To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Niestety jezioro wci| poByskiwaBo zda si w tej samej odlegBo[ci, a| z nachyleniem si tarczy sBonecznej ku zachodowi znikBo. Oto po raz pierwszy ujrzaBam na wBasne oczy zjawisko  fata morgana", które tu jest pospolite. O zachodzie sBoDca na równej jak stóB pBaszczyznie stepu ujrzeli[my kwadraty pól uprawnych, pocite kanaBami, na brzegach których rosBy równe szeregi topoli wBoskich ju| |óBkncych, a nieco dalej ogromne skupienia biaBych zabudowaD gincych po[ród zieleni. ByB to obóz, centrum przemysBowego ogrodnictwa, zwany krótko CPO. Tu przystanBa nasza kolumna przed wielk bram |elazn, a| z budki stra|niczej wyszedB dy|urny czy wartownik. ZlustrowaB nas przelotnym spojrzeniem i otworzyB bram, przez któr przechodzcych liczyB jak owce, dotykajc ka|dej rk. Tak weszli przybysze na obszern przestrzeD obozu, na której rozlokowane byBy widziane przez nas z daleka partero- 103 we baraki. CaBy ogromny obszar obozowy otoczony byB, jak na Karabasie, drutami kolczastymi do wysoko[ci dwóch metrów, a za nimi sterczaBy w niewielkich odlegBo[ciach goBbniki, tj. wie|yczki obserwacyjne dla stra|ników. Jako[ to wszystko, co widziaBy moje oczy, nie przera|aBo mnie, nie robiBo przygnbiajcego wra|enia. Widocznie byBam zbyt zmczona, lub te| nastpiBo ju| po tylu przej[ciach zobojtnienie i otpienie. Stali[my dBugo na rozlegBym dziedziDcu, a| dy|urny peBnicy sBu|b w obrbie obozu przeliczyB nas znowu i zaczB rozmieszcza wedBug ilo[ci miejsc w ró|nych barakach. Mnie wypadB przydziaB do pierwszego z brzegu - z Zosi Romanowsk z Warszawy i jeszcze z dwiema nieznajomymi Polkami. WeszBam do wntrza, w którym szumiaBo jak wnajbogatszym ulu. Tu mie[ciBo si mo|e osiemdziesit kobiet. Jedne z nich co[ zajadaBy, inne gBo[no rozmawiaBy lub kBóciBy si zajadle, niektóre [piewaBy, usiBujc przekrzycze, czy zagBuszy ten babski jarmark. Gwar byB niesamowity. Po jednej stronie bez okien byBa podwójna prycza. Od pieca, stojcego tu| przy drzwiach, wskazano miejsce mnie, obok zaraz Zosi, innym o kilka osób dalej. Po drugiej stronie, gdzie byBy okna, staBa prycza pojedyncza. Wszystkie zbite z dranic z du|ymi odstpami i od razu dostrzegBam na nich obrzydBe pluskwy. PodBoga jak na Karabasie -klepisko starannie wysmarowane [wie|ym krowiDcem, tote|, nic dziwnego, pachniaBo tu mocno stajni. Z górnej pryczy zaraz po naszym wej[ciu zsunBa si siwiutka, niczym goBbek, szczupBa, [redniego wzrostu staruszka i wskazaBa nam miejsce. WspiBy[my si niezgrabnie na goBe deski i usiadBy[my jak worki piasku, ci|kie, zmczone podró|. Majc dobry punkt obserwacyjny wodziBam wzrokiem po tym zbiorowisku tak ró|norodnym pod wzgldem wieku, odzie|y, wygldu zewntrznego. Na kolacj przyniesiono nam zup, której nie miaBy[my do czego pobra, ani czym zje[. Ale staruszka, nasza  dniewalna" (dy|urna w baraku) po|yczyBa swojej miski i By|ki i w dodatku obja[niBa, gdzie o to mamy si postara nazajutrz. PoBo|yBy[my si spa na goBych deskach