To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Rety! rety! zastanąż go żywego? Tyle psiarstwa przeszło! Lecz na ostrowiu ojciec Bogumił żywy i zdrowy karmił swą trzódkę, pomiędzy którą pętał się kulawy wilk, przywiedziony snadź przez stado. Dziwy to były wielkie. Ludzie żegnali się ukradkiem, niespokojni. Jakie miał zaklęcia bywszy biskup - nie wiadomo, ale na ostrowiu jedno zwierzę nie było krzywe drugiemu. Jakby inny świat. Jakby utracony raj, z którego grzech wygnał ludzi.  Wieczorem, gdy wszyscy odeszli, Bogumił odmawiał pacierze siedząc na zwalonej kłodzie. Wilk i dwa psy leżały przy nim, grzejąc nogi starca. Krowy przeżuwały głośno. Chory wół stękał. Sarny, leśne przyjaciółki, pasły się opodal beztrwożnie. Między jedną zdrowaśką a drugą pustelnik myślał o tym, jak mało człowiek zna zwierzęta, choć żyje z nimi pospołu od wieków i z usług ich korzysta. Jaka dumka śni się psu? Jakie myśli krążą powoli w mądrej czaszce wołu? Skąd to wiedzieć? Pan przekazał ludziom wszystko, co im do zbawienia potrzebne, nie przekazał tego, co dotyczy innych światów. Mądrze uczynił, gdyż życia nie starcza, by pojąć i przemyśleć zadania człowiecze. Dość wysiłku siebie zbawić i drugim do zbawienia dopomóc. Kędyż czas myśleć o innych, nie człowieczych sprawach? A może kiedyś przemówił do zwierząt Pan, zaświecając nad ich pokornym bytem nadzieję? Niepodobna, by przepadał zasób zwierzęcej cnoty i zwierzęcego niezawinionego cierpienia. Bo nie jest zwierzę zwierzęciu równe, nawet w gatunku swoim, w cechach rodzaju swojego. Jedne pracowite, łagodne, inne złośliwe, niedbałe. Zaś gdzie zasługa, tam musi być i rachunek, włodarz zaś niebieski czyni liczbę ze wszystkiego... Gromadzi się pewnie ono dobro w spichrzach Bożych, by być użyte w porze znanej Panu...   Ludzie wsiowi nieradzi wyjawiali miejsce pobytu ojca Bogumiła i stare podania nie wspominają, czy kto z możnych odwiedził kiedy pustelnię pod Uniejowem. Pozostawała ona ukochanym miejscem wędrówek wieśniaczych. I gdy w roku pańskim 1182 starzec zasnął wśród oddanych sobie dusz ludzkich i zwierzęcych, wieść o jego zasłudze, cudach przezeń dokonanych rozeszła się szeroko po kraju i po całym świecie, skłaniając Stolicę Apostolską do wyniesienia Bogumiła na ołtarze.  Od tego minęły liczne wieki, zaszło wiele zmian, przeobraził się świat i rzeka już nie ta, co ongi, i puszcze znikły, i ziemię zmyły ulewy żelaza, ognia, krwi, łez, i nic nie pozostało takim, jak było wówczas, kromia mowy i wiary. Mimo tych zmian, corocznie teraz jak dawniej, w dzień błogosławionego Bogumiła ludzie z okolic Dobrowa i Uniejowa prowadzą bydło i konie na grób pustelnika, prosić go, by pobłogosławił żywinę.   `tc  Perły św. Orszuli  `tc   Ilekroć stara Erlenda zaczęła opowiadać, zasłuchane dziewki przerywały pracę. I teraz wrzeciona zamarły nieruchomo w ich rękach, gdy prawiła podniesionym głosem:  - ...$a ma ci on Attyla, syn Mundzuka, głowę wielką, grzbiet garbaty, nogi krzywe, nos perkaty, skórę żółtą i kose oczy. Kobyle mleko pija, surową koninę Íżre, po sześć palcy ma u nóg. Kiedy tupnie w złości, dym smrodliwy idzie spod murawy. W dymie demony się kłębią, Mundzukowemu synowi posłuszne. Nie zdzierży im nikt... Ma zaś ci on Attyla swój stolec daleko, w stepie gorącym, równym. Cztery wieżyce strzegą jego domu. Po cztery razy waruje wkoło częstokół. Na każdym palcu częstokołu wbita głowa wroga. Z wygniłych oczu kapie trupi jad, grozę niesie na wskróś stepu. Nie zdąży ich słońce wybielić, już wiatr pędzi cuch nowych głów. Drży z trwogi ziemia dokoła. Dyszy ciężko z lęku step... Za czterokrotnym opasaniem głów ucztuje rad Attyla, syn Mundzukowy. Z nim pięćdziesięciu jego synów i stu hetmanów przedniejszych - Ellak o srogim obliczu, Dengitzik drżączkę mający, wielki Emedzar góry przenoszący, Uzindur trądem dotknięty, Uto, Iskalm i Ernak... Ze złotych i srebrnych czar piją Attylowe syny i woje; on sam zaś z czary drewnianej, zaklętej. Podle pałacu jego stoi pomieszkanie żon. Jest ich dziewięćdziesiąt i dziewięć. A najpierwsza jest Cerka, którą zwą też Helgą, jasnowłosa, z północy branka przywieziona. Ta ma swój pałac osobny. Słuchają się zachcenia Attyli, Mundzukowego syna, cesarz rzymski Walencjusz, w wielkim Bizancjum siedzący, i wszyscy królowie Wschodu. Straszny on. "Trawa nie porośnie, gdzie mój koń przeleci" - taki jest jego zaśpiew. We śnie ludzie z trwogą powtarzają jego imię. Gorszy jest niźli wilkołak...  - Nie przyjdzie tu zaś? - zapytała z przerażeniem Gulda, spoglądając mimo woli w zakryte zaworą okno.  - Nie przyjdzie, nie; nie strachajcie się dziewczęta. Daleko on, daleko, do Armoryki drogi nie znający. Nad wielką rzeką Dunajem jego czaty stoją. Tam ci się kończy panowanie przeklętnika.  - Jeśli z czarami w zmowie?... - dopytywała niezupełnie uspokojona Gulda.  - Prawcie o czym innym - przerwała im Marga (wesoła była, nie znosząca strachów). - Prawcie nam o królewiczu, co po królewnę przyjechał.  Siedząca między dwórkami królewna Orszula spłoniła się i żywo zaprzeczyła głową, lecz stara piastunka, której temat podany dogadzał, pośliniła palce i, puszczając w ruch wrzeciono, zabrała się do nowego opowiadania.  - Przyjechał! oho, ho! przyjechał - skandowała półśpiewem - przyjechał z Brytanii, zza morza złego, Ethere, Arturowy syn. Po królewnę naszą do Armoryki przyjechał. Piękny jest królewicz. Niby oszczep prosty. Uda mocne ma jak dzik, stopy chyże jako jeleń, oczy błyszczące jak żagwie. W dłoniach krzepki jest jak tur, wyrosły bujnie jak smrek. Nie ma w nim słabości mdłej. Chyba być jego druhem, biada wrogiem. Mąż to, przy którego boku rozkwitnie małżonki cześć. Zazdrościć jej będą wszystkie białogłowy. Ułożą dla niej pieść skaldy...  3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 0 Królewna spuszczała jasnowłosą głowę nisko, nisko pod zachwyconymi spojrzeniami dwórek. Stara piastunka umilkła, patrząc w nią z dumą i miłością wielką