To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Cóż, w takim razie nie pozostaje nam nic innego do roboty, jak czekać, aż wrócą. Do tego czasu możesz odwiedzić Gisselle - rzekł do mnie Beau. Poprowadził mnie w głąb wielkiego domu. Podłoga w hallu wyłożona była brzoskwiniowym marmurem, a na suficie, który wznosił się przynajmniej trzy metry nad moją głową, znajdowały się malowidła przedstawiające nimfy i anioły, oraz błękitne niebo i latające po nim gołębice. Obrazy i rzeźby znajdowały się dosłownie wszędzie, gdzie spojrzałam, a ścianę z prawej pokrywała gigantyczna fototapeta przedstawiająca pałac w stylu francuskim wraz z ogrodami. - Gdzie jest panienka Gisselle, Edgarze? - zapytał Beau. - Ciągle na górze - odrzekł Edgar. - Tak przypuszczałem, że będzie stroiła się całe wieki... Nigdy nie jestem spóźniony, gdy przychodzę po moją Gisselle - zwrócił się do mnie Beau. - Zwłaszcza w Mardi Gras. Dla Gisselle zdążyć na czas, to spóźnić się o godzinę. Spóźnianie się jest teraz w modzie - dodał. - Może jesteś głodna albo spragniona...? - Nie, dziękuję. Niedawno zjadłam połowę kanapki -powiedziałam wzdragając się z obrzydzenia na samo wspomnienie tego, co mnie spotkało. - Nie smakowała ci? - zapytał. - Och, nie, nie o to chodzi. Ktoś... Nieznajomy, któremu nazbyt zaufałam, zaatakował mnie w ciemnej alejce, kiedy tu szłam - wyznałam. - Nic ci się nie stało? - zapytał z niepokojem. - Na szczęście udało mi się uciec, nim zdarzyło się coś okropnego. Ale było to przerażające doświadczenie... - Nie wątpię. Boczne uliczki Nowego Orleanu mogą oka- zać się dość niebezpieczne w Mardi Gras. Nie powinnaś była chodzić po nich sama. Odwrócił się do Edgara. - Gdzie jest Nina, Edgarze? - zapytał. - Robi coś w kuchni. - Dziękuję. Ruby, chodź, zaprowadzę cię do kuchni - zaproponował. - Nina da ci coś do picia. Edgarze, bądź tak miły i zechciej poinformować panienkę Gisselle, że przyszedłem i przyprowadziłem ze sobą niespodziewanego gościa. - Tak, proszę pana - powiedział Edgar i skierował się w stronę szerokich schodów, o prześlicznie rzeźbionej poręczy, pokrytych miękkim dywanem. - Tędy - wskazał mi drogę Beau. Prowadził mnie przez piękne pokoje pełne antyków i drogich, francuskich mebli. Wszędzie wisiały obrazy. Wnętrze przypominało raczej muzeum, niż dom. Kuchnia była wielka. Stały w niej wysokie lady i stoły, ogromne kredensy. Był tu też wielki marmurowy zlew. Wszystko lśniło czystością. Niska, otyła kobieta w brązowej, bawełnianej sukni przykrytej wielkim, białym fartuchem odwrócona do nas plecami zawijała w celofan resztki z kolacji. Jej kruczoczarne włosy spięte były w potężny kok, wymykający się spod chustki w kolorze fartucha, jaką nosiła na głowie. Nuciła coś przy pracy. Beau zastukał we framugę drzwi. Odwróciła się spłoszona. - Nie chciałem cię przestraszyć, Nino - usprawiedliwiał się. - W taki dzień można przestraszyć nawet Ninę Jackson, monsieur Andreas - powiedziała. Miała niewielkie, ciemne oczy osadzone blisko nosa. Małe usta prawie gubiły się w tłustych policzkach. W uszach nosiła kolczyki z kości słoniowej w kształcie muszelek. - Panienka znów zmieniła przebranie? - zapytała. Beau roześmiał się. - To nie jest Gisselle - sprostował. Nina przechyliła na bok głowę. - Proszę przestać, paniczu. Nawet w przebraniu nikomu nie uda się oszukać Niny Jackson... - Mówię poważnie, Nino. To nie jest Gisselle - nie poddawał się Beau. - Ona ma na imię Ruby. Przyjrzyj się jej dokładniej... Jeśli ktokolwiek będzie w stanie je rozróżnić, to właśnie ty, Nino. Przecież wychowałaś Gisselle - stwierdził. Wytarła ręce o fartuch i podeszła do nas. Zauważyłam, że na czarnej tasiemce zawieszonej na szyi nosi niewielki woreczek... Przez chwilę kucharka bacznie wpatrywała się we mnie, po czym włożyła woreczek pomiędzy kciuk i palec wskazujący prawej ręki. - Coś ty za jedna, dziewczyno? - zapytała nie znoszącym sprzeciwu głosem. -Mam na imię Ruby - odparłam, patrząc jej prosto w oczy i natychmiast przeniosłam wzrok na Beau stojącego z miną niewiniątka. - Nina potrafi odegnać wszelkie zło za pomocą potęgi voo-doo, która mieści się w tej sakiewce, prawda, Nino? - zwrócił się do kucharki, szukając potwierdzenia swoich słów. Spojrzała na niego, potem na mnie, po czym skryła woreczek pod ubraniem. - To pięciolistna koniczyna - wyjaśniła. - Potrafi odegnać wszelkie zło. Słyszałaś, dziewczyno? Kiwnęłam głową. - Kto to taki? - ponowiła pytanie Nina. - To nieznana siostra Gisselle - oznajmił Beau. - I nie ma co do tego wątpliwości, że to siostra bliźniaczka - dodał. Nina przyjrzała mi się jeszcze dokładniej. - Skąd to wiesz? - zadała mi pytanie, cofając się o krok. - Moja babcia opowiadała mi raz o zombi, który potrafił sprawić, że wyglądał jak kobieta. Każdy, kto wbił igły w tę kobietę-zombi, wył z bólu i w końcu umierał. Beau pękał ze śmiechu. - Nie jestem lalką zombi - żachnęłam się. Nina nadal przyglądała mi się podejrzliwie. - Głowę daję, że jeśli spróbowałabyś ją nakłuć igłą, to krzyknęłaby Ruby, nie Gisselle... Po chwili jednak chłopak spoważniał. - Ona przyjechała z Houmy, Nino. W drodze do tego do- mu spotkał ją niemiły incydent. Ktoś próbował napaść ją w ciemnej alejce... Jest, prawdę mówiąc, trochę zdenerwowana i zmęczona... - poinformował Beau. - Usiądź, dziewczyno - powiedziała Nina, wskazując mi krzesło przy stole. - Przygotuję coś, co zaspokoi twój żołądek. Jesteś głodna, co? Skinęłam głową. - Wiedziałaś, że Gisselle ma siostrę? - zapytał Beau kucharkę, kiedy zaczęła przygotowywać mi coś do picia. - Nie - odparła po chwili zastanowienia. - Nic nie wiedziałam i nie powinnam wiedzieć - dodała. Beau uniósł brwi. Widziałam, jak Nina miesza w garnku coś, co wyglądało jak łyżka melasy rozpuszczonej w szklance mleka, potem dodaje surowe jajko i jakiś proszek. Potrząsnęła energicznie miksturą i podała mi szklankę. - Wypij jednym haustem - poleciła. Spojrzałam na płyn