To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nawet niezależnie od intencji, którymi się kierował… W to wszystko łatwo było ci uwierzyć. Ale nie możesz pojąć, dlaczego tak chętnie godzę się na opublikowanie… A może nietrudno to zrozumieć? — zaśmiał się nieprzyjemnie. — Więc? — A jeśli wszystko jest… kłamstwem? Poruszyłem się niespokojnie. Co mogły oznaczać jego słowa? Czekałem na dalsze wyjaśnienia, ale on znów milczał. — Co miałoby być kłamstwem? — odezwałem się wreszcie. — Powiedzmy… wszystko! — Ale przecież ekspedycja Matterhorn poleciała rzeczywiście do Układu Procjona. A teraz Mołnia… — Nie o tym mówię. Lecz choćby taka drobna sprawa — jaki masz dowód, że brałem udział w ekspedycji Matterhorn? — kpił w żywe oczy. — To można ostatecznie sprawdzać w materiałach archiwalnych… — A to wszystko, o czym ci opowiadałem…czy masz w ręku jakikolwiek dowód?… — Przecież mówiłeś, że masz zdjęcia Procjonidów!… — Owszem, mówiłem. Ale czyś je widział? — No… a te kartki? — wskazałem na leżące obok fotela maszynopisy. — Myślisz, że tylko ty jeden chcesz pisać powieści?… — znów zaśmiał się sztucznie. — Nie wierzę! Teraz kłamiesz! A zresztą w tamtym poko]u. — Ach! Jeśli o to chodzi… — wstał z tapczana i otworzył drzwi. Uczułem nieprzyjemny skurcz w gardle: „A jeśli on jest obłąkany?”. — Chodź tu! I patrz! — podszedł do stojącej na środku pokoju machiny i odsunął klapą. We wnętrzu komory, tak jak poprzednio, tkwił nieruchomo w przestrzeni tajemniczy przedmiot. Przyjaciel mój uniósł dłoń i ujął palcami jeden z kilkudziesięciu przełączników umieszczonych na tablicy sterowniczej. — Nie! — Chwyciłem go kurczowo za ramię. Pokręcił przecząco głową. — Nie obawiaj się. Nie jestem samobójcą, ani tym bardziej mordercą… Przekręcił wyłącznik. Okienko kontrolne rozjaśnił ostry błysk. W miejscu, gdzie przed chwilą unosiła się „rzeźbka”, widniał obłoczek niebieskawego dymu, rozpływający się szybko we wnętrzu komory. — Co to było? — zapytałem zaskoczony. — Kopia. Wąsko wyspecjalizowany automat odtwarza zapisy. — Kopia czego? Na to pytanie nie otrzymałem odpowiedzi. Mój przyjaciel spojrzał w okno i rzekł: — Już świta. Czas zabrać się do roboty. Zrozumiałem, że chce zostać sam. Postąpiłem parę kroków ku drzwiom i zawahałem się. Czułem, że nie powinniśmy tak się rozstać. — Kiedy się zobaczymy? — zapytałem niepewnie. — Nie wiem. Może znów za dwadzieścia parę lat… — Wyjeżdżasz? — Tak. Chyba jeszcze dziś. — Na Erosa? — Może… — odparł wymijająco, odprowadzając mnie ku wyjściu. — Nie będę o tym pisał — powiedziałem już w drzwiach. — Może kiedyś… W dalekiej przyszłości… Położył mi rękę na ramieniu i uścisnął mocno, tak jak w tamte, dawne lata. FABRYKA SZCZĘŚCIA I Zaraz po starcie, gdy tylko rakieta wyszła z gęstszych warstw atmosfery, Tin opuściła kabinę nadkontroli i wstąpiła do „baru na szklankę soku pomarańczowego. Przy bufecie dosiadł się do niej ten sam gadatliwy młody człowiek, który hałaśliwym zachowaniem zwracał na siebie powszechną uwagę już w hallu TCR portu Werona. — Kapitanie! My się chyba skądś znamy? — usiłował obcesowo zagaić rozmowę. — To bardzo mało prawdopodobne — odparła Tin chłodno, wyjmując szklankę z podajnika. Nie miała ochoty nawiązywać tego rodzaju znajomości. A zresztą cóż mogła innego odpowiedzieć?… Gadatliwy pasażer nie dał się jednak zniechęcić. — Jestem pewny, że gdzieś panią spotkałem, i to niedawno. Czy była pani w lutym na Timen? No, wie pani, na tej pływającej wyspie. — Nie. — A może miesiąc temu w czasie wiosennych igrzysk w Betelgong? Zatrzymałem się w… — Nie było mnie w tym czasie na Ziemi — przerwała łagodnie, lecz stanowczo. Młody człowiek należał, niestety, do ludzi upartych. — Wobec tego może po prostu gdzieś w czasie przelotu. Czy stale prowadzi pani maszyny na tej linii? — Od tygodnia. — A przedtem? — Pół roku w ogóle nie latałam. — Można wiedzieć dlaczego? — Nie można. Tupet młodzieńca począł działać Tin na nerwy. Wobec pasażerów obowiązywała uprzejmość i cierpliwość — ale tym razem pytania dotyczyły jej spraw osobistych i dlatego postanowiła dać natrętowi do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. Niewiele to pomogło. — Przepraszam najmocniej — podjął niezrażony