To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Prew, trzeźwy po tuzinie szklanek jak kamień, czekał na rogu owej uliczki, kiedy zamykano bar o pierwszej w nocy. Nawet w półmroku uliczki nie sposób było nie poznać "Grubasa", gdy wyszedł. Towarzyszli mu dwaj marynarze. Znajomi z baru. Żadnej komplikacji z tej strony. Jeden z marynarzy opowiadał jakiś kawał i "Grubas" z drugim marynarzem roześmieli się. Prew po raz pierwszy usłyszał śmiech sierżanta Judsona. Odchodzili w stronę Beretanii, więc wysunął się zza rogu czując taką kryształową klarowność skupionej uwagi, jakiej zaznał tylko parę razy w życiu, kiedy grał na trąbce. - Hello, "Grubasie" - powiedział. Stare obozowe przezwisko musiało go pochwycić równie pewnie jak lina. Sierżant Judson przystanął i obrócił się, a marynarze zatrzymali się razem z nim. Mrużąc oczy popatrzył w nierówne, przyćmione światło, które sączyło się przez zapuszczone żaluzje "Drewnianej Chaty" i niewyraźnie oświetlało nieruchomą postać Prewitta. - No, patrzcie, kto tu przyszedł - wyszczerzył zęby "Grubas". - Idźcie, chłopaki - obrócił się do marynarzy. - Zobaczymy się w przyszłym tygodniu. To mój stary kumpel, z którym kiedyś służyłem. - Okej, Jud - odrzekł bełkotliwie jeden z marynarzy. - To cześć. - Dziękuję - powiedział Prew, kiedy "Grubas" podszedł bez wahania, bez oporów, a marynarze oddalili się w stronę Beretanii. - Za co? - uśmiechnął się "Grubas". - Marynarze mi niepotrzebni. No? Masz do mnie jakąś sprawę, Prewitt? - Tak - odrzekł Prew. - Chodźmy za róg, gdzie będziemy mogli pogadać. - Okej - wyszczerzył zęby "Grubas". - Co tylko chcesz. Poszedł za nim za róg, trzymając ręce nieco odstawione od boków, lekko pochylony, jak stary bokser, który się czegoś spodziewa. - No, jak się czujesz z powrotem na wolności? - uśmiechnął się. - Mniej więcej tak, jak się spodziewałem - odparł Prew. W tyle, za rogiem uliczki, usłyszał otwieranie i zamykanie drzwi "Drewnianej Chaty", a jacyś inni zapóźnieni goście odeszli, rozmawiając, uliczką w stronę Beretanii. - No? - wyszczerzył zęby "Grubas". - Jaki masz do mnie interes? Nie będę tu stał całą noc. - Taki - odrzekł Prew. Wyciągnął nóż z kieszeni i nacisnął sprężynę, a szczęknięcie wyskakującego ostrza rozległo się głośno w uliczce. - Nie mogę cię zlać pięściami, "Grubasie". I nie chciałbym tego robić, choćbym mógł. Słyszałem, że nosisz przy sobie nóż. Użyj go. - A może nie mam noża? - uśmiechnął się "Grubas". - Słyszałem, że zawsze go nosisz. - Okej. Ale może nie mam ochoty go użyć? - Lepiej go użyj. - A może ucieknę? - wyszczerzył zęby "Grubas". - Dopędzę cię. - Ktoś może cię zobaczyć. A jakbym zawołał policję? - Może mnie złapią. Ale nie przylecą dość prędko, żeby ci coś pomóc. - Widzę, że wszystko sobie obmyśliłeś - uśmiechnął się "Grubas". - Starałem się. - Ano, jeżeli tak chcesz - wyszczerzył zęby "Grubas" - to dobra. Włożył rękę do kieszeni, wyciągnął nóż, nacisnął sprężynę i ruszył naprzód - wszystko jednym ruchem, niewiarygodnie szybkim u tak tłustego człowieka. Zanim drzwi "Drewnianej Chaty" otworzyły się znowu wypuszczając na uliczkę innych zapóźnionych gości. Ich głosy odpłynęły w kierunku Beretanii. - Ale bardzo nie lubię odbierać dzieciom cukierków - uśmiechnął się "Grubas". Jego nóż, prawie identyczny jak nóż Prewa, poruszał się z wolna w przód i w tył niczym głowa węża, kiedy "Grubas" podchodził w klasycznej postawie wytrawnego nożownika, nieco skulony, z prawą ręką trochę wysuniętą, z ostrzem sterczącym spomiędzy dużego i wskazującego palca dłoni trzymanej wewnętrzną stroną do góry, z lekka wzniesioną lewą ręką, której otwarta dłoń służyła za osłonę. Prew szedł mu na spotkanie w milczeniu, oszczędzając tchu, żałując przez chwilę, że nie narodził się innym człowiekiem, żałując czegoś, może tego, że w koszarach nie było Wardena, bo chciał z nim to obgadać, żałując, że zapomniał kupić sobie gumy do żucia. A potem tamto zniknęło i wreszcie ujrzał wszystko z najwyższą koncentracją tej kryształowej klarowności, przypominającej niejako zwolniony ruch, tak jakby palił marihuanę, i wcale niepodobnej do dzikiej szybkości na ringu. Nie trwało to długo. Tylko na filmach walczący na noże dźgają i nie trafiają, chlastają i nie trafiają, i borykają się ze sobą przez kilka przecznic. Może się zdarzyć jedno zaciekłe pchnięcie, które nie trafia; może dwa, jeżeli ma się szczęście. Większość tych, co walczą nożami, umie kontrować. Kiedy tak krążyli ostrożnie poza zasięgiem ramienia, za nimi "Drewniana Chata" wyrzuciła z siebie ostatnich, najodporniejszych klientów. O kilka stóp za zakrętem odchodzili spokojnie uliczką ku Beretanii. "Grubas" podsunął się nieco jak bokser, podniósł lewą rękę ku twarzy Prewa i wykonał fintę nożem nad jego lewym przedramieniem, tak jakby zamierzał pchnąć ponad nim, i tym samym ruchem, w chwili gdy Prew podniósł automatycznie lewą rękę, by się zasłonić, cofnął nóż błyskawicznie i zadał cios pod nią. Nóż przeniknął parząco jak suchy lód wzdłuż żeber Prewa i wbił się w duży mięsień pod pachą. Prew raptownie opuścił lewą rękę, ale już było za późno i nóż przeorał mu bok, jak ogon komety. Gdyby Prew nie postąpił naprzód w tej samej chwili, kiedy "Grubas" go pchnął, gdyby bał się ciosu lub miał wsteczny odruch mięśni, gdyby się zawahał, byłoby już po walce i teraz zależałoby tylko od "Grubasa", czy posunie się dalej i zabije go, czy nie. Jednakże całe lata boksowania dały mu instynkt, który nie wymaga! już myśli ani odwagi. Jego nóż wbił się w "Grubasa" koło przepony, tuż pod żebrami, automatycznym prawym prostym, wymierzonym w nerwowy splot brzuszny. Stali tak może sekundę czy dwie, może pięć sekund, udo przy udzie. Prew przygryzając dolną wargę wpychał i okręcał ostrze noża wciskając je w tłuszcz aż do połowy rękojeści, sondując badawczo ranę - trwali tak niby dwa posągi, a jedynym dostrzegalnym ruchem było powolne opuszczanie się prawej ręki "Grubasa". Gdy jego ręka wyprostowała się w dół na całą długość, poderwała się na chwilę, a wtedy nóż wypadł z niej i brzęknął metalicznie na chodniku. W tej chwili "Grubas" zaczął się osuwać na ziemię