To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

W atakującej hordzie znalazły się też inne, mniej liczne, dziwaczne postacie. Chitynowe pajęczaki wielkości konia kłusowały po kamieniach na czterech wrzecionowatych kończynach. Jeszcze cztery podobne kończyny wystawały do przodu z zagiętego do góry głowotułowia, trzaskając metalicznie szczypcami. Trzepocząc w powietrzu ognistymi skrzydłami nocnych motyli, nadlatywały humanoidalne postacie z ciałami najeżonymi łuskami. Ich wielkie, złożone oczy błyskały jak mozaiki. Włochate bestie, podobne do kalekich małp, wlokły się naprzód z ramionami kołyszącymi się tuż nad ziemią. Nadchodziły stwory z dalekiej przeszłości, niewolnicze cienie Krwawnika od świtu Arellarti. Zdawały się ognistymi widmami na obraz swych utraconych przed tysiącleciami ciał. Ale nie tak wyglądał główny trzon armii, która się wyroiła przeciw ludziom. Tam były kształty, które zniszczył i poskręcał drążący je rozkład - zniekształcone, kościotrupie twory odlane z tej samej iskrzącej się energii, która nadawała im wygląd postaci okrytych pożerającym płomieniem. Większość z tych trupiokształtnych cieni była płazia, lecz ich odmienność ukazywała dziwaczne uwstecznienie od starszych Krelran do zwierzęcych Rillytich. Ale wiele też było widmowych wizerunków ludzkich larw, których stworzone z energii kształty ukazywały rasy od półzwierzęcych epoki świtu aż do tuzinów mężczyzn, kobiet, a nawet dzieci współczesnych ludów Ziem Południowych. Bo Kane nie miał oczywiście racji, zbywając ofiary obrzędowe Rillytich określeniem nieużytecznych zabobonów. To bowiem były istoty, których dusze skradł palący język energii Krwawnika, trzymał w niewoli przez całe wieki jako niedoskonałe cienie tych, których dusze ofiarowano krystalicznemu monolitowi w okresie, gdy drzemał - w ten barbarzyński sposób, za pomocą piekielnych obrzędów ofiarnych, Rillyti karmili swego boga. Ale w tej armii okropności było jeszcze wiele innych kształtów, a te były najstraszniejsze ze wszystkich. Ramię w ramię z nieludzkimi przeraźliwymi stworami maszerowała masa nagich postaci ludzkich - ludzi, których dusze Krwawnik schwytał z pomocą niszczącej potęgi pierścienia Kane'a. Wiele z tych kształtów było przerażająco znajomych: to ci, których poczerniałe ciała leżały jeszcze ciepłe na wysadzonym w powietrze wale obronnym. Byli też tu martwi z Breimen - ludzie, którzy poginęli od palącej energii pierścienia z krwawnikiem - oraz żołnierze z Selonari, którzy zginęli, gdy Teres wyjawiła Dribeckowi zdradę Kane'a. Śmierć od ognistego dotknięcia Krwawnika była o wiele straszniejsza, niż się kiedykolwiek zdawało, bo ci, którzy padli muśnięci jego połyskującą energią, karmili swymi duszami jego piekielną moc. Krwawnik głodny był zarówno życia organicznego, jak siły kosmicznej... Teres zadrżała z nienawiści. Wśród straszliwej hordy niewolniczych cieni Krwawnika rozpoznała płonący profil Lutwiona. I choć ludzie jeszcze nie w pełni i nie od razu pojęli, jaka nowa okropność im zagraża, nawet ta fragmentaryczna wiedza groziła, że porażony strachem rozum poszuka schronienia w ochronnych mrokach obłąkania. Przez oleistą mgłę maszerowały zmory z pulsującej energii, nagie, milczące, z wytrzeszczonymi oczami jak kałuże ognia. Szły tysiącami, ale nie miały żadnej broni prócz wyciągniętych kończyn, ziejących iskrzącymi się płomieniami. Opanowawszy przejmujący lęk, armia Dribecka oczekiwała tej nowej potworności; tysiąc zaciętych twarzy przygotowywało się, by sprawdzić, czy stal jest w stanie zwalczyć te przerażające widma starszego zła. Jak nagły przypływ runęli na zalęknionych ludzi - groteskowa fala szmaragdowych, pożyłkowanych szkarłatem cieni. Ich pierwszą linię zaczęły siec i rąbać miecze. Ciała, które zdawały się widmowe, teraz okazały się materialne. Choć nie były z mięsa, stawiały opór szukającym ich klingom