To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. Mimo woli poczuł coś w rodzaju respektu wobec tych dostojnych zbrodniarzy. Spostrzegł wśród nich jakiegoś młodego człowieka o potarganych włosach. — A ten? — To przedstawiciel nowego pokolenia. Azer Akarsa, wychowanek Kudseyia. Dzięki wsparciu jego fundacji ten syn wieśniaka stał się znanym biznesmenem. Zrobił majątek na handlu owocami. Obecnie jest właścicielem ogromnych połaci sadów w swych rodzinnych okolicach, w pobliżu Gaziantep. Nie ma nawet jeszcze czterdziestu lat. Taki golden boy w tureckim wydaniu. Nazwa Gaziantep przypomniała Paulowi, że wszystkie ofiary wywodziły się z tej właśnie okolicy. Zbieg okoliczności? Przyjrzał się dłużej młodzieńcowi w aksamitnej marynarce, zapiętej pod szyję. Wyglądał raczej na roztargnionego wiecznego studenta niż na człowieka interesu. 363 — Zajmuje się polityką? Ajik potwierdził skinieniem głowy. — Typ nowoczesnego przywódcy. Założył sieć klubów, w których słucha się rapu, dyskutuje o Europie i pije alkohol. Pozuje na liberała. — Pozuje? — Tak. Moim zdaniem to tylko kamuflaż. Uważam, że Akarsa jest zawziętym fanatykiem, może najgorszym ze wszystkich. Jednym ? tych, którzy wierzą w powrót do pierwotnych korzeni. Jego obsesją jest wspaniała przeszłość Turcji. Założy} fundację finansującą różne prace archeologiczne. Paul pomyślał o starożytnych maskach i twarzach rzeźbionych jak w kamieniu. Tylko że to nie był żaden trop, to nie była nawet hipoteza. To była czysta fantazja, nie opierająca się na żadnych racjonalnych podstawach. — A działalność przestępcza? — spytał. — Nie, nie przypuszczam. Akarsa nie potrzebuje pieniędzy. Jestem pewien, że serdecznie gardzi Szarymi Wilkami, które zadają się z mafią. W jego mniemaniu jest to niegodne sprawy. Paul spojrzał na zegarek: wpół do dziesiątej. Najwyższy czas wrócić do chirurgów. Pozbierał fotografie i wstał. — Dziękuję, Ali. Jestem pewien, że te informacje bardzo mi się przydadzą, w ten czy w inny sposób. Gospodarz odprowadził go aż do drzwi. W progu zapytał: — Nie odpowiedział mi pan na pytanie: czy Szare Wilki mają coś wspólnego z tą serią morderstw? — Istnieje możliwość, że są w to zamieszane, owszem. — Ale... W jaki sposób? — Tego nie mogę powiedzieć. — Czy pan... Czy pan myśli, że są w Paryżu? Paul szedł korytarzem, nie odpowiadając. Zatrzymał się na schodach. — Ali, jeszcze jedno pytanie. Skąd ta nazwa: Szare Wilki? — To nawiązanie do pewnego miru o początkach narodu tureckiego. — Jakiego mitu? — Otóż w bardzo dawnych czasach, kiedy tureccy wojownicy wędrowali po Azji Środkowej, kiedy nie mieli schronienia 364 i kiedy zagrażała im głodowa śmierć, ocaliły ich wilki: wykar-miły i otoczyły opieką. Szare wilki, które w ten sposób zapoczątkowały potęgę narodu tureckiego. Paul z całej siły zacisnął dłoń na poręczy schodów; zbielały mu kostki. Wyobraził sobie wilczą hordę przemierzającą bezkresne stepy w tumanach szarego kurzu i palących promieniach słońca. — Oni uważają się za obrońców rasy tureckiej, kapitanie — zakończył Ajik. — Są strażnikami jej pierwotnej czystości, jej początków. Są wierni swemu legendarnemu pochodzeniu. Niektórzy z nich wierzą, że są dalekimi potomkami białej wilczycy imieniem Asena. Mam nadzieję, że pan się myli i że ci ludzie nie działają w Paryżu. Dlatego że to nie są zwykli przestępcy. Pod żadnym względem nie przypominają kryminalistów, z jakimi mógł pan mieć dotychczas do czynienia. 