To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ani kapitulację. Zamknęła oczy i na moment zobaczyła pod powiekami suchą twarz, okoloną czarnymi włosami, bezdenne źrenice z fosforyzującymi zielonymi otoczkami, podobnymi do pierścieni z nefrytu. Ogarnęła ją fala ogromnego żalu, ale i determinacji. Uderzyła pięścią prawej ręki w otwartą dłoń. Nie wolno jej umrzeć! Rozwiązanie pojawiło się samo, jakby wyczytała je w oczach Daimona. Było cholernie ryzykowne, niemal samobójcze, lecz co miała do stracenia? Skoro nie może opuścić wyspy, zniknie. Przeniesie się w inny wymiar, obszar między światami, pustkowie, gdzie nie istnieje czas ani życie. Wielcy magowie udawali się tam, żeby medytować, odpoczywać od świata lub chronić się przed niebezpieczeństwami. To będzie prawdziwe zniknięcie, nie prymitywny czar niewidzialności. Gdyby użyła tak banalnej sztuczki, Atanael natychmiast by ją odnalazł. Zginęłaby upokorzona. Zacisnęła usta, zebrała fałdy sukni, pewnym krokiem ruszyła do pracowni. Zaklęcie niebytu należało do szczególnie trudnych i ryzykownych. Potrzebowała absolutnej koncentracji i czasu, a obu tych czynników rozpaczliwie brakowało. Wzięła kilka głębokich wdechów, starając się działać możliwie spokojnie. Ręka, sięgająca po niezbędne akcesoria, drżała bardzo nieznacznie. Hija zapaliła świece, czarną i czerwoną kredą poczęła wyrysowywać na posadzce skomplikowane wzory. Drgnęła, gdy z dziedzińca dobiegł ją hałas otwieranych wrót, przerażone głosy służby, tupot nóg i przeciągły krzyk jakiejś nimfy. Kreda trzymana w dłoni ześliznęła się, misterny znak przecięła gruba linia. W tej chwili przed oczami anielicy pojawił się obraz wściekłych, wrzeszczących żołdaków demolujących jej dom. Rozbite meble, wytłuczone szyby, ciała faunów z potrzaskanymi czaszkami, gwałcone nimfy, gargulce z brzuchami rozprutymi mieczem, miotające się w kłębach własnych wnętrzności. I Szafir. Piękny Szafir z dziko wyszczerzonymi zębami, błękitną sierścią, zlaną krwią, jakby na boki i grzbiet ktoś narzucił mu czerwoną derkę, z onyksowymi oczami pełnymi żalu i nienawiści. Na Jasność, pomyślała. Nie wolno mi ich zostawić. To moi poddani, moja służba. Ufają mi, a ja nie mam prawa ich porzucić. Musi zrobić coś, czego nikt przedtem nie ośmielił się uczynić. Przerzucić w niebyt i sprowadzić z powrotem całą wyspę. Kiedy podjęła postanowienie, odczuła dziwny, chłodny spokój. Dłonie pewnie, choć jakby bezwiednie, kreśliły znaki, umysł bez wysiłku uzyskiwał kolejne stopnie koncentracji. Rzeczywistość skurczyła się, zogniskowała wyłącznie na zaklęciu. Hija popadła w rodzaj transu, bardzo trudnego do osiągnięcia, lecz niezbędnego przy tak silnych czarach. Czuła skupianie się mocy. Energia przepełniała ją, rozlewała się wokoło, podobna do niepowstrzymanej fali, krórą przywołała z morza, ale potężniejszej, po wielekroć potężniejszej. Jasno i wyraźnie dostrzegała ścieżkę światła, podobną do lśniącej wstęgi, której początek niknął gdzieś wśród poznaczonej zimnymi odblaskami gwiazd czerni, w jaką zmienił się sufit pracowni. Hija dygotała. Jej