To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Jak wpakowałeś się w te tarapaty? — Zwabiła mnie tu jakaś niewolnica — odparł Conan — i podjudziła przeciwko mnie murzynów, grożąc mi studnią, jeśli nie wyjawię planów Almuryka. — Coś jej powiedział? Palące oczy wezyra wpatrywały się w Conana tak bacznie, że barbarzyńca wzdrygnął się lekko i odsunął trochę dalej od ciągle otwartej klapy. — Nie powiedziałem im niczego! Kimże jestem, by znać królewskie zamiary? Wówczas cisnęli mnie do tej przeklętej dziury choć walczyłem jak lew i okaleczyłem ze dwudziestu tych łajdaków. Gdybym tak miał ze sobą mój wierny miecz… Na znak Sagotha zapadnię zamknięto i położono na powrót kilim. Conan odetchnął z ulgą. Niewolnicy wynieśli zwłoki. Wezyr trącił Cymmeryjczyka w ramię i wskazał drogę korytarzem ukrytym za zasłonami. — Wyślę cię do waszego obozu pod eskortą. W tym pałacu są szpiedzy Zarkona i inni, którzy go wprawdzie nie kochają, ale nienawidzą mnie. Opisz mi tę niewiastę, eunuch zauważył tylko jej rękę. Conan na próżno szukał przez chwilę właściwych przymiotników wreszcie potrząsnął głową. — Miała czarne włosy, alabastrowe ciało, a jej oczy były niczym księżycowy płomień… — Opis pasujący do tysięcy kobiet kalifa — powiedział wezyr. — Nieważne. Idź już bo nocy ubywa i Mitra jeden wie co przyniesie ranek. Rzeczywiście noc już była głęboka, kiedy Conan dotarł do obozu w asyście żołnierzy, uzbrojonych w zakrzywione szable. Ale w namiocie Almuryka, który ten przezorny monarcha przedłożył nad zaofiarowany przez Sagotha pałac, płonęły jeszcze pochodnie i tamże wkroczył Conan, ufny, że zostanie dopuszczony jako opowiadacz mocnych historii, którymi zaskarbił był sobie królewską przyjaźń. Almuryk i jego baronowie pochyleni nad mapą, byli zbyt zaabsorbowani aby zauważyć wejście barbarzyńcy, czy jego zszargany strój. — Wezyr dostarczy nam ludzi i łodzie — mówił król — które utworzą most, a my nocą… Gwałtowny charkot wyrwał się z ust Conana jakby ktoś zdzielił go w brzuch. — Cóż to, Cymmeryjczyku! — wykrzyknął król unosząc wzrok — dopiero teraz wracasz po przygodach w mieście? Szczęściarz z ciebie, żeś uchował głowę na karku. Eh… a cóż to ci dolega, żeś tak spocony i bledniesz? Dokądże to…? — Zażyłem ziół wymamrotał przez ramię Conan. Wyszedłszy poza obręb światła padającego z namiotu, potykając poderwał się do biegu. Spętany koń spojrzał nań i parsknął. Conan schwycił wodze i złapał łęk siodła, nagle wstrzymał się z jedną nogą w strzemieniu. Chwilę medytował, w końcu ścierając z twarzy zimne krople potu odwrócił się powoli i powlókł z powrotem do namiotu króla. Wszedł bezceremonialnie i bezzwłocznie zapytał: — Panie czyżbyś zamierzał przerzucić przez rzekę most z łodzi? — Taki jest mój zamiar — odparł Almuryk. Conan głośno jęknął i opadł na ławę chwytając się za głowę. — Jestem za młody, by umrzeć — lamentował. — A jednak muszę mówić, choć w nagrodę dostanę mieczem w brzuch. Tej nocy szpiedzy Zarkona schwytali mnie w zasadzkę jak głupca i zmusili do mówienia. Rzekłem im pierwsze kłamstwo jakie mi ślina na język przyniosła i ratuj mnie Święty Vaalu, powiedziałem niechcący prawdę! Rzekłem im, że zamierzasz zbudować most z łodzi! Zapadła grobowa cisza. Gotryk Huron w paroksyzmie gniewu cisnął o ziemię swój kubek. — Śmierć głupiemu barbarzyńcy — zaklął wstając. — Nie! — i