To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Los chciał, by w tłumie szambelan Watzdorf stał przy pięknej Frani Kolowrath. Wcześnie to zobaczyła matka, a że za wachlarzem łatwo było rozmowę prowadzić nie postrzeżonym, usiłowała córkę postawić gdzie indziej, nie mogąc odsunąć Watzdorfa. I to się jej nie udało. Nie chcąc więcej się dać domyślać patrzącym, niż wypadało, musiała ich zostawic z sobą. Watzdorf nie omieszkał z tego korzystać. Tego wieczora, zwykle szyderski, był jakoś smutnym i przygnębionym. Nikogo blisko bardzo nie było, mógł więc półgłosem odezwać się do panny Franciszki: – Prawdziwie jestem wdzięczny losowi za dzień dzisiejszy, a rzadko mi się zdarza być mu wdzięcznym. Winienem mu, że panią moją po raz ostatni pożegnać mogę. – Jak to po raz ostatni? – podchwyciła Kolowrathówna, nie patrząc na niego. – Niestety, tak jest. Watzdorfa cień tylko tu stoi; czuję, że nade mną wisi nieubłagana zemsta tego ministra-pazia. Jestem szpiegowany na każdym kroku, być może, iż i sługi moje 168 A n g e l a o l’ a m o r o s a (wł.) – Angela, czyli zakochana. 169 C r i s p i n o jak i wzmiankowany poniżej S c a r a m u c c i o i D o t t o r e - postacie ze starowłoskiej komedii ludowej. kupiono. Nie znalazłem wielu papierów, a inne w nieporządku. Domyślam się rewizji tajemnej. Jeśli jej dopełniono, jestem zgubiony. – Uciekaj! – zawołała hrabianka gwałtownie. – Zaklinam cię na wszystko, na miłość moją, na twoją... uchodż! Tu na ciebie nikt nie patrzy, pierwszy lepszy koń i jesteś w Czechach. – Tak, i Austriacy mnie jutro tu przywiozą. – Do Prus, do Holandii, do Francji! – mówiła żywo Frania. – Nie mam ani o czym, ani jak – odparł Watzdorf z zupełną obojętnością. – A co gorzej, straciłem ochotę do życia, do wszystkiego. Cóż mi tam? Dla mnie nie ma szczęścia... Franiu – dodał cicho – nie wiem, co się stanie ze mną; ty jedna może nie zapomnisz o mnie i ty się pomścisz za Watzdorfa. Będziesz żoną tego człowieka: bądż jego katem... Musieli zamilknąć dla wrzawy, Watzdorf spojrzał w jej oczy, które strzeliły ku niemu ogniem. – Jeżeli jutro nie pokażę się na dworze, zemsta mnie dosięgła – rzekł. – Mam przeczucia, których się pozbyć nie umiem. – Ale skądże podejrzenia? Skąd domysły? – Przed godziną wróciwszy do domu, znalazłem wszystko przewrócone; sługa znikł, a z nim to, co mnie mogło najciężej obwinić. Bądź zdrowa! – dodał głosem wzruszonym. – Ty będziesz żyć, ja zagasnę gdzieś między czterema murami, wśród głuchego milczenia. Franiu, zaklinam cię, upuść chustkę, zgub rękawiczkę; położę ją na sercu: ukoi mój ból twoim wspomnieniem. Wzruszona Kolowrathówna zręcznie upuściła z rąk chustkę, Watzdorf się schylił i niepostrzeżenie wcisnął ją za suknię, na piersi. – Dziękuję ci – odezwał się. – Jeszcze chwila, zgasną dla mnie oczy twoje i innym będą świeciły. Franiu, bądź zdrowa! Addio na wieki!... Tymi wyrazami dokończył, widząc zbliżającą się matkę, która prawie gwałtem już, korzystając z zamętu i gwaru, odciągnęła córkę. Watzdorf ustąpił nieco w tył. O kilkanaście kroków tylko od niego, gdy królewicza zabawiał o. Guarini i żona, spotkali się na stronie Brühl z Sułkowskim. – Słowo – rzekł pierwszy poruszonym głosem. – Nie omyliły mnie moje domysły. – Jakie? co? – spytał hrabia dosyć obojętnie. – Zrobiono rewizją u Watzdorfa, przetrzęsiono papiery; pełno paszkwilów – mniejsza o to: pięćdziesiąt sztuk medalów i list fabrykanta, który mu się tłumaczy, iż rysunek przysłany jak mógł najlepiej wykonał. Dowód tak zabijający, iż więcej na zgubienie człowieka nie potrzeba... Słysząc to, Sułkowski pobladł. Brühl wsunął mu w rękę papier. – Weźcie to, proszę; ja sam przez się nic czynić nie chcę – uczyńcie, co się wam podoba; lecz jeśli Watzdorfa nie wsadzicie do Königsteinu... Któż wie, czy tam jeden z nas póżniej nie zajmie miejsca dlań przeznaczonego! Zuchwalstwo i bezwstyd wiele mogą... Czyń, hrabio, co chcesz, ja ręce umywam, osobistej krzywdy bym nie poszukiwał... Królewicz jest dotknięty... To zbrodnia obrażonego majestatu, a za tę karzą śmiercią... To mówiąc, Brühl szybko się usunął; twarz jego przybrała zwykły uśmiech. O kilka kroków zobaczył hrabinę Moszyńską i z wolna zwrócił się do niej, witając ją z poszanowaniem i ceremonialną uniżonością, na co piękna Fryderyka dumnym i zimnym skinieniem głowy odpowiedziała. Frania Kolowrathówna szła jakby ciągniona przez matkę, półmartwa, dumna, milcząca, ale bez łzy w oku