To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Kapitan poślinił palec, podniósł go do góry, spojrzał ku niebu, po czym wstał przepraszając. Zaczął wydawać rozkazy i pilnował swych ludzi, którzy stanęli wokół ciężkiej liny konopnej przymocowanej do długiej rei. - Kaus - powiedział do Hardina, wskazując na południowy wschód. Kaus - wiatr. - Inshallah! Wyciągnął dłonie do Hardina, proponując dalsze holowanie. Hardin przecząco potrząsnął głową. - Kaus - powtórzył za kapitanem. Grot Łabędzia furkotał. Z głębokim ukłonem ofiarował kapitanowi drewniane pudło. Obdarowany otworzył je nabożnie i wyjął z wyklejonej aksamitem kołyski czarnolustrzany sekstant. Oczy mu się rozpaliły. Usiłował nastawić go na słońce, które w resztce mgły było podobne do białej rozpuszczonej kuli, ale horyzont był prawie niewidoczny. - Moni - wytłumaczył. Hardin zupełnie przypadkowo przeczytał w locji, że moni oznacza chmury piaskowe, które przesłaniają niebo prawie każdego letniego dnia. Chmury piaskowe pędzone wiatrem znad pustyni ograniczają widoczność do pół mili albo i mniej, a pułap do paruset metrów. Hardin miał głęboką nadzieję, że moni utrzymają się aż do września. Kapitan starannie ułożył sekstant w pudle, które umieścił na półce w sterowni. Do sternika i paru marynarzy, którzy się przyglądali, warknął parę słów po arabsku; mogły oznaczać "ręce z daleka". Następnie kapitan zniknął w ładowni i pojawił się z dywanikiem modlitewnym, który po prostu wepchnął Hardinowi w ręce. Hardin obejrzał w bladym świetle otrzymany dar i poczuł się jak złodziej. Dywanik miał dużo większą wartość od sekstantu. Następnie kapitan kazał przyciągnąć Łabędzia do burty, ujął Hardina za rękę i podtrzymywał tak długo, aż Hardin stanął bezpiecznie na dachu jachtowej kabiny. Przerzucił konopną linę holowniczą na pokład dau, na którym silnik przestał już terkotać. Oba statki przeniknęła cisza, jakby konkurując z mgłą, która już od dawna miała je w posiadaniu. Na pokładzie dau marynarze uwiesili się grubego fału, wielu z nich wspięło się do połowy masztu i wspólnym wysiłkiem zaczęli podciągać reję. Powoli, skokami, biały łaciński żagiel coraz wyżej i wyżej zajmował działkę na perłowym niebie. Połatane płótno wypełnił wiatr, odpędzając żagiel od masztu i wyginając reję. Dau i jacht żeglowały razem w coraz szybszym wietrze, aż w rozstępie między skałami ukazał się Muscat. I wtedy ich drogi się rozdzieliły. Arabowie popłynęli w stronę portu, a Hardin dalej przed siebie w kierunku cieśniny Ormuz. Uświadomił sobie, że nawet nie zna imienia kapitana i jego statku. Przeszyła go myśl o Karolinie. Gdyby żyła! Gdyby żyła, to w tej właśnie chwili dzieliliby się uwagami na temat arabskich marynarzy. Tak jak Hardin zauważyłaby, że ich stary silnik to cummins, a potężna reja zrobiona jest z trzech gatunków drewna. Karolina wiedziałaby także, kim był mężczyzna o siwych włosach, którego Hardin spostrzegł między marynarzami, i czy kapitan lubi Rolling Stonesów, czy też tylko pobłaża gustom syna. Zaczął wypompowywać wodę, która znów się zebrała w zęzach, i pompował tak długo, aż stracił oddech w wilgotnym upale. I ciągle usiłował przypomnieć sobie twarz Karoliny. 