To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Stewardesa podała mi słuchawki, ale położy- łem je sobie na kolanach. Lepiej oglądało się bez głosu, dorabiając w myślach własne dialogi, odgadując prze- bieg akcji, która toczyła się w milczeniu. Byle zająć czymś umysł. Bardzo piękna blondynka ma cały świat w kieszeni — pieniądze, władzę, przystojnego chłopaka, który, jak się wydaje, kocha ją równie mocno jak reszta świata. Ją to wszystko zaczyna męczyć. Pewnego dnia spotyka niesamowicie grubego faceta, który pracuje jako kasjer w supermarkecie. Rozmawiają, ona się śmieje, znowu rozmawiają. Następne ujęcie przedstawia ją czekającą na niego po pracy na parkingu. On wychodzi ze sklepu i widzi ją — blond Wenus, opartą o swój sportowy, czerwony samochód, najwyraźniej czekającą na nie- go. Zbliżenie jego twarzy. Tęczówki uciekają do góry, mdleje. 256 Im gorszy był film, tym bardziej się w niego anga- żowałem. Nałożyłem słuchawki i podkręciłem poten- cjometr. Bohaterowie muszą walczyć z całym światem, by udowodnić, że ich miłość jest autentyczna. W filmie zastosowano wszystkie tanie chwyty, jakie moglibyście wymyślić. Bogaci rodzice dziewczyny są oburzeni, jej szykowny chłopak okazuje się chamem, który robi wszystko, co może, by rozdzielić nasze zakochane pa- pużki. Omal się nie rozstają, ale prawdziwa miłość zwy- cięża. Prawdopodobnie był to jeden z głupszych filmów, jakie w życiu widziałem, ale śmiałem się z kulawych dowcipów i prostowałem się na siedzeniu, kiedy sprawy przyjmowały zły obrót dla bohaterów. Na koniec, kiedy lądują w dalekim mieście w stanie Vermont, gdzie pro- wadzą razem sklep, zacząłem płakać. Nie mogłem tego powstrzymać. Siedząca po drugiej stronie przejścia ko- bieta w średnim wieku obserwowała mnie podejrzliwie. Co widziała? Mężczyznę o posiniaczonej, opuchniętej twarzy, płaczącego jak dziecko. W tamtej chwili oddał- bym wszystko, by jeszcze raz zobaczyć ten film, ale ekran najpierw zbielał, potem był już tylko czernią. Bezmyślnie sięgnąłem do torby po szkicownik, lecz przypomniałem sobie, że zostawiłem go w samochodzie. Spojrzałem na przyglądającą mi się kobietę, lecz ona znów zajęła się swoim czasopismem. Nie pozostało mi już nic innego, jak zamknąć oczy i myśleć o moim martwym chłopcu. Wziąłem auto z parkingu i pojechałem w kierunku miasta. Nie było mnie trochę dłużej niż dwadzieścia cztery godziny, ale jedyną rzeczą na świecie, jaka pozo- stała dla mnie nie zmieniona, była szosa, nad którą górowały pomarańczowe światła, wielkie, znajome re- klamy linii lotniczych, hoteli weekendowych, wycieczek do Las Vegas czy nad jezioro Tahoe. Mijając stację benzynową, gdzie kasjer przygląda się ludziom przez lornetkę, pomyślałem, że mógłbym się zatrzymać i za- pytać go przez tę grubą, ochronną szybę, czy mnie pamięta. Nie patrz na moją twarz, to ja dałem ci zeszłej nocy dwadzieścia dolarów i nie przysporzyłem żadnych 257 kłopotów. Zeszłej nocy, kiedy wszystko było jeszcze tylko zestawem groźnych możliwości. Nie tym, co teraz — moją pociętą, fioletową twarzą i martwą przyszłością. Minąłem budkę z hamburgerami, przy której wczoraj kręcił się przestępczy gang, ale dzisiaj było tam pusto — przestrzeń wypełniało jedynie samotne, żółte światło. Jeszcze parę zakrętów w prawo, w lewo, dwa skrzyżowa- nia z czerwonymi światłami, jeszcze jeden zakręt w prawo i już byłem na naszej ulicy. Witaj w domu, tatusiu. Tą ulicą Lincoln jeździł na rowerze. Tutaj razem spacerowaliśmy z psem. „Lincolnie, na trawniku leży parę paczek. Czy mógłbyś mi pomóc wnieść je do środka?" Nigdzie nie było widać wozu Lily, ale czarny jeep Mary Poe stał zaparkowany na naszym podjeździe. Pod- jechałem blisko krawężnika i wyłączyłem silnik. — Policzę do pięćdziesięciu i wchodzę. Po prostu pozwólcie mi policzyć do pięćdziesięciu i pójdę. W pokoju dziennym paliły się światła i mimo iż byłem daleko, próbowałem dostrzec, czy jest tam ktoś prócz Mary. Żadnego ruchu, żadnych przesuwających się tam i z powrotem sylwetek. Patrząc, liczyłem w myślach do pięćdziesięciu. Potem zamierzałem wejść do środka. Wewnątrz nic się nie poruszyło. Coś hałaśliwie zapukało w moje okno. Podskoczyłem. W głowie rozwrzeszczała się myśl, że to Lincoln, Lincoln wrócił. Jest tutaj, umarł, ale jest tutaj... Twarz przy oknie należała do kobiety o śniadej skórze i ciemnych włosach. Miała mniej niż trzydzieści pięć lat, była ładna, ale ogromna ilość zmarszczek wskazywała zarówno na jej wiek, jak i doświadczenie. Byłem tak przerażony jej pukaniem, że nie zrozumiałem, kiedy gestem poprosiła mnie o otwarcie okna. Była tak blisko, że usłyszałem przez szybę jej głos