To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Było to możliwe dzięki temu, że Watykan jako państwo suwerenne mógł rozstrzygnąć jury-styczny problem 121 dotyczący tego, kto jest posiadaczem praw autorskich do klatek ze sfilmowanego materiału. W wypadku fotografii za akt twórczy uważamy dwa zdarzenia: skierowanie aparatu w jakąś stronę i naciśnięcie spustu w danej chwili. W wypadku klatek z filmu drugi akt twórczy następuje niezależnie, bez udziału operatora. Na użytek książki orzeczono, że te prawa są własnością producenta i dysponuje nimi telewizja watykańska. Tym sposobem wyszedł album, który ma już kilka wersji językowych, w tym także polską. Następne spotkanie filmowe z Papieżem dotyczyło jego sztuki „Brat naszego Boga”. Karol Wojtyła jeszcze jako student działał w teatrze i w jego dorobku znalazło się kilka tekstów dramatycznych, które dopiero po wyniesieniu autora na tron piotrowy doczekały się realizacji. „Brata naszego Boga” wystawiła w Teatrze Słowackiego w Krakowie Krystyna Skuszanka za czasów pierwszej odwilży przed stanem wojennym. Inną sztukę, „Przed sklepem jubilera”, sfilmowano w koprodukcji kanadyjsko-włoskiej z udziałem Burta Lancastera (a także Daniela Olbrychskiego). Po tym komercyjnie udanym przedsięwzięciu współscenarzysta „Sklepu”, Mario di Nardo, wystąpił jako producent i chciał przygotować adaptację „Brata”. Stała za nim telewizja włoska i przez moment wyglądało na to, że utwór powstanie w reżyserii Andrzeja Wajdy na podstawie scenariusza Tadeusza Konwickiego, nakręcony w koprodukcji z Polską („Tor”, którego jestem kierownikiem, miał być producentem ze strony polskiej). Rozważana wówczas wersja scenariusza przeplatała historię wziętą ze sztuki Karola Wojtyły – losy Adama Chmielowskiego – z historią autora, który pisząc sztukę, był skromnym wikarym podkrakowskiej parafii. Pomysł ten napotkał pewien opór w Watykanie, rzecz ciągnęła się, Wajda zajął się innymi projektami, a ja podjąłem myśl, żeby poprzestać na oryginalnym tekście sztuki, unikając większych zmian czy skrótów, i tym sposobem zaproponować spotkanie z nieznanym utworem, którego autor po latach stał się przedmiotem powszechnego zainteresowania. I tak właśnie powstał film na kształt teatru telewizji, zagrany po angielsku, w trosce o publiczność niepolska, nakręcony w plenerach Krakowa z udziałem aktorów sześciu krajów. Od strony produkcyjnej przedsięwzięcie okazało się zupełnie karkołomne, jako że zmiana koalicji rządzącej we Włoszech, dojście do władzy postkomunistów i lewicowych katolików spowodowały radykalne zmiany w dyrekcji włoskiej telewizji i mimo podpisanych wcześniej dokumentów zaczęto projekt spychać, nie kryjąc niechęci do autora i tego, że to on właśnie głosi treści politycznie na tyle postępowe, iż odbiera monopol lewicy na troskę o najuboższych. Zapewne przedstawiam karykaturalnie tę niechęć, ale stała się ona faktem publicznym, doprowadzając do interpelacji we włoskim parlamencie, którą zgłosił mój znamienity kolega, Franco Zeffirelli (reprezentujący ostatnio postfaszystów). Wewnątrz RAI broniła mnie z pozycji członka rady nadzorczej Liliana Cavani, do niedawna sympatyzująca z partią komunistyczną, a ostatnio bliższa katolikom. Trudności przeciął odważną decyzją mój dawny producent, Giacomo Pezzali, który zaryzykował rozpoczęcie produkcji bez gwarancji ze strony telewizji publicznej, i wreszcie z pomocą Niemców i Polaków film zdążył na wizytę Papieża w 1997 roku i miał premierę w Krakowie w trakcie pobytu autora. Sam Jan Paweł II obejrzał film później w Castel Gandolfo i przyznał, że bardzo obawiał się tego spotkania z własnym tekstem, którego nigdy wcześniej nie zdołał obejrzeć na scenie. Takie spotkanie, pięćdziesiąt lat od chwili napisania, dla każdego autora musiałoby być silnym przeżyciem. Tu doszedł jeszcze czynnik dodatkowy, którego mogę się domyślać – Papież czyta „Tygodnik Powszechny”, ten zaś odnotował piórem recenzentki, że nie warto było filmu kręcić, bo wyrządza tekstowi złą przysługę. Dlatego też Watykan oddalił kilkudziesięciu korespondentów telewizji, którzy chcieli zrelacjonować spotkanie autora z własnym dziełem. Po projekcji znikły zastrzeżenia i obawy, ale było już za późno. Obecny na sali odtwórca głównej roli, amerykański aktor Scott Wilson, usłyszał od autora, że ten po projekcji nie może już sobie wyobrazić swego bohatera z inną twarzą. Piszę, że Scott usłyszał te słowa, ale to nie jest ścisłe. Usłyszeliśmy je wszyscy, a Scott nic nie usłyszał, bo z wrażenia rozpłakał się jak bóbr. 122 Mimo tych trudności od chwili filmowych narodzin „Brat naszego Boga” jeździ po świecie – od Japonii, przez Rosję, Amerykę, większość krajów Europy Zachodniej, aż po Iran, w którym uhonorowano scenarzystów (czyli Papieża, Maria di Nardo i mnie) nagrodą w postaci perskiego dywanu. Pomny przygód z projekcją w Castel Gandolfo, zapamiętałem, że papieże nie używają dywanów, i przechowuję nagrodę u siebie. W anegdotycznej warstwie pozostaje mi w pamięci spotkanie z prasą w Japonii, gdzie po wszystkich moich wyjaśnieniach, kto jest autorem sztuki, zapytano mnie, czy ten utwór ma coś wspólnego z Janem Pawłem II. Wytłumaczyłem, że ma – jest on autorem oryginalnego tekstu dramatu