To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ludwik XI zwał familiarnie Flamanda dusigroszem; przezwisko to od czasów Ludwika Świętego nadawano lichwiarzom, poborcom, ludziom za pomocą brutalnych środków wyduszającym grosz ostatni. Biedny dzieciak pracował pilnie u lichwiarza, potrafił mu się przypodobać, zyskać jego względy. W pewną noc zimową diamenty, które król angielski zdeponował u mistrza Korneliusza pod zastaw pożyczki wynoszącej sto tysięcy dukatów, zostały skradzione, a podejrzenie padło na sierotę; Ludwik XI okazał chłopcu tym większą surowość, że za uczciwość jego zaręczył. Po dość pobieżnym śledztwie, które przeprowadził wielki prowot, nieboraka powieszono. Od tej pory długo nikt nie ośmielił się iść do mistrza Korneliusza na naukę sztuki bankowej i wekslarskiej. Minął jednak czas pewien i zgłosiło się kolejno dwóch młodzieńców z Tours, rodowitych Tureńczyków, honorowych i żądnych zdobycia fortuny. Kiedy lichwiarz przyjął ich do terminu, w domu jego popełniono znów dwie znaczne kradzieże; okoliczności, w jakich zaszły owe przestępstwa, sposób, w jaki je popełniono, świadczył, że istnieje tajny układ między złodziejami a kimś z domowników: musiano więc oskarżyć nowych uczni. Brabantczyk, coraz bardziej podejrzliwy i rozjuszony, przedstawił natychmiast rzecz Ludwikowi XI, który podobnymi sprawami obarczał wielkiego prowota. Oba procesy wytoczono szybko, a zakończono jeszcze szybciej. Patriotyzm tureński potępiał w sekrecie skwapliwość Tristana. Winni czy niewinni, obaj młodzieńcy uchodzili za ofiary, a mistrz Korneliusz za kata. Obie rodziny okryte żałobą otoczyła estyma, słuchano ich żalów; zdążając od przesłanki do przesłanki, obie rodziny utwierdziły Tureńczyków w przekonaniu o niewinności tych wszystkich, których bankier nadworny posłał na szubienicę. Jedni utrzymywali, że dusigrosz usiłuje wzorem króla odseparować się od ludzi grozą i szubienicami; nigdy nie został okradziony; smutne te egzekucje stanowiły wynik zimnego rachunku - okrutnik chce być spokojny o swoje skarby. Wskutek tych pogłosek wokół Korneliusza wytworzyła się pustka; Tureńczycy jęli traktować go jak zapowietrzonego i nazywać katem, a siedzibę jego - Domem Diabła. Gdyby nawet lichwiarz znalazł kogoś z obcych stron, dość odważnego, by wstąpić doń na naukę, mieszkańcy Tours powstrzymaliby śmiałka samym swoim gadaniem. Najprzychylniejszą opinię o mistrzu Korneliuszu wydawali ci, którzy widzieli w nim człowieka ściągającego na innych nieszczęście. W jednych budził lęk instynktowny, w drugich - głęboki respekt, jakim darzymy bezgraniczną władzę albo pieniądz; innych fascynował swoją tajemniczością. Jego tryb życia, fizjonomia i fawor królewski były uzasadnieniem dla wszystkich baśni, których temat stanowił. Po śmierci swojego prześladowcy, diuka Burgundii, Korneliusz wyprawiał się dość często za granicę; owoż pod niebytność bankiera król otaczał dom jego strażą ze swojej kompanii szkockiej. Z pieczołowitości królewskiej dworzanie wnieśli, że starzec zapisał Ludwikowi XI swoją fortunę. Dusigrosz wychodził nader rzadko, za to szlachta dworska składała mu często wizyty; nie szczędził jej pożyczek, lecz bywał kapryśny; zdarzało się, że nie popuścił ani szeląga, a następnego dnia oferował sumy ogromne, oczywista na dobry procent i za solidną gwarancją. Gorliwy skądinąd katolik, bywał regularnie na mszy u Świętego Marcina - wczesnym rankiem; a że zakupił sobie kaplicę dożywotnio, w kościele, jak i gdzie indziej, był odseparowany od ludzi. Na koniec powstało takie oto porzekadło, które długo przetrwało w Tours: "Przeszedłeś pod domem lichwiarza, spotka cię nieszczęście". Pod owym nieszczęściem rozumiano nagłą chorobę, niezawinione troski lub niekorzystną odmianę losu. Nawet u dworu przypisywano Korneliuszowi fatalny wpływ, zwany przez zabobon włoski, hiszpański i azjatycki urocznym okiem. Gdyby nie straszliwa władza Ludwika XI, osłaniająca tę siedzibę niby płaszczem, wystarczyłyby niewielkie rozruchy, żeby lud zburzył Dom Diabła przy ulicy du Murier. A przecież to u Korneliusza zasadzono w Tours pierwsze morwy; a tureńczycy traktowali go wtedy niby wysłannika niebios. I licz tu na względy ludu! Kilku szlachty spotkawszy mistrza Korneliusza za granicą, zdumiało się jego wybornym humorem. W Tours był zawsze posępny i zadumany; ale zawsze tam wracał. Niewytłumaczona moc gnała lichwiarza ku jego czarnemu domostwu. Podobny ślimakowi, którego życie jest nierozłączne ze skorupą, powiedział kiedyś szczerze do króla, że czuje się najlepiej wśród kamienia i tygli swojej forteczki - świadom, że po śmierci Ludwika XI miejsce to stanie się dlań najbardziej niebezpieczne pod słońcem. - Diabeł zabawia się kosztem naszego kuma dusigrosza - ozwał się Ludwik XI do swojego balwierza niedługo przed Wszystkimi Świętymi. - Znów mi się żalił, że go okradli. Ale nie może teraz powiesić już nikogo, chyba że sam się powiesi