To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Killashandra zapięła pas, przygotowując się do nieważkiego odłączenia promu od księżycowej śluzy. Podróż nie trwała długo i upłynęła gładko, dając jej czas na rozmyślania. Czy pilot promu był niedoszłym śpiewakiem? Jaka była najsłabsza adaptacja, nadal umożliwiająca osiągnięcie jakiejś pozycji w szeregach Cechu? Starała się nie zwracać uwagi na dręczący ją strach, wspominając wykres i ostatnio zanotowany wzrost udanych symbioz. Oderwała się od ponurych rozważań i zajęła kolegami. Od razu postanowiła trzymać się z daleka od Carigany... nawet gdyby tej wariatce przyszło na myśl spróbować dla odmiany z kimś się zaprzyjaźnić. Z drugiej strony Rimbol przyjemnie przypominał jej pewnego tenora z Centrum Muzycznego, chłopaka, który zawsze bez protestu akceptował fakt, iż jego fizyczne i wokalne zdolności skazują go na wieczne odgrywanie drugoplanowej roli. Kiedyś Killashandra czuła dla niego pogardę za to, że tak łatwo godzi się z przegraną; w tej chwili żałowała, że nie podjęła trudu sprawdzenia, w jaki sposób udało mu się tak podchodzić do życia. Może sama też będzie do tego zmuszona? Ciekawa byk, czy przypadkiem owemu tenorowi nie powiodłoby się lepiej w roli śpiewaka kryształu. Czemu w Centrum Muzycznym nic nie mówiono o tej alternatywie dla posiadających słuch absolutny? Maestro Valdi musiał o tym wiedzieć, ale nie sugerował jej śpiewania kryształu - jedynie strojenie. Wolałaby, aby podczas lotu można było zająć myśli widokami zbliżającej się planety, lecz sekcja pasażerska nie miała odpowiedniego wyposażenia, a umieszczony z przodu wielki ekran pozostawał martwy. Ponieważ pojazd nie był tak dobrze izolowany jak większe statki, odczuła wyraźnie moment wejścia w atmosferę. Znajome szarpniecie potrząsnęło wszystkimi pasażerami, a Killashandra poczuła nadchodzące mdłości i dezorientację. Odniosła wrażenie, że na zewnątrz słychać jakiś dźwięk. Starała się przypomnieć sobie odczyty dotyczące planety, ale nic jej to nie dało, nie znała bowiem kąta wejścia w atmosferę. W jej pamięci najwyraźniej odcisnął się obraz koniunkcji trzech księżyców, nie zaś dane o masach kontynentalnych i lokalizacji złóż kryształu. Skoncentruj się, powtarzała uparcie w duchu, próbując przezwyciężyć uboczne efekty wejścia. Znała na pamięć skomplikowane partytury, które przebiegały teraz przed jej oczami, a miała trudności z geografią nowego planetarnego domu. W następnej chwili poczuła odrzut silników hamujących i prom zaczął zwalniać. Grawitacja wzrosła, przyciskając jej ciało z powrotem do kości. Łagodny nacisk, niczym medycznego kombinezonu. Prom nadal manewrował i zwalniał. Ostatnia część każdej podróży zawsze zdaje się jednocześnie najdłuższa, pomyślała Killashandra. Niecierpliwie czekała na końcowe ustanie wibracji i wstrząsów, oznaczające, że przybyli na miejsce. Nagle uświadomiła sobie, że ta podróż zaczęła się dawno temu, wtedy gdy bezwolnie ruszyła chodnikiem w stronę kosmoportu na Fuerte. A może jeszcze wcześniej, w chwili kiedy Maestro Valdi wygłosił wyrok komisji, niszczący jej dalszą karierę? Niespodziewanie ruch naprzód ustał. Poczuła nacisk w uszach, towarzyszący rozhermetyzowaniu wyjścia. Odetchnęła głęboko, witając świeże planetarne powietrze. - Sądzisz, że to rozsądne? - spytał Shillawn, siedzący nie opodal. Dłonią zakrywał nos. - Dlaczegóż by nie? Zbyt długo przebywałam na statkach i stacjach kosmicznych, by nie docenić teraz świeżej planetarnej atmosfery. - On ma na myśli symbionta i jego przenoszenie drogą naturalną - wyjaśnił Rimbol, trącając ją łokciem pod żebro. Uśmiechnął się złośliwie. Killashandra wzruszyła ramionami. - Teraz czy później, co za różnica. I tak musimy przez to przejść. Osobiście wolę odetchnąć głęboko - co uczyniła, tak jak to robią śpiewacy, najpierw brzuchem, przeponą, napinając mięśnie pleców, póki w końcu nawet gardło nadęło się lekko od powstrzymywanego w środku powietrza. - Śpiewaczka? - spytał Rimbol ze zdumieniem. Killashandra skinęła głową, powoli wypuszczając oddech. - Dla ciebie też nie było pracy? - parsknął z niesmakiem. Killashandra wolała mu nie zaprzeczać. - Można by sądzić - ciągnął Rimbol - że przy tych wszystkich analizach komputerowych i systemach prognostycznych przestaną wreszcie marnować cudzy czas. Kiedy pomyślę o... - Możemy już wyjść. - Shillawn przerwał im specyficznym gdaknięciem, charakteryzującym jego wymowę. - Ciekawe, ilu muzyków automatycznie trafia do tego Cechu - mruknęła Killashandra przez ramię, gdy kierowali się ku wyjściu. - Automatycznie? A może z rozmysłem? - odparł i pogonił ją, gdy przystanęła. Nie miała wówczas czasu, by zastanowić się nad tym "z rozmysłem", bowiem dotarła do pochylni i po raz pierwszy ujrzała rozciągające się z jednej strony fioletowo-zielone wzgórza Ballybranu, a z drugiej surowe kształty budynków