To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
A z drugiej strony, nie powinno samo wystartować... Serce waliło mu tak, jakby chciało wyrwać się z piersi. Ten mały gnojek w apartamencie. Ten sukinsyn nie tylko go shakował, ale w dodatku zainfekował jakimś wirusem. Nie było innej możliwości. Skoro ten zasraniec potrafił przedrzeć się do obszaru Ludovica, potrafił zapewne wejść wszędzie, poczynał więc sobie z programem tak długo, póki go nie uruchomił. A potem umieścił w nim swojego małego wirusa. Wychodzi na to, że dawka narkotyków w jego posiłkach nie była już wystarczająco silna... Jeśli dowie się o tym Zespół z Góry... Atak lęku, pomyślał, wyszedł ze środkowej części płata skroniowego. Travis pewnie by się ucieszył, mogąc to zbadać. Zwłaszcza w tej chwili. Oparł się na krześle i zamknął oczy, zmuszając się do miarowego, spokojnego oddychania, pomimo bólu w piersiach. Paskudny dzień, powtarzał to sobie w kółko niczym mantrę. Paskudny dzień, paskudny dzień, paskudnydzień, paskudnydzień, paskudnydzień... W końcu ból począł ustępować, cofając się powoli po parę centymetrów. Wszystko wróciło już niemal do normy, kiedy rozległo się walenie do drzwi. - Rivera, skurwielu, wiem, że tam jesteś! Westchnął ciężko. Aiesi. Jedyna osoba na świecie, która mogła zignorować ostrzeżenie: Nie przeszkadzać. Wcisnął niezgrabnie kontrolkę głośnika. - Oby to była ważna sprawa. Jestem zbyt zajęty, żeby być na zawołanie każdego pracownika, który ma problem. Znów poczęła walić do drzwi, aż w końcu jej otworzył. W zwykłych okolicznościach wezwałby po prostu ochronę i pozwolił, żeby się nią zajęli. A z drugiej strony niewykluczone, że właśnie po raz drugi skoczyła z tarasu. Weszła do środka zamaszystym krokiem, oparła się pięściami o biurko i pochyliła się nad nim, spoglądając mu prosto w twarz. - Będziesz zbyt zajęty, żeby żyć, jeśli nie zrobisz czegoś w sprawie Marka. Odpierdoliło mu. Obrzucił ją swoim standardowym pogardliwym spojrzeniem, żeby przypomnieć jej, że w jego oczach jest tylko zwierzęciem. - Według wszystkich znanych mi raportów, pani przyjaciel ma się dobrze. Efekty jego produkcji znacznie przewyższają nasze oczekiwania, poza tym wspaniale się przystosował, lekarze twierdzą... - Taa, ci opłacani przez was jebani rzeźnicy. Wystawiliby certyfikat kotletowi wołowemu, gdybyście tylko im kazali. Ściągnijcie chłodnego albo zrobię to sama. - Co takiego? - spytał uprzejmie. - "Chłodnego"? Wyprostowała się i oparła swoje pokaźne pięści na biodrach. - Neurochirurga z zewnątrz. Kogoś, kto w tym nie siedzi, kto nie sterczy bezczynnie, czekając na profit z tego wielkiego jebanego przełomu. Manny zaśmiał się krótko i wyniośle. - Obawiam się, że program ubezpieczeniowy Diversifications nie pokrywa kosztów związanych z konsultacjami spoza naszego własnego personelu, za wyjątkiem niezwykle poważnych wypadków, które wymagają specjalisty w danej dziedzinie. - Możecie obciążyć mój rachunek. - Nie posiada pani takich środków, pani Aiesi. Sądzę, że zdecydowanie powinna pani spędzić dodatkową ilość czasu w naszej sieci, żeby nieco lepiej rozeznać się w funkcjonowaniu systemu. Szczerze powiedziawszy, pani produkcje nie są tak dobre, jak się spodziewaliśmy. - Właściwie to nie miał pojęcia o jakości jej produkcji, ale była to zwyczajowa mowa, mająca na celu poskromienie pracowników sprawiających trudności. - Nie pieprz mi o produkcjach. Dość już nasłuchałam się twoich bzdetów. Nie sprowadzisz tu zimnego, zrobię to ja. - Nie, pani tego nie zrobi - odparł kordialnie. - Żaden lekarz nie zbada pacjenta innego lekarza, o ile ów pacjent sam sobie tego nie zażyczy. Nie przypuszczam, żeby Marek miał zamiar to zrobić. Spojrzała na niego piorunującym wzrokiem. - Znajdę jakiś sposób. Znajdą, kurwa mać, jakiś sposób, a wtedy przygwożdżę twoją dupę w sądzie. Ciebie, twoich lekarzy od wiercenia dziur w głowie i cały ten jebany sracz. - Rozumiem. - Manny pochylił się i położył dłonie na biurku. - Skończyła pani? Jeśli tak, to chciałbym zwrócić pani uwagę na kilka kwestii. Na ogół nie zwracamy się tutaj w ten sposób do naszych przełożonych. Jeśli zrobi to pani jeszcze raz, narazi się pani na konsekwencje natury dyscyplinarnej. A tak się składa, że cały ten pani wybuch naraża panią na konsekwencje natury dyscyplinarnej, ale zamierzam puścić go mimo uszu, ponieważ najwidoczniej jest pani z jakiegoś powodu spięta... - Ojej. Miłosierdzie chyba, kurwa, nie za bardzo ci leży, co? - obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem. - Dzięki za tę wielką, jebaną przerwę. Za nic nie chciałabym, żeby znalazła się o niej wzmianka w moich jebanych aktach, chyba bym się posrała. - Odwróciła się i wyszła zamaszystym krokiem. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Manny czekał w napięciu, aż zabzyczy telefon w sprawie kolejnego kryzysu. To byłaby już przesada. Po kilku minutach błogiej ciszy pozwolił sobie na rozluźnienie. Najwidoczniej był to koniec tego paskudnego dnia. Bowiem wszystkie paskudne dni wcześniej czy później dobiegają końca. Przywołał listę zrealizowanego materiału i przygotował się do przejrzenia każdej pozycji na wypadek, gdyby Zespół z Góry zdecydował się odpytać go na tę okoliczność. Jeśli to zrobią, powie im, że zrecenzował większość materiału, zanim wszczepiono mu gniazda i przesłał go do rozpowszechniania sekwencyjnie, ażeby nie przeciążyć obszaru. Żadne z nich nie posiadało takiej wiedzy fachowej, żeby udowodnić, że to nieprawda