To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Magdaleny i wjechał na bulwary. Tam napełnił się tańczącymi światełkami, odblaskiem rozjarzonych witryn magazynów. Blanka Mueller mieszkała o dwa kroki dalej, w jednym z nowych domów zbudowanych na sztucznie podniesionym terenie ulicy Basse-du-Rempart. Przed bramą stało zaledwie kilka pojazdów. Była dopiero dziesiąta. Maksym chciał poczekać jeszcze z godzinkę, przejechać się po bulwarach, lecz Renata, której rozbudzona ciekawość zaostrzyła się, oświadczyła mu bez ogródek, że jeżeli nie będzie jej towarzyszył, pójdzie sama. Poszedł więc za nią i rad był zastając na górze więcej gości, niż przypuszczał. Młoda kobieta włożyła maseczkę. Wsparta na ramieniu Maksyma, któremu szeptem wydawała rozkazy, wykonywane posłusznie, myszkowała po wszystkich pokojach, unosiła rąbki portier, uważnie oglądała meble, gotowa była szperać w szufladach, gdyby nie lęk, iż ją ktoś zobaczy. Niektóre zakamarki tego mieszkania, urządzonego bardzo bogato, pachniały cyganerią, nosiły piętno kabotyństwa. Tam to przede wszystkim różowe chrapki Renaty drżały i tam właśnie zmuszała swego towarzysza, by szedł wolno, gdyż nie chciała nic uronić z mijanych rzeczy i ich zapachu. Szczególnie długo zatrzymała się w toalecie Blanki Mueller; ta zostawiła ją szeroko otwartą, miała bowiem zwyczaj oddawać gościom do dyspozycji nawet własną alkowę, gdzie odsuwano łóżko, by poustawiać stoliki do kart. Jednak toaleta nie zadowoliła Renaty, wydała jej się pospolita, a nawet trochę brudna, na dywanie widać było wypalone ślady papierosów, a na obiciach z niebieskiego jedwabiu plamy po kremie i bryzgi mydła. Kiedy już dobrze obejrzała cały apartament, utrwaliła w pamięci najdrobniejsze szczegóły, by opisać je później w swoim kółku, zabrała się do ludzi. Mężczyzn znała; byli to w przeważającej części ci sami finansiści, ci sami politycy, ci sami młodzi viveurs, co zjawiali się u niej w każdy czwartek. Chwilami miała wrażenie, że jest we własnym salonie, gdy znalazła, się naprzeciw jakiejś grupki uśmiechniętych fraków, które poprzedniego dnia u niej z zupełnie tym samym uśmiechem zwracały się do markizy d’Espanet czy jasnowłosej pani Haffner. Kiedy spoglądała na kobiety, złudzenie nie ustępowało całkowicie. Laura d’Aurigny ubrana była na żółto jak Zuza Haffner, a Blanka Mueller miała, jak Adelina d’Espanet, białą suknię z dekoltem aż do połowy pleców. Wreszcie Maksym poprosił o zmiłowanie i Renata zgodziła się usiąść z mim na kozetce. Siedzieli przez chwilę, młody człowiek ziewał, a Renata wypytywała go o nazwiska pań, rozbierała je wzrokiem, obliczała, ile metrów koronki miały wokół spódnic. Widząc, że zatopiła się w tym poważnym studium, wymknął się wreszcie na znak dany mu ręką przez Laurę d’Aurigny. Ta rzuciła najpierw żartobliwą uwagę na temat towarzyszącej mu damy, a później kazała mu przysiąc, że koło pierwszej przyjdzie do „Cafe Anglais”. – Twój ojciec też będzie z nami – wykrzyknęła w chwili, gdy wracał do Renaty. Znalazła się ona wśród grupki kobiet śmiejących się bardzo głośno. Pan de Saffre korzystając z miejsca opróżnionego przez Maksyma przysunął się do niej i prawił jej komplementy godne dorożkarza. Później pan de Saffre i kobiety, całe to towarzystwo zaczęło krzyczeć, klepać się po udach, aż Renata ogłuszona, znudzona (teraz ona nie mogła powstrzymać ziewania), podniosła się mówiąc do swego towarzysza: – Chodźmy, to zbyt głupie! Gdy wychodzili, zjawił się pan de Mussy. Wydał się uszczęśliwiony, iż spotyka Maksyma, i, nie zwracając uwagi na kobietę w maseczce, szepnął z tęskną miną: – Ach, drogi przyjacielu, ja zginę przez nią! Wiem, że czuje się już lepiej, a mimo to nadal nie chce mnie przyjąć. Proszę, niech pan jej powie, że widział, jak miałem łzy w oczach. – Może pan być spokojny, polecenie zostanie wykonane – odparł młody człowiek ze szczególnym uśmiechem. A na schodach:. – No i jakże, mamusiu, nie rozczulił cię ten biedny chłopiec? Wzruszyła ramionami bez słowa