To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Trzęsie się tam w piwnicy i klepie pacierze myśląc, że i jego wraz z plantatorami stryczek nie minie, choć podobno tylko służbę bożą tu pełnił. Mówił mi nawet, by się za nim do waszej dostojności wstawić, łaskę dla niego wyprosić... Nie gorszy on, powiada, niż Indianie, chrześcijanin, powiada... - Skoro twierdzę poddano i załoga żołnierska z bronią w ręku wyszła, nikogo nie myślę śmiercią karać. - Zakonnik, proszę waszej dostojności, to poczciwina w chudej opończy, ale tych kilku plantatorów warto przydusić, bo nie chcą wydać ludzi, co nam żołnierza przed bramą obwiesili... Wypierają się, że to nie oni, lecz muszkieterzy Marina. Zresztą wielcy to jacyś bogacze brazylijscy, okupem chcą uratować swe gardła. - Przyprowadź ich tu wszystkich! - Do usług, wasza dostojność! - Berke Peters poderwał się skwapliwie z miejsca. Za chwilę stała przed szałasem grupa wystraszonych, dość dostatnio przyodzianych ludzi. Nieśli przed sobą spory brzęczący worek. Kilku było białych, jeden stary Metys i ów mnich z twarzą żółtawą, w habicie sięgającym aż po kostki tkwiące w butach niepomiernie dużych w stosunku do tak wątłej postaci. - Skąd jesteście? - Krzysztof zadał pytanie zakładnikom. - Z okolicznych fazend, wasza dostojność. - Dlaczego schroniliście się do twierdzy, zamiast pozostać w swych osiedlach? Prawdę mówić, bo jeśli łżeć zaczniecie, na tortury wezmę. - Klniemy się Bogiem, wasza dostojność, że kłamstwo z naszych ust nie wyjdzie. Siłą nas zapędzili żołnierze tego psa Albuquerque'a. Na naszych oczach palili domostwa i cukrownie. My Brazylianie, wasza dostojność, język tylko mamy z nimi wspólny. Ale Bóg tak chciał, byśmy za łaską waszej dostojności uwolnili się od portugalskich diabłów. Żyć w pokoju chcemy, wasza dostojność. Nie wierzył. Znał już dobrze brazylijskich plantatorów. Ufni w siłę wojsk Albuquerque'a, sprzyjali mu na ogół. Bywało, że kryli się po lasach z całym dobytkiem, a nawet napadali zdradziecko na czaty holenderskie. Przed Albuquerque'em podawali się zawsze za Portugalczyków, schwytani przez Holendrów - udawali Brazylian. - Wielu zostało po dziś dzień na fazendach i włos im z głowy nie spadł. Słysząc jego ostry ton, umilkli. Jedynie Metys, który stał dotąd bez słowa, powiedział: - Każdy żołnierz hiszpański czy portugalski straszył, że wszystko puszczacie z dymem, że gwałcicie żony, topicie dzieci, że hańbicie krzyż święty, a Brazylian wieszacie na gałęziach. Nie tyle siłą nas tu zapędzili, ile ze strachu przed wami uciekliśmy za mury twierdzy. - Kto z was widział ostatnimi czasy Brazylianina wziętego przez nas z fazendy i powieszonego przez żołnierzy? Mówcie, prawdy nikomu za złe nie wezmę. Zakładnicy zaprzeczali pośpiesznie głowami. Siwy Metys znów się odezwał: - Widzieliśmy jednego na gałęzi, gdy uciekaliśmy ku twierdzy. Powieszono go nad rzeką Afogadas. - Prawdę mówisz, ale to zdrajca był, co w naszych szeregach myszkował na stronę Hiszpanów. Dla zdrajców zawsze u mnie sznur gotowy. Foultons, który przed miesiącem uchwycił owego szpiega poza fortem Hindersona i powiesił na gałęzi, poruszył się teraz na ławie. Utkwił wzrok w nieruchomej twarzy Berke Petersa, jakby chciał zmusić Go do mówienia. Peters, zniewolony tym spojrzeniem, powiedział szybko, z zakłopotaniem: - Nie był to Brazylianin, ale nasz żołnierz, Holender. Na własne oczy widziałem, jak mu zakładano zasłużony stryczek. Choć nikt Petersa o to nie zapytywał, odpowiedź jego nie wydała się dziwna, przeszła mimo uszu. - A ty skąd jesteś i jak się tutaj znalazłeś? - Krzysztof zwrócił się teraz do mnicha. Braciszek stał dotąd skromny, skulony, z opuszczoną głową i splecionymi nabożnie dłońmi. Gęsty, zaniedbany zarost nadawał jego twarzy wyraz ascetyczny. Cała postać nie zdradzała jednak żadnego niepokoju, a raczej skupienie w sobie, czujność uwagi. Posłyszawszy pytanie podniósł zmęczone powieki ku górze i wtedy można było dojrzeć w jego oczach utajony, rozmyślnie gaszony błysk inteligencji. - Wasza dostojność, przybyłem z klasztoru w Pajuca, który ślubował wierność waszej dostojności i rządowi w Recifie. Zbierałem w puszczy te oto korzenie - wskazał na sakwę pełną suszonych liści i zeschniętych pędów. - Lekarstwo to dla ułomnych dzieci indiańskich... Oblężenie zastało mnie w mieście, do którego przybyłem na spoczynek. Służbę bożą jedynie tu pełniłem. - Ojcem jesteś czy_li tylko braciszkiem? - Ja sługa jeno w klasztorze, wasza dostojność. Nie mam się czym wykupić z niewoli, ale Bóg w niebie ci policzy, jeśli mnie wolno puścisz. Krzysztof słuchał uważnie, patrząc nieco podejrzliwie na sakwę leżącą u stóp mnicha. Zakonnik dostrzegł to spojrzenie, pochylił się szybko ku ziemi i rozwiązał worek. Istotnie, były tam suszone rośliny i korzenie. - To wszystko, proszę waszej dostojności, co ja, sługa boży, mam przy sobie. Wyjął spory rozczapierzony korzeń. - Męczennica to, proszę waszej dostojności, passiflora. Korzeń w kształcie krzyża, więc na chwałę Męki Pańskiej tak nazywany. Lekarstwo cudowne na różne choroby. Rzadkość niebywała, której od lat szukałem, by leki z niej wyciągnąć. Jeżeli wasza dostojność nie pogardzi... tu, w tych gorących błotach, choroby wszelakie... - Schowaj z powrotem, skoro naprawdę chorych ludzi chcesz leczyć. Żołnierze oblegali wokoło szałas wodza. Padały słowa zadziwienia, to znowu przymówki, pokpiwania i złośliwe dowcipy pod adresem braciszka i wystraszonych plantatorów. Nad wszystkim górowało jednak zaciekawienie. Każdy wychylał głowę, by spojrzeć i ocenić zawartość ciężkiego worka crusadów, położonego przez plantatorów u stóp Krzysztofa. - O ile wiem - Arciszewski zwrócił się znów do zakładników - fazendy wasze przez nas nie spalone. To Albuquerque puszczał z dymem plantacje, by nas otoczyć pustką i głodem