palce zaciskały się spazmatycznie, wargi odsłoniły lekko, ukazując zaciśnięte zęby. Zapomniała o wyspie, napadzie, o własnym istnieniu. Liczyła się tylko moc. — Dziwka! — usłyszała wrzask nad samym uchem. Głos był przepojony nienawiścią i triumfem. Tuż przed sobą ujrzała spoconą twarz Atanaela, usta wykrzywione grymasem wściekłości. Fioletowe włosy wyglądały jak sznurki. Ścieżka światła rozmazała się na moment, przygasła, ale nie znikła. Hija rozpaczliwie starała się nie stracić jej z oczu. — Dziwka Gabriela! — wycharczał Atanael. — Nędzna szmata. Gdzie jest teraz twój kochaś, twój dzielny archanioł, uzurpator i tyran? Nie pomoże ci, dziwko. Dosięgnie cię ręka sprawiedliwości, ladacznico! Chuda twarz dostojnika chóru Księstw przypominała maskę szaleńca. Gdy krzyczał, na ustach pękały mu bąbelki śliny. O niczym nie wiedzą, pomyślała Hija ze zdziwieniem. Przyszli, żeby mnie zabić, a nic nie wiedzą. Przez otwarte drzwi wpadł Miteasz, za nim dowódca najemników. Jasnowłosy anioł ściskał w ręce miecz. Zatrzymał się tuż przed granicą kręgu. Wargi wykrzywił mu paskudny, lubieżny uśmiech. — Ładna jesteś, wiedźmo. Zabawimy się trochę, zanim wypruję ci flaki. Dawałaś Gabrysiowi i temu trupowi z upiorną gębą, dowiesz się teraz, co to znaczy prawdziwy, porządny anioł. Co ty na to, wiedźmo? Wyciągnął ku niej łapę w skórzanej rękawicy, chcąc zagarnąć palcami garść kobaltowych loków. Hija targnęła głową. Choć migotliwie i niewyraźnie, wciąż widziała ścieżkę. Wibrowała nieprawdopodobną energią, ale jej blask pociemniał. Ręka oficera chóru Cnót o odrobinę minęła włosy anielicy. — Bękart! — zasyczał. — Szmata! Chodź do mnie! Hija gwizdnęła krótko przez zęby. Miteasz zawył, poderwał ręce do twarzy, upuszczając miecz. Broń z brzękiem uderzyła o posadzkę. Spomiędzy palców anioła wystrzelały snopy iskier. Atanael zaklął, przyskoczył z dłońmi splecionymi w odpowiedni znak, gasić towarzysza. W tym samym momencie grubas z pierścieniami rzucił się z mieczem w stronę Hiji. Spróbowała odskoczyć, lecz nogi zmieniły się chyba w granit. Patrzyła na zbliżające się niezwykle wolno ostrze, jakby jej zmysły pracowały szybciej niż czas. Nagle w powietrzu pojawił się jakiś niewielki, błękitny kształt. Wylądował na karku najemnika, orząc go pazurami. Żołnierz zachwiał się, sięgnął do szyi, która zdążyła już poczerwienieć od krwi, i zdarł z niej walczący wściekle kłąb niebieskiego futra. Z furią cisnął kotem o ścianę. Błękitny pocisk uderzył w nią, osunął się na podłogę i znieruchomiał. — Nehemiasz! — krzyknęła Hija z rozpaczą i wściekłością. I właśnie wtedy poczuła tąpnięcie. Świat rozsypał się na kawałki, zawalił w mgnieniu oka, a Hija zdała sobie sprawę, że nie wszystko poszło tak, jak się spodziewała. Mignęły jej zdumione gęby prześladowców, więc przelotnie zastanowiła się, czy potoną w morzu, gdy wyspa zniknie, ale daleka była od współczucia. Potem wszystko spowiła szara mgła, a anielica chyba straciła przytomność. *** Mała jaszczurka o łuskach metalicznie złotej barwy, z pręgą na bokach maźniętą błękitem, śmignęła między kamienie