To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
.. Nie jestem mistykiem, lecz przedstawicielem nauki ścisłej i w moich sądach muszę opierać się na aktualnych wynikach badań. Burzą one gmach starej wiedzy. Uczeni amerykańscy, przebadawszy tysiące reliktów z Karnaku i z Achetaton, poddali je analizie komputerowej, która potwierdziła ich tezę, że w dobie Tell el-Amama prawdziwą przywódczynią reformy ateńskiej była Nefretete, a nie jej mąż. Z kolei antropolodzy dowiedli, analizując budowę czaszki Echnatona, że był on bezpłodny i ograniczony umysłowo. Nefretete miała co najmniej troje, a według innych co najmniej sześcioro dzieci. Istnieje nawet teza, że następca Echnatona, faraon Semenchkare, to Nefretete przedstawiana w męskiej postaci, co nie byłoby niczym dziwnym, bo inną władczynię Egiptu, Hatszepsut, też portretowano jako mężczyznę. Myślę, że Nefretete widząc, co wyprawia jej mąż, przyłożyła rękę do spisku i dlatego spisek się udał... Wielki Nieznany Człowiek budzi się. — A co takiego wyprawiał jej mąż, profesorze, iż musiała pomóc w pozbyciu się go? — No... to jest tylko hipoteza, ale mająca sporo wyznawców w świecie nauki. Jedną z przesłanek stanowi fakt, iż Nefretete przetrwała obalenie Echnatona. Nie sądzę, że jej udział w spisku był zwykłą zemstą zdradzonej kobiety. Była to raczej zemsta kobiety silnej i kochającej władzę, a odsuniętej na boczny tor. Dodatkowym motorem mogły być sprawy religijne. Pod koniec życia Echnaton, wiedząc, że grunt usuwa mu się spod nóg, nawiązał rozmowy z kapłanami Amona-Ra, co Nefretete mogła uznać za zdradę Atona. Wiele rzeczy zadziwiająco tu pasuje. Jeśli Nefretete pochodziła z Mitanii, to słoneczna rewolucja w Egipcie staje się logiczna, bo słońce było głównym bóstwem Mitanii. Być może jednak było tak, że Nefretete, widząc, iż niewierny małżonek flirtuje z Te-bańczykami, postanowiła nie dać się wyprzedzić i nawiązała skuteczniejsze kontakty... Poruszamy się tu w gąszczu niepewności, lecz że Nefretete była silniejsza niż Echnaton jest niewątpliwie faktem. Dane na temat jej czołowej roli w dobie Tell el-Amama publikowano od początku lat siedemdziesiątych, prace Smitha i jego następców leżą w naszych bibliotekach. Nie ma żadnych naukowych powodów, by je kwestionować. Wielki Nieznany Człowiek kiwa aprobująco głową. — Autor elaboratu, o którym mówiliśmy, czytał te prace, a także biografię pióra Filipa Vandenberga, w której znalazł syntezę najnowszych badań, ale je zignorował, bo nie pasowały mu do koncepcji. Dziękujemy panu, profesorze. Binokle kłaniają się i wychodzą, w milczeniu równie głębokim jak przemilczenie faktu, iż wielu współczesnych badaczy uważa sensacje Smitha i jego epigonów za nieporozumienie naukowe lub coś gorszego, i że Amerykanin Ray Winfleid Smith to były dyplomata, badacz-amator, zaś Philipp Vandenberg to młody zachodnioniemiecki dziennikarz popularyzujący historię. Wielki Nieznany Człowiek zwraca się do dziewczyny: — Proszę nie sądzić, iż odegraliśmy tu komedię z fałszywą treścią. To wszystko jest sprawdzalne w bibliotekach. Sanchez oszukał was. Dziewczynę boli głowa. Ból płynie z głębi piersi, mieszając się po drodze z gniewem, jak składniki odurzającego napoju. — Nie ma żadnego znaczenia, czy jego tekst mówi prawdę. Ważna jest zawarta w nim idea i pan o tym wie. — Słuszna uwaga, moje dziecko, tylko czy pozostali członkowie organizacji wykażą równą inteligencję, gdy zobaczą plamy na słońcu? Profesor opublikuje artykuł pod tytułem „Echnaton" w wielonakładowej pra- sie i wiarygodność Maty" dostanie kopniaka. Pozornie drobnego. Ale właśnie takie drobne przyczyny prowadzą do wielkich skutków. W podobnych przypadkach pomiędzy przyczyną a skutkiem nie ma współmierności według Newtonowskich praw o akcji i reakcji, wchodzą tu raczej w grę zasady fizyki kwantowej: cząsteczka o wymiarze atomu doprowadza do kataklizmu. Sanchez może sobie nie być inteligentny, ale jest wystarczająco chytry, by się przestraszyć. Z chwilą ujawnienia jego hochsztaplerki poczuje się skompromitowany, dostanie szału i być może stanie się wyznawcą Nieczajewa, który wrzeszczał: Naszym zadaniem jest przerażające, totalne, uniwersalne i bezlitosne niszczenie!", to jest przejdzie od terroryzmu romantycznego do anarchicznego, do ślepej, zbrodniczej nienawiści. Spadnie ona i na was, a na panią w pierwszym rzędzie, gdyż prawdziwym faraonem-reformatorem była Nefretete, zaś od miłości do nienawiści maleńki krok... Dziewczyna wyszczerza zęby w złośliwym uśmiechu: — A wy się o to boicie, żeby mnie nie stała się krzywda. O swoje tyłki nie boicie się wcale. — Wcale — przytakuje Wielki Nieznany Człowiek. — Pułkowniku. Guittierez ma ręku dossier organizacji. Rozsuwa dokumenty w wachlarz, niczym talię kart. Nazwiska, pseudonimy, adresy, skrzynki kontaktowe, magazyny broni i szyfry. Wszystko. Wielki Nieznany Człowiek czyści zapałką paznokieć kciuka. Drewienko pęka z trzaskiem. — W ciągu pół godziny możemy zniszczyć całą TEA tak dokładnie, że nie zostanie żywa noga. W każdej chwili. Dziewczyna krzyczy histerycznie: — Więc dlaczego?!... — To chyba jasne — bo TEA jest nam potrzebna. Inaczej już by nie istniała. Minęły czasy RobinHoodów, towarzyszko „Nefretete". W świecie współczesnej techniki żadna konspiracja nie może prosperować bez pomocy z zewnątrz lub z wewnątrz, tolerowana lub manipulowana w jakimś celu przez reżimowy aparat represji. Dziewczyna chowa twarz w dłoniach. Jest zmęczona. Przez jej perłowe palce przeciska się szept: — O co wam chodzi?... Na miłość boską, po co to przedstawienie?! Wielki Nieznany Człowiek wygląda na zmartwionego jej stanem. — Proszę się uspokoić. Może się pani napije?... Guittierez trzyma pełną szklankę w wyciągniętej ręce. Dziewczyna nie odrywa palców od twarzy. — Po co?! — Czekałem na to pytanie, panno Molinari. Coś pani opowiem. Kiedy umiera dalajlama, orszak kapłanów tybetańskich wyrusza na poszuki- wanie jego następcy. Procesja lamaistów przemierza góry i doliny, wstępując do różnych wsi i badając różne dziwne dzieci, które im wskazano. Pewnego wieczoru zatrzymuje się w jakiejś zabitej deskami osadzie i znajduje malca, który sam z siebie mówi językiem stolicy i wyciąga ręce do świętych relikwi, tak jakby były jego własnością