To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Spieszę się — mówi pan Edek — dziś jeszcze jadę do Bydgoszczy. — Po co? — W interesach, — Klawo — mówi Mikołaj. — Odprowadzę cię na dworzec. — Nie chciałbym cię fatygować — zastrzega się pan Edek. — Bardzo lubię odprowadzać. Przepadam za chodzeniem na dworzec. Pan Edek nie wygląda na zachwyconego: wszystko wskazuje na to, że nie pozbędzie się już Mikołaja aż do chwili wspięcia się po stopniach wagonu. — Mamy jeszcze sporo czasu — zauważa z nadzieją. — Idę dopiero do domu, spakować się. — Pójdę z tobą. Jak nie masz w domu piwa to kup po drodze. Pan Edek nabywa po drodze dwie butelki Radebergera. — Powinno ci wystarczyć — mówi bez sympatii. — Ja nie piję piwa. — Pan Edek mieszka na Wilczej, w jednym z tych starych domów, które przetrwały obie wojny i wszystkie głupstwa jakie w nich wyczyniali ludzie między wojnami: mieszkania są staromodne i tak duże, że mieszkają tu obecnie cztery rodziny w pomieszczeniu, które niegdyś z trudem starczyło jednej. Dwa pokoje pana Edka umeblowane są wygodnie i dostatnio: ostatnia żona zostawiła po rozwodzie komplet mebli z przyzwoitej imitacji mahoniu: kredensy, stoliczki na esowatych nóżkach, a także obrazy o tematyce patriotycznej. Mikołaj kładzie się na pokrytym góralską makatą tapczanie i pije piwo z butelki. Pan Edek nakręca numer telefonu i mówi:— Józek? Jeszcze jesteś? Wiesz, muszę z tobą pogadać, ale teraz nie mogę, mam gości. Dziś wyjeżdżam, co robić? jak tylko wrócę, skontaktuję się z tobą. — Mikołaj wstaje i podchodzi do kredensu. — Nie krepuj się — mówi. — Jak masz jakieś interesy do załatwienia to niech ci się zdaje, że mnie nie ma. — Pan Edek uśmiecha się, lecz jest to uśmiech wymuszony. — Jakie można dziś mieć interesy? — mówi lekceważąco. — Co ty ostatnio w ogóle robisz? — w głosie Mikołaja jest sama przychylność. — Nie wiesz? A, racja, nawet nie wiesz, że mam całkiem nową robotę. W Centrali Wynajmu Filmów. — Co tam można trafić na boku? — Coś można — uśmiecha się pan Edek. — Nawet w Bydgoszczy? — Nawet tam. Dzwoni telefon. — A, Jasiu, jak się masz — mówi pan Edek, po czym: — Nie. Nie. Nie. Wiesz, teraz nie bardzo… Tak. Tak. Tak. Zadzwonię za parę dni. Może się da zrobić. Zobaczymy. Cześć. — Jesteś pewny, że ci nie przeszkadzam? — pyta Mikołaj. Pan Edek wzdycha, wnosi walizkę, wrzuca do niej dwie koszule i elektryczną maszynkę do golenia. Mikołaj otwiera kredens: stoi tam karafka wypełniona do połowy. — Co to? — pyta Mikołaj z entuzjazmem. — Poczęstuj się — mówi pan Edek bez entuzjazmu. — Taka nalewka domowej roboty. — Nie chcę ci zabierać tej resztki — mówi Mikołaj skromnie. — Potem powiesz, że przychodzę i rabuję ci zawartość kredensu. — No, wiesz? — uśmiecha się pan Edek nieszczerze. — Taka kropelka… Zupełnie zapomniałem, że mam w domu wódkę. — Mikołaj nalewa kieliszek i przechyla głowę do tyłu: bajeczny, czarowny smak wypełnia mu przestrzeń pomiędzy podniebieniem a gardłem, rozlewa się upragnioną plamą w świadomości. Bierze karafkę z wódką, kieliszek i wędruje na tapczan. — Pozwolisz? — pyta kokieteryjnie. — Ależ, Nick… — bije się w piersi pan Edek. — Przecież wiesz jak lubię kiedy jesteś u mnie? — Oliwkowa twarz pana Edka jest boiskiem sprzecznych uczuć, jego smoliste oczy drgają nerwowo i nie wiadomo czy chętniej nie zaprawiłby Mikołaja bykiem w szczękę, czy kocha go ponad życie i uważa jego obecność za ósmy cud świat. — Wiesz — mówi Mikołaj — mam pomysł na nowelę. Wyobraź sobie faceta na zabawie sylwestrowej, którego sceptycyzm i cwaniactwo wstrzymywały zawsze od puszczenia cugli. Ale dziś bawi się, tej nocy wszystko jest dla niego czarem istnienia, skoczną muzyką i szczęściem. Ma przy sobie dziewczynę, której każdy zakątek ciała i grymas twarzy są źródłem radosnych upojeń. Facet żyje, czuje smak wypukłych kształtów i urzekających zapachów. Po czym wychodzi, przeziębią się i zapada na zdrowiu. Choruje całymi miesiącami, łatami. Spotniałą niemocą, potwornym kaszlem płaci za te kilka chwil roztopienia się w kolorach i woniach… — I co dalej? — pyta pan Edek: siedzi na krześle przed otwartą walizką, zasłuchany. Mikołaj wie, że dla takiego zasłuchania pan Edek wybaczy mu. — Nie wiem — mówi ze zniechęceniem. — Właściwie nic dalej. Pojęcia nie mam co może być dalej… — Nick — — mówi pan Edek — kiedy ty zaczniesz zarabiać pieniądze? Mikołaj myśli, kiedy będę mógł kupić lekarstwa mojej matce? — Musimy już iść — mówi pan Edek. Mikołaj wypija jeszcze dwie wódki, popija piwem i wie już, że nie ma z czym walczyć, ani kogo błagać o zrozumienie. Nalewa przeto resztkę płynu z karafki i wypija ze smakiem. Zapada przyjazny mrok i pan Edek zatrzymuje łebka przed Delikatesami. Wysiadają przed dworcem, po czym pan Edek kupuje Mikołajowi peronówkę. Perony zasnute są dymem, ludzie tłoczą się przed wagonami, jest jeszcze trochę czasu, więc pan Edek umieszcza walizkę w przedziale i wychodzi na peron do stojącego bez celu Mikołaja. — Co ja tutaj robię? — zastanawia się Mikołaj. — W domu tyle roboty… — Ty, Nick — pyta pan Edek bez specjalnego zainteresowania — dlaczego tak nienawidzisz tych Hryniewiczów, Lorantów, Larbińskich? Mikołaj zapala papierosa, pod czaszką czuje sympatyczny szmer. — Co oni znaczą? — mówi bez gniewu