To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ta sama, która chciała ich zabić. Wiedziała, że możesz ich ostrzec i wysłać pomoc. Więc śpiewała dla ciebie i posłała w sen. Owszem, to brzmiało dość rozsądnie. - Jak to możliwe, dziaduniu? - To tkwi w naturze wody. Cały Wszechświat stworzony jest tylko z czterech rodzajów materii, a każdy rodzaj chce zwyciężyć pozostałe. Peggy pomyślała o kolorach, które widziała, gdy patrzyła na płomienie serc. I nim jeszcze dziadunio je wymienił, wiedziała, co to za cztery rodzaje materii. - Ogień czyni rzeczy gorącymi i jasnymi. I spala je. Powietrze czyni rzeczy chłodnymi i wkrada się wszędzie. Ziemia czyni je pewnymi i silnymi, by mogły trwać. Ale woda je porywa; pada z nieba i zabiera wszystko co pochwyci, zabiera i niesie w dół, do morza. Gdyby zwyciężyła woda, cały świat stałby się gładki: jeden wielki ocean i nic poza zasięgiem wody. Wszystko martwe i gładkie. Dlatego usnęłaś. Woda chce porwać tych obcych, kimkolwiek są; porwać ich i zabić. To cud, że w ogóle się zbudziłaś. - Zbudził mnie młot kowala - wyjaśniła mała Peggy. - Właśnie! Kowal pracuje z żelazem, czyli najtwardszą ziemią, w ognistym podmuchu powietrza z miechów, z ogniem tak gorącym, że wypala trawę wokół paleniska. Woda nie mogła go dosięgnąć ani uciszyć. Mała Peggy z trudem mogła w to uwierzyć, ale tak musiało być. Kowal wyrwał ją z wodnego snu. Kowal jej pomógł. To śmieszne, ale w owej chwili był jej przyjacielem. Na ganku rozległy się jakieś wołania, ktoś otworzył i zamknął drzwi. - Przyjechali już - stwierdził dziadunio. Mała Peggy zobaczyła na dole płomienie serc i odszukała ten jeden, z najmocniejszym lękiem i cierpieniem. - To ich mama - oświadczyła. - Będzie rodzić. - Popatrz, jakie to szczęście. Stracili jednego, a już nadchodzi drugi, by śmierć zastąpić życiem. - Dziadunio poczłapał do drzwi, by pomóc na dole. Mała Peggy stała nieruchomo, wpatrując się w to, co zobaczyła w oddali. Zagubiony płomyk wcale nie zgasł; była tego pewna. Widziała, jak jarzy się blaskiem, mimo wysiłków ciemności, próbującej go pochłonąć. Wypadła z pokoju, wyprzedziła dziadunia i zbiegła po schodach. Kiedy wbiegła do dużej sali, mama chwyciła ją za ramię. - Szykuje się poród - powiedziała. - Będziesz potrzebna. - Ale mamo, ten, którego porwał prąd, jeszcze żyje! Dwaj chłopcy o identycznych twarzach wtrącili się do rozmowy. - Porwany z prądem! - zawołał jeden. - Jeszcze żyje! - zdumiał się drugi. - Skąd wiesz? - To niemożliwe! Przekrzykiwali się wzajemnie, aż mama musiała ich uciszyć, żeby zrozumieć, o czym mówią. - To był Vigor, nasz najstarszy brat. Zniosło go... - Żyje - oświadczyła mała Peggy. - Ale pochwyciła go rzeka. Bliźniaki spojrzały na mamę, szukając potwierdzenia. - Można jej wierzyć, pani Guester? Mama skinęła głową, a chłopcy pognali do drzwi, krzycząc: - On żyje! Jeszcze żyje! - Jesteś pewna? - zapytała surowo mama. - To okrutne, wlewać im w serca nadzieję, jeśli to nie jest prawda... Ale wtedy do sali wszedł dziadunio. - Daj spokój, Peg - powiedział. - Skąd by wiedziała, że porwała go rzeka, gdyby tego nie zobaczyła? - Wiem - przyznała mama. - Ale teraz mam co innego na głowie. Ta kobieta już zbyt długo powstrzymuje poród. Muszę się zająć dzieckiem, więc chodź, mała Peggy. Musisz powiedzieć, co zobaczysz. Mała Peggy ruszyła za nią do sypialni obok kuchni, gdzie spali mama i tato, kiedy goście zostawali na noc. Kobieta leżała w łóżku, mocno ściskając dłoń dziewczynki o ciemnych, poważnych oczach. Mała Peggy nie znała ich twarzy, ale rozpoznała płomienie serc, zwłaszcza ból i lęk rodzącej. - Ktoś krzyczał - szepnęła kobieta. - Uspokój się - poleciła mama. - O tym, że jeszcze żyje. Poważna dziewczynka uniosła brew i spojrzała na mamę. - Czy to prawda, pani Guester? - Moja córka jest żagwią. Dlatego ją tu przyprowadziłam. Żeby spojrzała na dziecko. - Czy widziała mojego syna? Czy on żyje? - Myślałam, że masz jej nie mówić, Eleanor - rzuciła mama. Dziewczynka pokręciła głową. - Widziała z wozu. On żyje? - Powiedz im, Margaret - poleciła mama. Mała Peggy obejrzała się, szukając płomienia serca chłopca. Kiedy patrzyła w ten sposób, przestawały istnieć ściany. Płomień wciąż gorzał, choć wiedziała, że jest bardzo daleko. Tym razem jednak zbliżyła się do niego, jak to potrafiła, i przyjrzała dokładnie. - Jest w wodzie. Zaplątany w korzenie. - Vigor! - krzyknęła rodząca. - Rzeka chce go zabić. Rzeka powtarza: Giń, giń. Mama dotknęła ramienia kobiety. - Bliźnięta pobiegły zawiadomić pozostałych