60 Kiedy Paul wsiadał do golfa, zadzwonił telefon. — Kapitanie, być może coś znalazłem. Głos Naubrela. — Co? — Podczas przesłuchania pewnego specjalisty od systemów grzewczych dowiedziałem się, że wysokie ciśnienia stosowane są w dziedzinie, której do tej pory nie zbadaliśmy. Paula wciąż jeszcze prześladowały wizje wilków wyjących na stepie, toteż nie bardzo wiedział, o czym mówi jego podwładny. — W jakiej dziedzinie? — spytał niedbale. — Konserwacja produktów spożywczych. To dosyć nowa technika, sprowadzona z Japonii. Produktów się nie podgrzewa, tylko poddaje się je zwiększonemu ciśnieniu. Sposób jest droższy, ale dzięki temu zachowane się walory odżywcze, witaminy i... — Kurwa, wyduś to z siebie. Masz jakiś ślad? — Kilka zakładów położonych na przedmieściach stosuje tę technikę — odpowiedział pośpiesznie Naubrel. — Głównie producenci zdrowej żywności i temu podobni. Znalazłem jedno miejsce w dolinie Biewe, które mnie zainteresowało. — Dlaczego? — Należy do firmy tureckiej. 366 Paul znów poczuł to samo mrowienie... — Jak się nazywa ta firma? — Zakłady Matak. Dwie sylaby, które, rzecz jasna, nic mu nie mówiły. — Co produkują? — Soki owocowe i luksusowe przetwory. Z tego, czego się dowiedziałem, zakład ten więcej ma wspólnego z laboratorium badawczym niż z tradycyjną fabryką. Mrowienie przerodziło się w fale elektryczne. Azer Akarsa. Nacjonalista i człowiek sukcesu, który zdobył majątek na sadownictwie. Pochodził z Gaziantep. Czyżby istniało jakieś powiązanie? — Wobec tego, posłuchaj — powiedział stanowczym głosem. — Musisz coś wykombinować i zobaczyć to miejsce. —- Teraz? — A kiedy? Chcę, żebyś jak najdokładniej obejrzał pomieszczenie, w którym przetwory poddawane są ciśnieniu. Tylko uwaga: nie ma mowy o oficjalnym przeszukaniu, nikt nie ma prawa wiedzieć, że jesteś z policji. — Ale jak w takim razie...? — Jakoś sobie poradzisz. Musisz też się dowiedzieć, kto jest właścicielem zakładów. — Ale to pewnie jakaś spółka akcyjna! — Popytaj zarządzających produkcją. Skontaktuj się z Izbą Handlową we Francji albo w Turcji, jeśli będzie trzeba. Chcę mieć listę głównych akcjonariuszy. Naubrel chyba połapał się, że jego przełożony ma na myśli coś konkretnego. — Czego szukamy? — Być może nazwiska: Azer Akarsa. — O kurwa, te nazwiska... Może pan przeliterować? Paul miał się już rozłączyć, kiedy Naubrel zapytał: — Słuchał pan radia? — Nie, a co? — Dziś w nocy znaleziono trupa na cmentarzu Pere-La-chaise, zwłoki były okaleczone. Lodowate ukłucie w boku. — Kobietę? 367 — Nie, to mężczyzna. Gliniarz. Służył kiedyś w „dziesiątce" Jean-Louis Schiffer. Specjalista od Turków i... W przypadku rany postrzałowej największe spustoszenia powodowane są w ciele nie przez samą kulę, lecz przez podciśnienie, przez śmiercionośną próżnię, ciągnącą śladem kuli niczym ogon komety, niszczącą tkanki, kości. W taki właśnie sposób Paul odebrał słowa Naubrela. Czuł, jak rozdzierają się jego wnętrzności, tworząc trajektorię bólu, od którego chciało mu się wyć. Nie usłyszał jednak własnego krzyku, bo umieścił już światło na dachu samochodu i włączył syrenę