To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jest to chwila absolutnego wyciszenia, stan, którego nie oddadzą słowa. Coś pięknego, cudownego. Wszystko, cokolwiek pisano o delfinach, zawiera się w tej chwili. Jesteś tylko ty i delfin, sam na sam, i on obdarowuje cię swoją obecnością - to jest miłość, uczucie w najgłębszym sensie tego słowa. To wykracza poza zdolność pojmowania lewej półkuli mózgu, wnika w ciebie bardzo głęboko. To chwila, w którą jesteś zawinięty jak w kokon, a ona po prostu trwa. A potem nagle wychodzisz z powrotem na powierzchnię. Po raz pierwszy spróbowaliśmy popłynąć na desce we dwie osoby, ja i Mikę (chyba grafik). Udało nam się zsynchronizować ruchy, razem opadaliśmy, podchodziliśmy w górę, wynurzaliśmy się na powierzchnię po odliczeniu do trzech, potem znów opadaliśmy. Kiedy jesteś na dole, zawsze wyczuwasz, czy osoba obok ciebie potrzebuje się wynurzyć. Nastawiasz się na jej fale i dzieje się to automatycznie. Ani razu nie zabrakło mi tchu, ani razu nie wpadłem w panikę, że jestem z Mike'iem, który może chcieć zostać na dole dłużej. Ponownie przyłączył się do nas delfin. Uplasował się tuż pod nami, jakieś 15 do 20 centymetrów niżej. Poklepałem Mike'a po ramieniu i pokazałem mu, żeby spojrzał w dół. W miarę jak płynęliśmy, delfin cały czas zachowywał równy odstęp i ani razu nas nie uderzył przy podchodzeniu do powierzchni czy schodzeniu w dół. Pruliśmy wodę z dużą szybkością i wtedy po raz pierwszy pozwolił się dotknąć. Niesamowite było wspólne przeżycie tej chwili, gdy mogłem spojrzeć w oczy Mikę'a i widzieć w nich, co się dzieje ze mną. Poczucie więzi z delfinem w jego środowisku i jednocześnie więzi z drugim człowiekiem potroiło emocje. Czułem, że do oczu napływają mi łzy, a gdy spojrzałem na Mike'a, jego oczy również szkliły się za maską. Gdy wychodziliśmy na powierzchnię, delfin dwa razy wypływał po mojej stronie, potem zanurzał się pod nami, wypływał po stronie Mike'a, po czym znów to samo. Obdzielał nas sobą po równo. Potem znalazł się pomiędzy nami i skakał nad naszymi głowami (oczywiście nie mogliśmy tego widzieć, ale obserwowano nas z łodzi). Zupełnie zapomnieliśmy o tym, że gdy jedna łódź nas ciągnęła, dwie inne podążały za nią w bardzo bliskiej odległości. Byli na nich fotoreporterzy i robili nam zdjęcia, gdy trzymając się deski, pędziliśmy jak szaleni przez morze. Szkoda tylko, że nie mogłem robić tego bez pomocy liny, deski i łodzi. Gdy wyszliśmy z wody, rozpierała mnie radość. Znalazłszy się na pokładzie, krzyczałem: „Ouu! Hurra! Hej!" i śmiałem się histerycznie. Rzuciłem okiem na Mike'a - był tak szczęśliwy, że łzy płynęły mu po twarzy. Mogliśmy tylko paść sobie w ramiona, chwila była tak niezwykła, że łzy same leciały. Cieszyłem się, że wszyscy obecni na łódce też brali udział w naszej radości. Byli szczęśliwi ze względu na nas i na to, co żeśmy razem przeżyli - zrobiło mi się ciepło na sercu. To przeżycie bardzo zbliżyło mnie do Mike'a. Za każdym razem, gdy go widzę, przeszywa mnie dreszcz - jestem naprawdę dumny z tego, że razem doświadczyliśmy czegoś tak wspaniałego. W drugiej połowie tygodnia doszło do kolejnych spotkań z delfinem. Pewnej nocy pływaliśmy z nim we trójkę. Na morzu było ciemno, że oko wykol. Co ciekawe, umarłbym chyba ze strachu, gdyby delfin zbliżył się wtedy do mnie nie wiedziałbym, co wyłania się z mrocznych głębin. Słyszałem, jak wypuszcza powietrze około sześciu metrów od nas. Cały czas był obecny, ale nie podpływał, zataczał tylko kręgi. Wiedział, że byłbym przerażony, gdyby zaszedł mnie od dołu, a jednocześnie wiedział, że bardzo chciałem go ujrzeć. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak piękne jest wybrzeże Irlandii w tych rejonach. Pewnego dnia odkryłem grotę i wpłynąłem do niej. Były tam bajecznie kolorowe ryby i rozgwiazdy. W środku było tak jak w łonie. Kiedy przebywasz z delfinem, czujesz się właśnie tak, jak w łonie - niczego nie brak, jest ciepło i bezpiecznie. Siedziałem w głębi groty na jakichś skałach i nagle zaświtała mi myśl, że w radości nie ma nic zdrożnego; dostałem pozwolenie, by to robić. To było niesamowite. Od trzech lat nie doznałem czegoś takiego. Właściwie od czasu, gdy opuściłem szkołę, miałem poczucie, że inni muszą widzieć jak coś robię, jak pracuję, bo inaczej nie odniosę sukcesu. Bo w społeczeństwie, w którym przyszło mi żyć, sukces utożsamiany jest z „robieniem" czegoś. Nagle uświadomiłem sobie: „Boże, ile ja straciłem!" Parę ubiegłych dni nauczyło mnie, że mogę żyć bieżącą chwilą, nie wybiegać myślą do następnego dnia czy miesiąca. Poczułem przy tym wielki smutek, że minione lata strawiłem na to, by robić wrażenie człowieka sukcesu. To wszystko brało się z czasów szkolnych, z kłopotów z dysleksją, nieustannego poczucia, że wypadam z gry. To właśnie słowo „sukces" brzmiało mi w uszach, kiedy siedziałem w tej grocie. Pomyślałem: „Teraz wiem, co to znaczy żyć chwilą. Wiem, że dostałem pozwolenie, by po prostu cieszyć się - dzięki delfinowi zobaczyłem, jak wiele można osiągnąć." Umieć cieszyć się - to jeden z największych darów. Nie miałem sobie, czego wyrzucać, bo im bardziej mi to wychodziło, tym więcej mogłem oddawać innym. To bardzo ważne, że ludzie bardzo często są zwierciadłem odbijającym nas. Jeśli obchodzimy się z nimi dobrze, zapewne i oni będą dla nas mili. Chwile spędzone z delfinem uświadomiły mi to i dały mi szansę, bym uciszył się wewnętrznie i raz jeszcze ocenił własne życie