To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Najchtniej wróciBabym po niego do domu, ale nie miaBam siBy. WpadaBam w histeri. Nic 225 zBego nie mogBo mu si przydarzy. Gdyby jednak... rozdarBabym caBe Devbridge Manor na strzpy goBymi rkami. Nie wiem, jak dBugo tak rozmy[laBam. W koDcu usByszaBam za sob gBos. - Belinda zatrzymaBa mnie w korytarzu i zaczBa narzeka, jak to uciekBa[ z Bó|ka, omal nie utonBa[ w wannie i w koDcu wyszBa[ z domu. ZapytaBem Brantleya, czy ci widziaB, a on mi na to, |e wygldaBa[ jak trup i |e wBa[nie zamierzaB ci szuka. - PrzerwaB na chwil i wzruszyB ramionami. - Ale w koDcu to ja przyszedBem. - ZnaBam go a| za dobrze. ZbieraB siBy, |eby dobra mi si do skóry. I rzeczywi[cie. John uniósB dBoD i pogroziB mi palcem. - Naprawd nie miaBam szans, |eby si utopi. - A niech ci, Andy. ObiecaBa[, |e nigdy nie bdziesz sama. Co z tob? Czy ten upadek pomieszaB ci w gBowie? Nie, chyba nie. Ty ju| po prostu taka jeste[. Odpowiedz mi, ale ju|! ROZDZIAA Patrzc na to wszystko w tym szczególnym [wietle, trudno byBo odmówi mu racji. PokrciBam tylko gBow, ale nie odezwaBam si ani sBowem, co jeszcze bardziej wyprowadziBo go z równowagi. StanB na wprost mnie w szerokim rozkroku, z rkami opartymi na biodrach. Nie zasBaniaB sBoDca, bo nie [wieciBo, ale zajmowaB mas miejsca. On jest stanowczo za wielki - przemknBo mi przez my[l. Za wielki i za silny. Ale wiedziaBam, |e 226 nie jest niebezpieczny, chocia| akurat w tamtym momencie miaB ochot wrzuci mnie do strumienia. U[miechnBam si wic do m|czyzny, przez którego omal kiedy[ nie umarBam ze strachu. - Mam pistolet. - WyjBam rk z kieszeni i wycelowaBam w Johna. - Jestem caBkowicie bezpieczna. ZaklB. PrzekleDstwo byBo wyjtkowo barwne. Nigdy dotd nie sByszaBam równie pBynnego i twórczego opisu zestawionych ze sob zwierzt i ludzi. Dziadek byBby z pewno[ci pod wra|eniem. Na pewno poklepaBby Johna po plecach. - Bo|e! Mo|esz to powtórzy? - Tak, ale najpierw ci udusz