To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Z umalowanymi oczami, z ró|em na policzkach nie wygldaBa najgorzej, w ka|dym razie na pewno nie na swoje lata. Kiedy[ byBa prawdziw pikno[ci i uroda na szcz[cie jej nie opu[ciBa. Czy inaczej potrafiBaby zatrzyma przy sobie m|czyzn o pitna[cie lat mBodszego? Przez chwil zastanowiBa si nad wyborem wieczorowego stroju. SignBa po czarne spodnie z mikkiej skórki i czerwon bluzk z szetlandu, relikty dawnej [wietno[ci. Za oknem powoli zapadaB zmierzch. OBowiane niebo nie wró|yBo rychBego pojawienia si pierwszej gwiazdki. W takie wieczory ludzie zasiadali do wieczerzy o ró|nych porach, kiedy tam komu pasowaBo. Sabina byBa ju| solidnie gBodna i coraz bardziej rozdra|niona. PaweB wróciB dobrze po zmroku. - Jeste[ kompletnie zalany! - wykrzyknBa ze zgroz. - Mieli my opBatka... - wybeBkotaB i zatoczyB si prosto na rozgrzan pByt kuchenn. W sam por zBapaBa go za rkaw i popchnBa na [cian. ByB jak gumowy pajacyk, z którego kto[ do poBowy wypu[ciB powietrze. Kurtk zdjB sam, ale na nic wicej nie miaB siBy. Nawet na krze[le nie siedziaB prosto, tylko waliB nosem w obrus. I jak z takim facetem dzieli si opBatkiem, jak mu dobrze |yczy, je|eli na usta cisn si same zBe sBowa? PatrzyBa na niego bliska Bez. - Zjesz co[? - spytaBa bardziej dla zasady ni| z ciekawo[ci, bo ju| wiedziaBa, |e tego wieczoru na pewno nie zasid do wspólnej kolacji. 206 OcknB si gwaBtownie. PatrzyB wybaBuszonymi oczami, z kcika ust wyciekaBa mu cieniutka stru|ka [liny. -Przepikni[cie wygldasz... przepikni[cie... najlepiej chodzmy do Bó|ka, co? - PytaBam, czy co[ zjesz? - Ni cholery! JadBem ju|. - Jaki dzisiaj jest dzieD, durniu? - Jest noc! A ja... ja ci pragn... SBowa przeczyBy faktom. GBowa opadBa mu na stóB i Sabina musiaBa niezle si zasapa, |eby doholowa swój sBodki i bezwBadny ci|ar do Bó|ka. LegB jak kBoda. Z najwy|szym trudem [cignBa z niego buty i spodnie. Pierwsza wigilia w domu Sabiny i PawBa dobiegBa koDca, zanim si jeszcze zaczBa. Trzy [wierki przed oknem stoBowego pokoju Sabina zasadziBa wBasnorcznie. Dopóki byBy malutkie, wygldaBy [licznie, a kiedy urosBy, odgrodziBy pokój od [wiata tak skutecznie, |e niepotrzebne byBy zasBony ani |aluzje. MiaBo to swoje dobre i zBe strony. Nawet w najbardziej sBoneczny dzieD w stoBowym panowaB póBmrok, do którego trzeba si byBo przyzwyczai. January przebkiwaB co[ o wyciciu drzew, ale na gadaniu si koDczyBo. Mokre [wierkowe gaBzki nieprzyjemnie drapaBy Sabin po szyi i po twarzy. Nie ma tego zBego, co by na dobre nie wyszBo, my[laBa, wtapiajc si w gstwin