To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Denerwowało go, że ona łączy się z nim bez trudu, a on nie może znaleźć klucza do tej magii. Za pośrednictwem siostry dowiedział się od Sorrel, że nie powinien się z tego powodu denerwować, a umiejętność pojawi się sama. Wyglądało na to, że kobiety podróżują nieco bardziej wygodnie niż on, co wieczór zatrzymując się w zajazdach. Pewnego razu podekscytowana Lauryn opowiadała mu, że przez cały dzień zbierały czerwone jagody i zimki, miejscowe owoce, z których produkowano słynne, uwielbiane przez monarchów konfitury. Mam fioletowe palce, Gidyon. Szkoda, że nie możesz ich zobaczyć. Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł, Lauryn. – Wspaniale było słyszeć w jej głosie radość. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, była taka ponura i kłótliwa... Sorrel pyta, gdzie teraz jesteś. Niedawno opuściłem Churley i zmierzam do następnej wioski. Zdaje się, że nazywa się Duntaryn. Według moich szacunków leży trochę bardziej na północ, a w tym kierunku powinienem podążać. Zaległa długotrwała cisza. Gidyon... – Głos Lauryn brzmiał teraz bardzo poważnie. – Sorrel mówi, że to całe Duntaryn to dziwne miejsce. Kiedy tam dotrzesz? Mam nadzieję, że dziś wieczorem. A co? Znowu cisza. Mówi, że masz spać na polu, w dużej odległości od wioski. Jeżeli możesz ją ominąć, zrób to. Jeśli nie, przejdź przez nią jak najszybciej. Nie zatrzymuj się. Hej, o co tu chodzi? Gidyon znów musiał czekać, aż Lauryn przekaże jego pytanie i otrzyma odpowiedź. Sorrel mówi – jak zwykle enigmatycznie – że przesilenie wiosenne nie jest dobrym momentem na odwiedzanie Duntaryn. Nie chce powiedzieć nic więcej, ale nalega, żebyś nie szukał tam pracy ani nie zatrzymywał się tam, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne. Po prostu idź dalej, do kolejnej dużej wsi, która nazywa się Mexford, a potem postaraj się jak najszybciej dotrzeć do Fragglesham. Jest tam dobra gospoda, w której możesz zanocować. Pracę też znajdziesz. Axon znajduje się zaledwie dzień marszu z Fragglesham. Już prawie tam jesteśmy, Gidyonie. Musisz tylko trzymać się planu. W porządku. Nie rozumiem jednak tego lęku przed Duntaryn. Podobno trwa tam właśnie jakiś festiwal. Sorrel wie więcej niż my. Powinniśmy jej słuchać. Tak, to prawda. A zatem czeka mnie kolejna zimna noc pod gwiazdami... Przykro mi, Gidyonie, ale... Oboje powiedzieli jednocześnie: To był twój pomysł!, i roześmiali się. Porozmawiamy jutro. Śpij dobrze, Gid. Rozmowa z siostrą dodała mu otuchy. Nie złościła go nawet perspektywa spędzenia kolejnej nocy pod krzakiem, choć na obrzeża Duntaryn dotarł dopiero o zmroku, po długiej wędrówce piaszczystą drogą. W miarę zapadania nocy porośnięta drzewami ścieżka wydawała się coraz bardziej niebezpieczna. Gdzieś w oddali zawył wilk, przyprawiając Gidyona o gęsią skórkę, a cienie stawały się coraz dłuższe i złowróżbne. Gdy ściemniło się na dobre, był już mocno podenerwowany, czuł się bardzo samotny i rozpaczliwie pragnął kontaktu z Lauryn. Kiedy już przekonał siebie, by ominąć wioskę i iść dalej przez noc, zobaczył w niewielkiej odległości rozkołysaną latarnię. – Hej! – zawołał instynktownie. Latarnia zakręciła się, sugerując, że jej właściciel się odwrócił. – Kto tam? – zapytał zaniepokojony kobiecy głos. – Podróżny. Przepraszam, że panią przestraszyłem. – Mam kij! – ostrzegła właścicielka głosu. Wilk ponownie zawył. – Nic pani nie zrobię. Jestem zmęczony i głodny. Potrzebuję tylko ciepłego miejsca, w którym mógłbym się przespać. Wystarczy stodoła. – Pokaż twarz – zażądała. Gidyon podszedł powoli, bojąc się, że znów ją przestraszy. Zatrzymał się w dużej odległości, żeby nie czuła się zagrożona. – Bliżej. – Przysięgam, że nie mam złych zamiarów. Mogę zapłacić. – Masz miły głos, nieznajomy. Nie ma w nim nic niepokojącego. Tak, ufam ci, ale chciałabym zobaczyć, z kim rozmawiam. Gidyon zrobił kilka kroków do przodu. Widział jedynie sylwetkę kobiety. Jej twarz skrywał cień. – O – usłyszał. – Twarz pasuje do głosu. – Dziękuję. Nazywam się Gidyon... Gidyon Gynt. – Ja jestem Yseul. Mieszkam w domku, o tam. – Wskazała palcem. Gidyon dostrzegł w ciemności ciemny kontur domu. W głębi migotał słaby ognik świecy. – Macie tu stodołę, Yseul? – Tak. Tam. Możesz się przespać w towarzystwie dwóch świń, krowy i trzech kóz. – Zachichotała. Gidyon dopiero teraz zauważył, że jej głos brzmi bardzo młodo. – Jesteś... yyy... żoną farmera? – Farmera! To znaczy wołu? Nie, nie jestem niczyją żoną, panie Gynt. Do nikogo nie należę. Ale muszę pracować dla wołu i jego grubej żony. – Zamilkła raptownie. Gidyon nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Przeczesał palcami włosy. Na szczęście dziewczyna odezwała się ponownie. – Teraz ja muszę przeprosić. Nie chciałam pana przestraszyć. Ci ludzie nie są zbyt mili. Może pan zostać na noc, ale jeśli pana złapią, proszę nie mówić, że pozwoliłam panu tam spać. – Co by się stało, gdyby się dowiedzieli? – Wychłostaliby mnie. On to uwielbia. A ona uwielbia patrzeć. Ale nauczyłam się nie płakać, żeby nie dawać jej satysfakcji. To zdarza się dość często, ale staram się nie dostarczać im pretekstu. Proszę za mną. Gidyon wziął głęboki oddech. Poczuł, że w głowie otwiera mu się łącze. Me teraz, Lauryn – rzucił. – Czy możemy porozmawiać później? Natychmiast przerwała kontakt. Nie czuł się z tym dobrze, zwłaszcza że umówili się, iż porozmawiają następnego dnia. Cichaczem wszedł za Yseul do stodoły. – Musi pan wcześnie wyruszyć – uprzedziła go. – I niech pan nie zostaje w okolicy. Duntaryn nie jest dobrym miejscem dla obcych, a szczególnie teraz – dodała. Gidyon nadal nie widział dobrze jej twarzy. Gdy Yseul odwróciła się, by odejść, chwycił ją za rękę. – Yseul, czy mogę ci się jakoś odwdzięczyć? – Nie. Chyba że zabierze mnie pan ze sobą – wyrwało jej się. – To znaczy..