To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
W trawie po drugiej stronie wąwozu ziała wypalona szrama - tam właśnie parkował ładownik. Wszędzie wokół walały się szczątki sprzętu. Nawet bakteriologicznie szczelne sanitariaty ustawione poniżej na zboczu zostały podpalone. - Mój Boże - westchnął podporucznik Dubauer i ruszył przed siebie krokiem lunatyka. Cordelia powstrzymała go: - Kryj się i osłaniaj mnie - poleciła, po czym skierowała się ostrożnie w stronę milczących ruin. Trawa wokół obozu była zdeptana i wypalona. Ogłuszony umysł Cordelii usiłował zrozumieć przyczyny takiego zniszczenia. Nie zauważeni wcześniej tubylcy? Nie, nic poza łukiem plazmowym nie zdołałoby stopić materiału, z którego były uszyte ich namioty. Od dawna poszukiwana, lecz wciąż nie odkryta, obca, zaawansowana technicznie cywilizacja? Może jakaś niespodziewana epidemia, nie przewidziana mimo wielomiesięcznych badań i licznych szczepień - czyżby w ten sposób próbowano dokonać sterylizacji? Atak sił innego 9 LOIS MCMASTER BUJOLD rządu planetarnego? Napastnicy chyba nie mogli dostać się tu odkrytym przez Betan korytarzem przestrzennym, ale przecież jej załoga zdążyła zbadać zaledwie dziesięć procent przestrzeni w promieniu roku świetlnego od tego układu. Czyżby więc obcy? Zdesperowana, uświadomiła sobie, że jej myśli zatoczyły pełny krąg, zupełnie jak schwytane przez zespół biologów zwierzę, ganiające szaleńczo po swym kole w klatce. Z ponurą determinacją zaczęła grzebać w zgliszczach, poszukując jakiejkolwiek wskazówki. Znalazła ją pośród wysokich traw w połowie wąwozu. Ciało wysokiego mężczyzny w workowatym brązowym kombinezonie Betań-skiego Zwiadu Astronomicznego leżało rozciągnięte na ziemi z rozrzuconymi rękami i nogami, jakby śmiertelny cios dosięgną! go w biegu ku leśnemu schronieniu. Cordelia westchnęła głęboko, czując nagły ból. Rozpoznała ciało. Odwróciła je delikatnie. To był sumienny porucznik Rosemont.Jego zamglone oczy spoglądały z lękiem, jakby wciąż stanowiły zwierciadło duszy. Cordelia zamknęła je ostrożnie. Przeszukała zwłoki, usiłując ustalić przyczynę śmierci. Ani śladu krwi, oparzeń czy złamanych kości. Jej długie białe palce zaczęły obmacywać czaszkę zmarłego. Skórę pod jasnymi włosami pokrywały pęcherze - nieomylne piętno porażacza nerwowego. To wykluczało obcych. Złożyła głowę porucznika na swych kolanach i kołysała go przez moment, bezradnie gładząc znajome rysy niczym ślepa żałob-nica. Nie było czasu na opłakiwanie zmarłych. Na czworakach wróciła do poczerniałego kręgu i zabrała się do poszukiwania sprzętu łącznościowego. Natrafiała jednak jedynie na poskręcane odłamki plastyku i metalu, co dobitnie świadczyło o niezwykłej skrupulatności napastników. Większość najcenniejszego sprzętu w ogóle zniknęła. Niespodziewanie usłyszała szelest trawy. Natychmiast chwyciła paralizator, wycelowała i zamarła. Z pożółkłej roślinności wyłoniła się napięta twarz podporucznika Dubauera. 10 STRZĘPY HONORU - To ja, nie strzelaj - zawołał zduszonym głosem; w zamierzeniu miał to być szept. - Mało brakowało. Czemu nie zostałeś na miejscu? - syknęła. -Zresztą nieważne. Pomóż mi znaleźć komunikator dalekiego zasięgu, żebyśmy mogli połączyć się ze statkiem. I schyl się, mogą wrócić w każdej chwili. - Kto? Kto to zrobił? - Mamy spory wybór, sam zdecyduj - Nuovo Brasilianie, Bar-rayarczycy, Cetagandanie. To mógł być ktokolwiek z nich. Reg Rose-mont nie żyje. Porażacz nerwowy. Cordelia podczołgała się do szczątków namiotu z próbkami i uważnie przyjrzała się zbrylonym zgliszczom. - Podaj mi tamtą tyczkę - szepnęła. Szturchnęła lekko najbardziej prawdopodobne wybrzuszenie. Namioty przestały już dymić, lecz wciąż unosiły się z nich fale gorąca, które owiały jej twarz, przywodząc na myśl letnie słońce ojczystej planety. Umęczony materiał złuszczył się niczym spopielały papier. Cordelia zahaczyła tyczką o na wpół stopioną szafkę i odciągnęła ją na otwartą przestrzeń