To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
W końcu zainteresowali się Lerą psycholodzy, a następnie za- proszono ją do Instytutu Ekspertyzy, gdzie badania przeprowadził, bez efektu, sam doktor Poloniusz Lepid. Potem zaproponował jej pracę w tymże instytucie. Kaleria, jako że była kobietą zdecydowaną i niegłupią, w ciągu kilku lat z młodszego pracownika naukowego stała się doktorem biologii i kierownikiem laboratorium. Jej laboratorium zajmowało się Sytuacjami Bez Wyjścia, co zna- czyło, że dostawały mu się problemy, z których zrezygnowały wszyst- kie inne działy i laboratoria instytutu. Procent niepowodzeń w pra- cach Kalerii i jej współpracowników był wysoki, za to sukcesy, jeśli już się zdarzyły, wszystkich rzucały na kolana. Czyli nie byłem pierwszym dziwolągiem, którego wciągnięto do instytutu, by mieć go pod ręką. Sprytne. Nie wiedziałem jeszcze, że prócz mnie w instytucie pracuje cały kolektyw ludzi i nieludzi, nie przystających do norm wymyślonych dla homo sapiens. W tamtej chwili marzyłem tylko o jednym - zostać przyjętym do laboratorium Kalerii Pietrowny. - Skończony - powiedział o mnie Poczciwiec. - Może go zabiję - odparła półgłosem Katrin. - Nigdy go nie zabijesz - rzekła Kaleria i podała mi wąską twar- dą dłoń. - Kaleria Pietrowna, kierownik laboratorium. Mogę być dla pana... - Starszą siostrą - podpowiedziała Tamara. - Garik ma dwa- dzieścia siedem lat, a pani trzydzieści sześć. - Na razie jeszcze trzydzieści pięć - poprawiła ją Kaleria, która też miała swoje malutkie słabości. - Chciałbym pracować w pani laboratorium - rzekł moimi usta- mi Garik. - Wychowałem się w domu dziecka, nie mam rodziny. Mo- że pani na mnie liczyć... - Chce, żebyśmy mu zastąpili rodzinę - rzucił Poczciwiec, uśmie- chając się sarkastycznie. - Zaprowadzę Garika do działu kadr - powiedziała Tamara - żeby Katrin po drodze nie wydrapała mu oczu. Śmiali się, wydawałem się im zabawny. Od tamtego dnia ja, uczciwy radziecki kosmita i szeregowy arche- olog dezerter, zostałem terenowym pracownikiem laboratorium Sytu- acji Bez Wyjścia, Instytutu Ekspertyzy Rosyjskiej Akademii Nauk. Wiele interesującego mógłbym opowiedzieć o pierwszych mie- siącach pracy w instytucie. Jeśli odnajdę w sobie talent nowelisty. Dziewięćdziesiąt procent spraw, które badaliśmy, po sprawdzeniu okazywało się głupstwami, dziewięć procent zasługiwało na krótką wzmiankę, a i to jedynie ze względu na stosunki międzyludzkie wy- jaśniające się podczas sprawdzania; i zaledwie jeden procent - raz na rok - był godny powieści. Z powieścią, której fabuły omal nie przypłaciłem życiem i która kosztowała życie wielu ludzi, zetknąłem się po siedmiu miesiącach pracy w naszym laboratorium. Przedtem brałem udział w trzech ba- daniach, z których tylko jedno godne jest noweli, a pozostałe dwa nie zasługują na wzmiankę. Nowela, którą mógłbym napisać, dotyczyła listu ze wsi Karuj z okręgu wołogodzkiego, w którym powiadamiano, że wylądował u nich nieziemskiego pochodzenia statek kosmiczny bez pilota. List uznano za głupi dowcip, zadzwoniono do tamtejszych organów, któ- re odpowiadały mętnie, ale ku zaskoczeniu instytutu, samego faktu nie negowały. Za to próbowały udowodnić, że sprawa nie jest warta zachodu. W końcu mieszkańcy Karuja przyznali się, że statek rze- czywiście u nich wylądował, został otoczony kordonem milicji, a na- stępnie przewieziony do okręgu - ze względu na niewielkie gabaryty zmieścił się na kamazie. Wraz z Iwanem Dmitrijewem z działu ko- smicznego pojechaliśmy do Karuja i odnaleźliśmy świadków tego cu- du, przekonanych, że obcy posłaniec obcego rozumu został dawno rozebrany na śrubki w Akademii Nauk, bo jak wiadomo, zawsze to, co najlepsze, Moskwa bierze dla siebie. Karuj i jego mieszkańcy - poważni, nie spieszący się, wierzący, że niebo jest nieskończone, a na Marsie też żyją ludzie - bardzo mi się spodobał. Moskwy Karujcy nie lubili od XV wieku, gdy zaczęła podbijać karujskie ziemie i nakładać podatki. Pokazano nam lej w miejscu lądowania statku, przedstawiono naocznych świadków - zbieraczy rydzów. Dowiedzieliśmy się, że sła- no listy z żądaniami zabrania statku mogącego przynieść wielki po- żytek narodowej nauce. Odpowiedź nie nadeszła