To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

W jednym i drugim wypadku sępy śmierci krążą stale nad jego głową. 140 Na północ od miejsca, w którym spływająca z gór Apache Moun- tains rzeka Toyah Greek wpada do Rio Pecos, tworzyła ona granicę pomiędzy terytorium Komanczów a ziemiami Apaczów. Na zachód od tego miejsca teren wznosi się ku górom Salt Plaine Mountains, Sierra Guadelupe i Sierra Blanca, podczas gdy na wschód rozciągają się piaski wypalikowanej równiny, czyli osławiona pustynia Liano Estacado. Ale pustynia Liano nie zaczyna się zaraz przy brzegu Rio Pecos. Od rzeki dzieli ją zwarty łańcuch górski, od którego odchodzą podłużne doliny. Wyglądają one ponuro i poprzecinane są wąskimi poprzeczny- mi jarami, mającymi wylot na Liano. Bliskość rzeki powoduje, że tam gdzie warunki glebowe na to pozwalają, istnieje bujna wegetacja. Nazwy ,,pustynia" nie należy tutaj tak samo jak na Gobi i Saharze brać dosłownie. Tam gdzie zachodni skraj pustyni Liano Estacado wznosi się ku wymienionym górom, spływają różne cieki wodne, które co prawda przeważnie wsiąkają w piasek, ale na swojej drodze pozostawiają jednak tyle wilgoci i tak nawadniają przyległy grunt, że na ich brzegach rosną krzaki, a nawet drzewa. Te zielone miejsca wrzynają się na kształt półwyspów i cypli w morze piasku Liano i tworzą pomiędzy sobą szersze lub węższe, głębsze lub płytsze zatoki, w których pleni się trawa i rozmaite zioła. Szerzyła się nawet pogłoska, że pośrodku Liano znajduje się źródło wspaniałej wody pitnej, która bije z głębokich warstw ziemi i zbiera się w postaci małego jeziora na powierzchni, otoczonej zaroślami i drzewami. Starzy myśliwi opowiadali o tym, lecz sami tego źródła ani jeziora nigdy nie widzieli. Uczeni, którzy o tym słyszeli, byli zdania, że obecność wody pośrodku pustyni Liano wcale nie jest taka niemożliwa. Na brzegu rzeki Toyah Greek siedziało czterech mężczyzn, których wygląd nie budził właściwie zaufania. Zarówno ich włosy jak i brody były zwichrzone i potargane. Ich ubrania były w takim stanie, jaki każdy krawiec uznałby za nie nadający się do reperacji, a ich brązowe ręce i wysmagane wiatrem i wygarbowane zmienną pogodą twarze pozwalały przypuszczać, że od miesięcy nie zetknęły się z wodą. Byli natomiast świetnie uzbrojeni, gdyż przy każdym leżała odtylcówka, a poza nożem mieli po dwa rewolwery. Trzech z nich było na pewno Jankesami. Dowodziły tego ich długie, chude postacie, pochylone do przodu tułowia o wąskich klatkach 141 piersiowych i ostre rysy twarzy. Trudno jednak było określić przynale- żność narodowościową czwartego. Ten człowiek był krępy, miał szeroki tors, duże, szerokie ręce i szeroką twarz, z dużymi, mocno odstającymi uszami. Kto tylko przelotnie spojrzał na jego oblicze, mógł łatwo wziąć go za Murzyna, gdyż twarz jego była czarna, a raczej granatowa, czarno nakrapiana, ale tylko do linii oczu. Miał zwyczaj ściągać kapelusz głęboko na czoło. Skoro tylko jednak zesunął go na kark, można było zobaczyć, że jego czoło aż do nasady nosa jest białe. Naskórek jego twarzy spalony został na skutek wybuchu prochu strzelniczego. Mimo tego zeszpecenia, twarz ta nie była odpychająca. Kto się odkładnie przyjrzał temu osobnikowi, doszedł na pewno do przekona- nia, że to dobry człowiek. To samo można było powiedzieć o trzech pozostałych osobach. Kto by ich spotkał w ich obecnym stroju w cywilizowanej okolicy, zapewne zszedłby im z drogi, lecz przy ich bliższym poznaniu wszelka obawa znikała. Cztery konie pasły się na trawie, która rosła obficie między zielonymi krzakami. Widać było, że zwierzęta są bardzo zabiedzone. Siodła i uzdy były stare i w wielu miejscach prowizorycznie naprawia- ne. Właściciele koni skończyli się posilać. Po kościach, walających się po ziemi, można było poznać, że upiekli sobie na ogniu szopa pracza. Resztki małego ogniska jeszcze się dopalały. Rozmawiając bacznie lustrowali okolicę. Znajdowali się bowiem właśnie w „nożycach", gdzie należało mieć oczy i uszy otwarte. — Już czas, żeby się zdecydować — rozpoczął jeden z Jankesów, który zdawał się być najstarszym z biwakujących. Jeżeli pojedziemy przez Liano, to dotrzemy co prawda wcześniej do celu, narażamy się jednak na niejedno ryzyko i musimy przyjąć, że mięso, które teraz jedliśmy, było ostatnim przed długim postem, jaki nam grozi. Jeśli natomiast obierzemy jazdę wzdłuż rzeki Rio Pecos, to nie zaznamy głodu ani pragnienia, lecz nadłożymy drogi o cały tydzień. Jakie jest twoje zdanie, Blount? Zapytany pogładził brodę w zamyśleniu i odrzekł: — Rozważywszy ^wszystko dokładnie, proponowałbym, żebyśmy jechali przez Liano i sądzę, że przyznasz mi rację. Porter. 142 — To przedstaw nam swoje powody! — Tydzień, to zbyt długo. Nie chciałbym stracić tyle czasu! Jadąc wzdłuż Rio Pecos musimy być przygotowani na spotkanie z Apaczami i Komańczami, a na Liano Estacado z sępami pustyni. To się wzajemnie znosi, jak plus z minusem. Nie musimy zresztą jechać przez całą szerokość Liano