To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Luiza zachowała ponure milczenie, oglądając ten przygnębiający widok. Księżniczka wzbiła się wyżej, żeby obejrzeć z góry donżon. Z dachu pozostały tylko zwęglone belki, podłogę górnego piętra zaścielały śmieci, galeryjki się spaliły i kilka kamieni odpadło z krenelaży, poza tym jednak budowla była nietknięta. - Myślisz, że odbyła się tutaj bitwa? - zagadnęła Księżniczka. - Nie. Raczej piorun uderzył. Albo ktoś zaprószył ogień przez niedbalstwo - odparła załamana Luiza. - To się stało niedawno. Czuję zapach dymu. - Nie wygląda na świeże zniszczenia. Księżniczka zgrabnie wylądowała na blankach, zamknęła oczy dla lepszego skupienia i głęboko wciągnęła powietrze. - Wszystko jedno, wyraźnie czuję dym - powtórzyła. Z całą siłą zbyt długo tłumionych uczuć Luiza wykrzyknęła: - Och, ten podły, niegodziwy, cuchnący stary Vorvas! To wszystko jego wina, wszystko! Mieliśmy taki piękny, niezdobyty zamek, a teraz popatrz! - Wejdźmy do środka - zaproponowała Księżniczka. - Może znajdziemy jakąś wskazówkę, gdzie szukać potomków Hedwigi. Luiza westchnęła. - Pewnie wszyscy poumierali. Ze wstydu. Ze zgryzoty. - Nie zaszkodzi sprawdzić. I przyjemnie będzie schronić się przed chłodem. Księżniczka zanurkowała w dół i wleciała do donżonu przez okno na drugim piętrze, gdzie znajdowała się wielka sala. Ze zdumieniem zobaczyła niewielki ogień płonący w ogromnym kominku i przysunięty blisko stół, na którym zauważyła deskę do krajania oraz flaszkę wina. - Ktoś tu jest, Luizo - oznajmiła, wzlatując pod sufit i dokładnie przepatrując komnatę. - Poradzimy sobie z każdym intruzem, kochana. I pamiętaj: Panstygia. Z bronią w pogotowiu Księżniczka wylądowała przy stole. Przybrała szermierczą postawę i zawołała czystym, dźwięcznym głosem: - Wiem, że tam jesteś. Wychodź natychmiast i wytłumacz się. Przez chwilę nie było odpowiedzi, a potem spoza zapleśniałego arrasu, wiszącego na ścianie naprzeciwko, wysunął się brudny, obdarty chłopak o włosach koloru słomy i wielkich błękitnych oczach. Drżąc ze strachu, upadł na twarz przed Księżniczką. - Wierzem, wierzem, naprawdę wierzem! - zawołał stłumionym głosem. - Tylko nic żem nie mówił, bo nikt mnie nie pytał! Nikt o nic nie pyta biednego Shanzie, alej a wierzem w anioły! - Nie jestem aniołem - zaprzeczyła Księżniczka. Skulona postać znieruchomiała na chwilę, przyswajając tę wiadomość, po czym wybuchła od nowa: - W dobre wróżki też wierzem! Nigdy żem nie zrobił nic złego! - Nie jestem także dobrą wróżką. Shanzie bojaźliwie podniósł głowę i bladymi oczami w bladej twarzy zerknął na parę bladych skrzydeł. Przez chwilę wpatrywał się w Księżniczkę, wydał cichy okrzyk rozpaczy, zwiesił głowę i zajęczał: - Więc wierzem w latające damy z wielkim czarnym mieczem, jakie by nie były, i nic złego żem nie zrobił, przysięgam, i wcale nie chciałem, i już nigdy tego nie zrobię, jeśli mi darujesz tym razem, zreszto oni mnie zmusili siłom, ja nie chciałem, naprawdę, przysięgam! - Coś ty właściwie zrobił? - zainteresowała się Księżniczka. - No... to, za co przyleciałaś mnie ukarać - wymamrotał Shanzie zduszonym głosem. Zakrył głowę rękami i czekał na wyrok. - Tylko ja żem tego nie zrobił. - Co myślisz? - szepnęła Księżniczka. - Niegroźny - odparł miecz i dodał: - Pewnie też bezużyteczny. - Słuchaj no, Shanzie - powiedziała Księżniczka stanowczym, ale przyjaznym tonem. - Teraz zadam ci kilka pytań. Jeśli powiesz prawdę, nie zrobię ci krzywdy. - W odpowiedzi Shanzie tylko jęknął i zadygotał, więc zniecierpliwiona Księżniczka rzuciła: - Wstawaj i przestań wydawać te śmieszne dźwięki. Słuchaj uważnie. Shanzie podniósł się i stanął przed Księżniczką ze spuszczoną głową, wyłamując sobie palce. Wyglądał żałośnie. Ubrany był w strzępy łachmanów pospinane cierniami. Twarz, ręce i odzież miał wysmarowane brudem. Cuchnął niczym sterta gnijącego siana, w której kilka pokoleń małych zwierzątek pędziło niechlujny żywot. Księżniczka zmarszczyła nos i cofnęła się o krok. - Co ty tu robisz? - zapytała. -Ja tylko tutaj mieszkam, wasza najjaśniejsza wysokość, pani -odparł chłopak z niezgrabnym ukłonem. - Wiesz, czyj to zamek? - Tak, wasza czcigodność! Należał do pięknej księżniczki, którą zaczarował zły czarownik dawno temu. Tak ludzie mówią. I mówią, że piękna księżniczka powróci pewnego dnia i zdejmie zły czar z całej ziemi. -I oto powróciła, i zdejmie! - zawołała Luiza głosem donośnym niczym dźwięk mosiężnych dzwonów o północy. Przerażony Shanzie upadł na podłogę z cichym skomleniem i leżał osłaniając głowę rękami, czekając na śmierć, diabła lub coś jeszcze gorszego. - Och, wstawaj, Shanzie - rozkazała Księżniczka. - Ten miecz, wasza łaskawość, pani... ten miecz mówi! - pisnął Shanzie. - Oczywiście, że mówię. Myślisz, że jestem zwykłym mieczem? To ja, Panstygia, Matka Ciemności, wielkie czarne ostrze zachodu, powróciłam wreszcie do mojego rodzinnego zamku