To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. Przerwała raptownie, kiedy dziedziniec dookoła niej łagodnie zafalował. - Nic ci nie jest? - zapytał ostro Daulo, podchodząc do niej i biorąc ją za rękę. - Zakręciło mi się nagle w głowie - powiedziała Jin, przełykając głośno ślinę. Mimo że większość pracy wykonały za nią serwomotory, wycieczka na dach wyraźnie osłabiła ją bardziej, niż sobie z tego zdawała sprawę. - Chyba jeszcze całkiem nie wydobrzałam. - Czy mam wezwać lektykę? - Nie, nie, nic mi nie jest - zapewniła go. - Bardzo ci dziękuję za przyprowadzenie mnie tu. Mam nadzieję, że nie zabrałam zbyt wiele twojego czasu. - To była dla mnie przyjemność, Jasmine Alventin. Chodźmy już... Pomimo jej protestów, że naprawdę czuje się dobrze, nalegał, by ją odprowadzić aż do pokoju. Kiedy już tam doszli, chciał obudzić Asyę, i Jin musiała użyć swoich najlepszych werbalnych umiejętności i poświęcić kilka minut na szeptaną debatę w holu, zanim przekonała go, że uda jej się przejść od drzwi do łóżka bez dalszej asysty. Przez dłuższy czas po tym, jak ucichły jego kroki na korytarzu, Jin wpatrywała się w sufit nad łóżkiem i wsłuchując się w bicie swego serca, myślała o szybkostrzelnej broni, którą widziała. Był moment, że zaczęła się już odprężać w komforcie i luksusie domu Sammonów... ale teraz to ciepłe uczucie zniknęło. Cała Qasama to jedno wielkie wrogie obozowisko - powtarzał im Layn. Teraz po raz pierwszy naprawdę w to uwierzyła. Rozdział 18 Obudził ją delikatny aromat gorącego jedzenia, a kiedy otworzyła oczy, zobaczyła na stoliku przy oknie ogromne śniadanie. - Asya?! - zawołała, wstając z łóżka i podchodząc boso do stołu. - Jestem tu, o pani - powiedziała Asya, wchodząc z drugiego pokoju i dotykając palcami czoła. - Czym mogę ci służyć? - Czy spodziewamy się przy śniadaniu gości? - zapytała Jin, wskazując na rozmiary posiłku. - Przysłano to z rozkazu panicza Daula Sammona - powiedziała Asya. - Być może uznał, że po chorobie powinnaś wyjątkowo dobrze się odżywiać. Chciałabym także przypomnieć, że twój wczorajszy posiłek był tak samo duży jak ten. - Mój wczorajszy posiłek był poprzedzony pięciodniowym postem - mruknęła Jin, patrząc z rozpaczą na zastawę. - Jak ja mam to wszystko zjeść? - Przykro mi, jeśli jesteś niezadowolona - powiedziała Asya, podchodząc do interkomu. - Jeśli chcesz, mogę kazać to zabrać i przynieść mniejszą porcję. - Nie, w porządku - westchnęła Jin. Od dzieciństwa uczono ją, że nie należy marnować jedzenia. Świadomość, że za chwilę to właśnie zrobi, powodowała poczucie winy i skurcze w żołądku. Ale nic nie można było na to poradzić. Usiadła, zaczerpnęła głęboko powietrza i zabrała się do dzieła. Udało jej się dokonać w podanych potrawach poważnego spustoszenia, zanim się poddała. Przy okazji zauważyła coś, czego nie spostrzegła poprzedniego dnia. Każdy rodzaj jedzenia, podawany na zimno czy gorąco, zachowywał swoją początkową temperaturę przez cały czas trwania posiłku. Klasyczna sztuczka, w każdy z półmisków wbudowane musiały być miniaturowe grzejniki lub system mikrofalowy, ale to wcale nie odbierało uroku zastawie. Urocze czy nie, stanowiło także trzeźwe przypomnienie czegoś, o czym w dość niebezpieczny sposób miała tendencję zapominać. Było jasne, że mimo wszystkich egzotycznych zwyczajów i różnic kulturowych Qasamanie z pewnością nie byli społeczeństwem prymitywnym. - Czego życzysz sobie teraz, pani? - zapytała Asya, kiedy Jin w końcu wstała od stołu. - Chciałabym, żebyś wybrała dla mnie strój - powiedziała Jin, wciąż niepewna, w jaki sposób dobierać ubrania z szafy tak, aby pasowały do siebie. - Potem chciałabym pospacerować trochę po Milice, jeśli nie będzie to nikomu przeszkadzało. - Oczywiście, pani. Panicz Daulo Sammon uprzedził mnie, że prawdopodobnie będziesz chciała zwiedzić nasze miasto. Prosił, abym go wezwała, kiedy będziesz gotowa do wyjścia. Jin przełknęła ślinę. Zapracowany dziedzic znowu poświęca swój cenny czas, żeby bawić się w eskortę dla zwykłej ofiary wypadku... - Byłabym zaszczycona - powiedziała sztywno. Okazało się, że kiedy Asya go wezwała, Daulo załatwiał jakieś rodzinne sprawy. Jin próbowała zasugerować, aby zamiast niego eskortowała ją Asya, ale głos po drugiej stronie interkomu grzecznie poinformował ją, że ma poczekać na Daula. Oczekiwanie trwało prawie godzinę. Zirytowało to Jin, ale nie chcąc się zdradzić, nie mogła oponować. W końcu jednak Daulo pojawił się i ruszyli we dwoje przez gwarną Milikę. Wycieczka okazała się warta oczekiwania. Miasta i osady na Aventinie i innych Światach Kobr, o czym Jin wiedziała od dawna, wzrastały w zasadzie same, w dowolny sposób, bez ścisłego planowania przestrzennego. Milika, wyraźnie zbudowana od podstaw według drobiazgowego projektu, stanowiła uderzający kontrast. Jeszcze bardziej imponujące było to, że ktokolwiek wykonał te plany, rzeczywiście włożył w nie sporo pracy i wykazał się sporą inteligencją. Osada stanowiła wielkie koło, o średnicy mniej więcej dwóch i pół kilometra, z pięcioma głównymi drogami, odchodzącymi promieniście od wewnętrznego ronda do o wiele większej zewnętrznej obwodnicy. W środku Małego Pierścienia znajdował się dobrze zadbany park nazwany Zieleńcem Wewnętrznym. Większy pas parkowy, otaczający osadę pomiędzy Wielkim Pierścieniem a murem, nazywany był, jak powiedział Daulo, Zieleńcem Zewnętrznym. - Zieleńce zostały zaprojektowane jako teren publiczny, miejsce spotkań i rekreacji dla pięciu rodzin, które wybudowały Milikę - powiedział Daulo, kiedy minęli tłum przechodniów na Małym Pierścieniu i przeszli na Zieleniec Wewnętrzny