Alamuryk nieoczekiwanie uśmiechnął się. Pogłaskał złocistą brodę. — Nasz nieprzyjaciel będzie się teraz spodziewał mostu. Nie jest tak źle! Słuchajcie! W miarę jak mówił, na ustach baronów pojawiały się złowieszcze uśmiechy, a Conan wyszczerzył zęby i dumnie wypiął pierś tak jakby jego błąd, był zręcznie obmyślonym fortelem. Nazajutrz czekała ich bitwa, wszystko mogło się zdarzyć. * * * Conan galopując przez pola niczym ślepiec, spotkał się twarzą w twarz z Karza asz Asmarem. — Psie! — wycharczał książę. — Nasz los jest przesądzony, lecz ty pierwszy znajdziesz się w piekle! Wyciągnął miecz, ale Cymmeryjczyk wychylił się z siodła i uchwycił go za ramię. Barbarzyńcy oczy zaszły krwią, polizał swoje pobrudzone kurzem wargi. Jego hełm był wyszczerbiony, ostrze miecza spływało krwią. — Wasza samolubna nienawiść i moja głupota kosztowała dziś Almuryka przegraną bitwę — zakrakał Conan. — Teraz walczy o życie, spłaćmy nasz dług najlepiej jak możemy. Oczy Asmara przygasły, obrócił się i wpatrzył w morze ozdobionych piórami głów, kłębiących się wokół gromadki żelaznych hełmów. Skinął głową. Wjechali razem w walczących. Miecze zaświszczały, krusząc z trzaskiem zbroje i kości. Almuryk leżał przygnieciony zdychającym koniem. W wirze bitwy, jego rycerze ginęli dookoła w morzu siekących ostrzy. Conan bardziej spadł niż zeskoczył z siodła, chwycił oszołomionego króla, próbując go uwolnić spod konia. Mięśnie barbarzyńcy pękały z wysiłku, a z jego warg wyrwał się jęk. Jakiś Hyrkańczyk wychyliwszy się z siodła, wymierzył cios w odkrytą głowę Almuryka. Conan pochylił głowę i przyjął cios na swój hełm. Kolana ugięły się pod nim i gwiazdy rozbłysły przed oczyma. Karza asz Asmar uniósł się w strzemionach, wywijając trzymanym oburącz mieczem. Ostrze przecięło pancerz, zazgrzytało o kości i Hyrkańczyk upadł przecięty wpół. Conan napiął mięśnie nóg i dźwignąwszy króla, przerzucił go przez siodło. — Ratujcie króla! — sam nie rozpoznawał brzmienia swojego głosu. Gotryk Huron wynurzył się z ciżby, rozdając ciosy na lewo i prawo. Chwycił wodze wierzchowca, z pół tuzina słaniających, się ociekających krwią rycerzy, otoczyło szalejącego konia i jego brzemię. Doprowadzeni do ostateczności, wyrąbywali sobie drogę ku wolności. Hyrkańczycy kłębili się za nimi, napotykając walący jak cep miecz Karzy asz Asmara. Fale dzikich jeźdźców i wzniesionych szabel rozbijały się o niego, siodła pustoszały, tryskała krew. Conan podniósł się ze zbryzganej krwią ziemi, otoczony wierzgającymi kopytami. Zaczął biec pomiędzy końmi, dźgając nożem w brzuchy i zady. Cios czyjegoś miecza zerwał mu z głowy hełm, a ostrze jego oręża utkwiło między żebrami jakiegoś Hyrkańczyka. Koń Asmara parsknął straszliwie i upadł na ziemię. Srogi jeździec powstał tryskając krwią z każdej szczeliny pancerza. Wsparłszy szeroko rozstawione stopy w przesiąkniętą krwią glebę, dzierżył wielki miecz dotąd, aż stalowa fala przewaliła się nad nim, skrywając go powiewającymi pióropuszami i stającymi dęba końmi. Conan podbiegł do przybranego w czaple pióra wodza i gołymi rękami chwycił go za nogę. Uwiesił się zajadle, choć grad ciosów zabębnił po czepcu kolczugi, ognistymi wybuchami, eksplodując w zamroczonej głowie. Wyszarpnął Hyrkańczyka z siodła i zwalił się wraz z nim, starając się po omacku sięgnąć mu do gardła