To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

I próbę tę kilkakrotnie powtórzył w laboratorium cesarza, także parającego się alchemią. Rudolfa II, który nieustannie potrzebował pieniędzy, zachwyciły próby Kelleya, zachęcił go do pozostania w Pradze, obdarzając tytułem rycerza z Imany. I tak oto John Dee powrócił do Anglii, a Kelley pozostał w Pradze. I choć podobno mógł wyrabiać złoto dzięki cudownemu olejowi, ożenił się bardzo bogato, majątek żony ulokował w nieruchomościach, kupując kilka domów, młyn, gorzelnię. Zaczął też robić przeróżne interesy, wcale nie na alchemii. Wkrótce też stał się jednym z bogatszych ludzi w kraju. Cesarz zaczął podejrzewać, że Kelley posiadł kamień filozoficzny, lecz nie chce mu zdradzić jego „przepisu”. Rozkazał więc uwięzić Kelleya, wyposażenie jego pracowni i notatki skonfiskować i zabrać do zamku. Niestety, ani notatki, ani nawet tortury nie wydobyły od Kelleya tajemnicy, gdyż — jak twierdził — jeszcze jej nie posiadł. Cesarz zezwolił Kelleyowi na kontynuowanie doświadczeń, co alchemik wykorzystał na przygotowanie do ucieczki. Ponownie go aresztowano, tym razem za długi. Uciekając z więzienia złamał nogę, którą mu amputowano. Drugi raz próbował ucieczki, i znowu złamał nogę. Wreszcie odstawiono go do Pragi, gdzie ponoć zażył truciznę i zmarł. Taka jest historia Kelleya. W jej świetle Kelley pojawia nam się jako osoba dwuznaczna, której nie darzono zaufaniem. A jeśli tak, to czy nie jest prawdopodobne, że współpracujący z Kelleyem jakiś inny czarnoksiężnik wolał ich wspólny majątek, klejnoty, przekazać w czyjeś godne zaufania ręce? I wybrał rebego Löwe. — Zgadzam się z panem — rzekł pan Dohnal. — Wydaje mi się, że legenda znajduje potwierdzenie w rzeczywistości historycznej. Jak wiemy, Kelleyowi groziło aresztowanie i utrata całego majątku. W tej sytuacji wspólnie z drugim magiem mógł udać się do Löwego, aby oddać mu na przechowanie cenne klejnoty. I druga sprawa: dość tajemniczo przedstawiają się przyczyny dwukrotnych ucieczek Kelleya. Przecież opuściwszy więzienie mógł pozostać w Pradze i, przeprowadzając w nieskończoność swoje doświadczenia alchemiczne, łudzić cesarza mirażami złota. A jednak uciekał. I to dwa razy. Dokąd? Po co? Czy nie w tym celu, aby spotkać się z drugim magiem, uzyskać drugą połówkę talizmanu i zjawić się u Löwego po woreczek z klejnotami? — Klejnoty były u Löwego w Pradze — zauważyłem — a on właśnie uciekał z Pragi. — Zgoda. Ale czy i ten drugi mag pozostał w Pradze? Raczej sądzę, że przerażony aresztowaniem Kelleya wyjechał dokądś, i to do niego starał się dostać Kelley. Lista ówczesnych czarnoksiężników nie jest aż tak duża. Wydaje mi się, że jeśli pogrzebiemy w starych księgach, natrafimy na nazwisko maga, który miał coś wspólnego z Kelleyem. Na tym zakończyliśmy naszą dyskusję. Pora była udać się na Złotą Uliczkę. Na Karlovym Namiesti jeszcze raz obejrzałem barokowy kościół św. Ignacego i renesansowy nowomiejski ratusz. Kilkakrotnie przebudowywany, zachował do dziś niektóre partie — jak na przykład wieże — w stylu gotyckim. Z tym ratuszem wiąże się wiele ciekawych historii: jego wieżę nazwano „praską bastylią”, w 1419 roku husyci wyrzucili stąd przez okna katolickich rajców... Pan Dohnal zawiódł mnie potem na pobliską ulicę Resselowa, do prawosławnego kościoła Cyryla i Metodego. W tej to barokowej budowli w czerwcu 1942 roku rozegrał się ostatni akt bohaterskiego dramatu. To w podziemnej krypcie tego kościoła schronili się czescy „cichociemni”, którzy dokonali zamachu na osławionego zbrodniarza hitlerowskiego, namiestnika III Rzeszy, Heydricha. Otoczeni przez gestapo i żandarmerię hitlerowską, zginęli w podziemiach świątyni. Ulica Resselowa doprowadziła nas nad Wełtawę, do Jiraskovego Namiesti. Pojechaliśmy Gotwaldowym Nabrzeżem i Smetanowym Nabrzeżem aż do mostu Karola, którym przeskoczyliśmy Wełtawę i znaleźliśmy się na Małej Stranie. Zaparkowałem wóz na rynku obok ratusza i pieszo przez urocze wąskie zaułki pomaszerowaliśmy na Złotą Uliczkę. Wiele trzeba by stron na opisanie Małej Strany, która podobnie jak i nasze Stare Miasto w Warszawie ma swoją bogatą historię. O każdym domu, o każdym zaułku, każdym skwerze — można opowiadać godzinami. A tu jeszcze o krok słynny Praski Hrad, z lasem wież i wieżyczek katedry św. Wita, z mnóstwem pałaców, wspaniałych sal i galerii. Nawet pobieżne zwiedzanie Hradczan — zajmuje cały dzień, dlatego nigdzie nie zbaczając poszliśmy wprost na Złotą Uliczkę, gdzie oczekiwała nas panna Helenka. I ktoś jeszcze. Oczywiście, magister Franciszek Skwarek