22 Ach, ta Nigeria! - Adżaratu Akanke rozłożyła ręce nad biurkiem w geście udawanej rozpaczy, sympatyzując z Milesem Donnerem z powodu powolnej kontroli paszportowej i opieszałości służb celnych na lotnisku w Lagos. - Brytyjczycy opuścili kraj przed siedemnastu laty i miejscowi urzędnicy, którzy zajęli ich miejsca, wciąż sądzą, że biała koszula i ucinanie końcówek w słowach są symbolami kompetencji. - Uśmiechnęła się. - Jeśli pragnie pan zemsty, niech pan to opowie mojemu ojcu, a on wyśle winowajcę na mokradła Warri. On ciągle opowiada o tym, jak pan uratował jego córkę, jeśli właśnie nie złości się na nią za tę eskapadę. Donner chrząknął z rozbawieniem. - Ma temperament. No i jak się pani czuje? Szczęśliwa z powrotu do domu? - Oczywiście. Tyle się tu dzieje. Myślę, że podobny nastrój panował w Izraelu, kiedy państwo to powstało. - Byłem wówczas w Anglii. Ominęły mnie te przeżycia. - Lustrował ją bacznie. - Ramię w porządku? - Zrosło się doskonale. - Pracuje pani w najlepszym szpitalu ze wszystkich, jakie widziałem w Afryce. - Nic dziwnego - odparła z uśmieszkiem. - Znajduje się w najlepszej dzielnicy Lagos. - I myślę, że ojciec chce mieć panią na oku. Adżaratu milczała. Zerknęła na listę wizyt. Dzień był cięższy niż zwykle, ale nie tak ciężki, jak jedna godzina dyżuru w szpitalu londyńskim. Wreszcie z niepewnym uśmiechem zadała pytanie, które przez cały czas wisiało w powietrzu: - A co z nim? - Właśnie myślałem, że pani mi to powie. Oddałem mu pani listy. Sądziłem, że odpisze. - Nic nie otrzymałam. - Wiem jedynie, że wypłynął z Durbanu. - Porozumiewał się pan z nim przez radio? - Nadaję do niego codziennie o ósmej wieczorem. Według czasu Greenwich, jak uzgodniliśmy. Być może Hardin potwierdził odbiór przed tygodniem, kiedy go zawiadamiałem o wypłynięciu Lewiatana z Kapsztadu i podawałem przypuszczalny czas przybycia do Zatoki Perskiej. Nie jestem pewien. Jego sygnał, jeśli to był jego sygnał, ledwo słyszałem. Strasznie słaby. Jak gdyby akumulatory były wyczerpane albo trudne warunki atmosferyczne stwarzały ekran. Być może trafił na monsun. - Miałam nadzieję, że zatelefonuje, żeby mi powiedzieć, iż zrozumiał, oprzytomniał... - Sądzi pani, że to prawdopodobne? Potrząsnęła głową. - Nie. - Czy przypuszcza pani, że on cierpi na zaburzenia psychiczne? - Nie. - A pani zdaniem, co on zamierza zrobić? - Obawiam się, że chce zatopić Lewiatana lub zginąć. - Przypuszcza pani, gdzie będzie próbował? Adżaratu spojrzała przez okno na białe wysokościowce śródmieścia Lagos. - Nie mam pojęcia. A dlaczego pan o to pyta? Donner odparł: - Chcę wiedzieć, gdzie go szukać na wypadek, gdyby miało mu się coś przytrafić. - Na przykład co? - Rozbicie statku, dostanie się na mieliznę. Napaść ze strony tubylców. Proszę wybaczyć to określenie. - Twarz przyoblekł w kpiący uśmiech, którego zadaniem było zdobycie przychylności rozmówczyni. - Pani wie, o czym mówię. Myślę, że może mu być potrzebna pomoc. - A może on chce, żeby go zostawić w spokoju? - Być może - odparł Donner, udając obojętność. - Wkrótce będziemy znali odpowiedź. - Jak mam to rozumieć? - Lewiatan wypłynął w zeszłym tygodniu z Kapsztadu. Za cztery dni powinien wpłynąć do Zatoki Perskiej. Jeśli w ciągu najbliższego tygodnia, w czasie którego Lewiatan napełni zbiorniki i odpłynie, nic się nie stanie, Hardin nie zaatakuje, to będziemy mogli przypuszczać, iż albo potrzebuje pomocy, albo zginął