To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Przez prowizoryczny płot i byle jak zastawione przegrodą z desek 3oczne wejście do prawej nawy dostali się do środka, Wróbel przodem. Zachwycone przerażenie Reschkego: „Jakiż widok! W mrocznie załamanym świetle leżą tam pod rusztowaniami i belkami podpierającymi, między popękanymi płytami nagrobnymi i gruzem gotyckiego sklepienia świadectwa naszej przemijalności: sterty kości, fragmenty czaszek, miednice i obojczyki. Widziałem pojedyncze części stosu pacierzowego i kosteczki, jak gdyby wojna dopiero wczoraj wydobyła je na światło dzienne, kiedy pod gradem bomb i granatów miasto waliło się w ogniowej burzy... Obraz, który mam przed oczyma, aczkolwiek opuściłem miasto, kiedy jeszcze było całe... W środkowej nawie, co godne pochwały, porządkująca ręka zaczęła zbierać szczątki do skrzyń. Na takiej skrzyni napisane jest, jak mi przetłumaczył Jerzy, »Ostrożnie, szkło!« Co z tym zrobić? Tak, między niedopałkami papierosów i butelkami po piwie, nie wolno tego zostawić. Trzeba by, ponieważ nie ma co myśleć o szkieleciarni, wykopać specjalny dół i przykryć. Choćby u stóp wieży... Potem w gruzie, po prawej stronie zniszczonego głównego ołtarza, znalazłem kilka bardzo fragmentarycznych, na poły zapadniętych do wnętrza grobowców płyt nagrobnych, w tym jedną dla dwóch kapitanów statków — Święty Jan był kościołem żeglarzy, takielarzy i rybaków — i płytę z wapienia, na której pod nieczytelnym nazwiskiem dwie dłonie w płaskim reliefie trzymają klucz. Także tam kości i czaszki...” I te szczegóły, każde wskazanie Reschkego na szczątki i szkieleciarnię, podchwycił Vielbrand, aby się nimi, uwolnionymi od barokowej grozy, posłużyć: Oczywiście przy planowanych przenosinach trzeba mieć na względzie problem przestrzeni. Duża liczba wniosków wymaga skoncentrowania. On może sobie w pełni wyobrazić groby zbiorowe i proponuje mogiły na pięćdziesiąt wtórnych pochówków każda, przy czym nazwiska i daty przeniesionych z innych cmentarzy mogłyby się znaleźć w porządku alfabetycznym na prostym kamieniu nagrobnym. Postępując całkowicie w duchu szanownego pana profesora doktora Reschkego dałoby się tę czy inną posadzkową płytę nagrobną opatrzyć kutym w kamieniu napisem. Byłoby nawet miejsce na tradycyjne symbole, choćby na dopiero co wspomniany klucz. Każdy problem ma właściwe sobie rozwiązanie. Musi się tylko chcieć, a znajdzie się sposób Ale na razie nikt nie był gotów musieć chcieć. Reschke zaprotestował przeciwko nadużyciu swoich naukowych danych i wspomniane przez siebie szkieleciarnię nazwał „wyczerpanym modelem”. Radca konsystorialny Karau przyznał, że jest „targany sprzecznymi uczuciami”. Pani Joanna Dettlaff powiedziała: — Ja nie mogę jeszcze oswoić się na dobre z makabryczną stroną planowanej akcji. — Bieroński i Wróbel pozostali przy swoim „nie”. Marczak, zbity z tropu, powiedział: — Może później... — Po raporcie Reschkego Aleksandrze udało się zakończyć tę dyskusję; powołując się na podwójny grób swych rodziców na cmentarzu na Grodzisku sprzeciwiła się zdecydowanie przenosinom, choćby nawet, gdyby to było możliwe, do Wilna: — Kto już leży w ziemi, powinien w niej pozostać! Na razie więc nic z tego nie wyszło. Marczak odroczył głosowanie. W ostatnim punkcie porządku dziennego, „Różne”, mówiono o niektórych reakcjach publicznych. Z satysfakcją stwierdzono, że debata w Sejmie przebiegła pomyślnie dla Towarzystwa Cmentarnego. Były poseł komunistyczny podejrzewał niemiecko-polskie dzieło pojednania o „zamaskowany rewanżyzm”. Kulminacyjnym momentem polemicznego wystąpienia był okrzyk: „Armia niemieckich trupów rusza na podbój naszych ziem zachodnich!” Marczak relacjonował, że kilku posłów na Sejm odrzuciło tę insynuację, zdemaskowało ją, jak powiedział, jako „stalinowski straszak”; potem zaprosił zebraną radę nadzorczą na drinka do hotelowego baru. Salę posiedzeń na najwyższym, siedemnastym piętrze „Heveliusa” trzeba sobie wyobrazić jako połączenie dwóch hotelowych pokoi. Ekskluzywny był tylko widok z okien na wszystkie wieże Starego i Głównego Miasta. Dzięki urokowi Marczaka wypowiedzi zgromadzonych członków rady, nawet w toku burzliwej dyskusji, nie przeradzały się prawie nigdy w obraźliwą wymianę ciosów, chociaż spór w dwóch językach, do tego po angielsku, często dostarczał dość materiału zapalnego. Ten zawsze starannie ubrany pan po czterdziestce, którego czoło, wskutek łysienia sięgające daleko, błyszczało jak wypolerowane, potrafił jako wielojęzyczny przewodniczący obrad pozbawić ostrości każdą przybierającą zbyt gwałtowny ton mowę czy replikę, niczym dyrygent orkiestry tu uspokajając gestami, tam powściągając, niekiedy również po francusku. Skracał rozwlekłość Wróbla wtrącanymi pytaniami. Kaznodziejskiemu zapałowi Karaua cytatem z Biblii sugerował rychłe zakończenie