To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ten ktoś uśmiechał się do Charlie z lizusowskim uśmiechem przyjaźni, który zaniepokoił Andy'ego. Jakby na potwierdzenie tego niepokoju jednooki pirat objął Charlie ramieniem i krzyknął ochryple: „Jeszcze im pokażemy, mała!" Andy chciał się zatrzymać i pukać do okna, póki nie zwróci na 278 siebie uwagi Charlie patrzyła na pirata jak zahipnotyzowana. Chciał się upewnić, iż nie jest tym, kim się wydaje. Ale nie mógł się zatrzymać. Miał to cholerne (pudełko? kasetkę?) zanieść gdzie? Co do diabła miał z nim właściwie zrobić? Będzie wiedział, kiedy nadejdzie czas. Przeszedł obok kilkunastu innych pokoi - nie potrafił spamiętać wszystkiego, co widział - a później znalazł się w długim, ślepym korytarzu, który kończył się gładką ścianą. Ale nie całkiem gładką; w samym środku ściany było coś: wielki, stalowy prostokąt, jak szczelina skrzynki na listy. Napisano na niej: ODPADKI. Nagle znalazła się przy nim pani Gurney, smukła, śliczna, zgrabna pani Gurney; nogi miała jakby stworzone, by tańczyć całą noc, tańczyć na tarasie, aż zbledną gwiazdy, a na wschodzie roz-błyśnie słońce jak piękna muzyka. „Nigdy byś nie zgadł - pomyślał rozbawiony Andy - że kiedyś pani Gurney ubierała się w namiot". Próbował podnieść pudełko, lecz nie mógł. Nagle po prostu zrobiło się za ciężkie. I ból głowy był większy. Był jak czarny koń, dziki, czarny koń o czerwonych oczach i z rosnącym przerażeniem Andy zorientował się, że ten koń jest na wolności, że jest gdzieś w tych opuszczonych budynkach, że nadbiega ku niemu w galopie, łup, łup, łup... - Pomogę ci - powiedziała pani Gurney. - Ty pomogłeś mnie, teraz ja pomogę tobie. W końcu to ty jesteś skarbem narodowym, | nie ja. - Wyglądasz tak ładnie - powiedział Andy. Jego głos zdawał się dochodzić z daleka, zza ściany rosnącego bólu. - Czuję się tak, jakby mnie wypuszczono z więzienia - odparła pani Gurney. - Pomogę ci. - To dlatego, że głowa tak mnie boli... - Oczywiście, że boli. Przecież, mimo wszystko, mózg to mięsień. Pomogła mu, czy zrobił to sam? Nie pamiętał. Lecz pamiętał, że 279 sądził, iż już rozumie ten sen: pozbywał się pchnięcia, raz na zawsze pozbywał się pchnięcia. Pamiętał, jak przykładał pudełko do krawędzi zsypu i podnosił je, zastanawiając się, jak będzie wyglądało to coś, kiedy z niego wypadnie ta rzecz, co siedziała w jego głowie od czasu studiów. Ale to nie pchnięcie wypadło; kiedy otworzyło się pudełko, Andy poczuł jednocześnie zdumienie i strach. Do zsypu poleciały pastylki, rzeka niebieskich pastylek, jego pastylek. Był przerażony, tak, bał się; mówiąc słowami Granthera McGee: nagle przestraszył się tak, że srał miedziakami. - Nie! - krzyknął. - Tak - odpowiedziała stanowczo pani Gurney. - Mózg jest mięśniem mogącym ruszyć świat. Wtedy zobaczył to jej oczami. Wydawało mu się, że im więcej pastylek wypada, tym bardziej boli go głowa, a im bardziej boli go głowa, tym ciemniej robi się wokoło, aż nie było światła, aż zapadł całkowity mrok. Była to żywa ciemność, gdzieś ktoś przepalił wszystkie bezpieczniki i nie było światła, pudełka, snu; tylko ból głowy i dziki koń o czerwonych oczach - nadbiegający, nadbiegający... » • Łup,łup,łup... 11 Musiał się obudzić na długo przedtem, nim rzeczywiście zdał sobie sprawę, że się obudził. Absolutny brak światła sprawił, że nie sposób było oddzielić ściśle snu od jawy. Kilka lat temu czytał o eksperymencie, w którym kilkanaście małp przeniesiono w środowisko paraliżujące wszystkie ich zmysły. Wszystkie małpy zwariowały. Potrafił zrozumieć dlaczego. Nie miał pojęcia, jak długo spał; nie docierały do niego żadne impulsy z wyjątkiem jednego. - O Jezu! Kiedy usiadł, głowę przeszyły mu dwie straszne, lśniące błyskawice bólu. Złapał ją rękami i pochylił w tył i w przód; powoli, bardzo powoli, ból zmniejszał się i stawał się znośniejszy. Żadnych doświadczeń zmysłowych oprócz tego pieprzonego bólu. „Musiałem spać na karku czy coś takiego" - pomyślał Andy. 280 „Musiałem..." Nie. Och, nie! Znał ten ból, znał go aż za dobrze. To ból śred-niomocnego pchnięcia... mocniejszego niż te, które dawał grubym kobietom i nieśmiałym biznesmenom, słabszego niż użyte przeciw tym facetom wtedy, na parkingu przy autostradzie. Gwałtownym gestem Andy przeniósł ręce na twarz i obmacał ją od czoła do brody. Nie było miejsc pozbawionych czucia. Kiedy się uśmiechnął, podniosły się oba kąciki ust, jak zawsze. Błagał Boga o światło, by móc obejrzeć oczy w łazienkowym lustrze, zobaczyć, czy podbiegły aż nazbyt dobrze znaną krwią. Pchniecie? Pchnął? Śmieszne. Kogo mógł tu pchnąć? Kogo, z wyjątkiem... Oddech stanął mu w krtani i powrócił zwolniony. Myślał o tym kiedyś, ale nigdy nie spróbował. Sądził, że może to prowadzić do przeładowania obwodu. Bał się zpróbować. „Lekarstwo - pomyślał. - Nie dostałem lekarstwa i chcę go, bardzo go chcę, bardzo go potrzebuję. Po lekarstwie wszystko będzie dobrze". Była to tylko myśl. Nie przyszedł po niej głód. Sam pomysł wzięcia torazyny miał tyle emocjonalnej wagi co prośba: „Podaj masło". Było zaś faktem, że oprócz strasznego bólu głowy czuł się całkiem dobrze. I było także faktem, że miewał znacznie gorsze bóle głowy - na przykład na lotnisku w Albany. Przy tamtym ten był zabawką. „Pchnąłem siebie" - pomyślał Andy w zdumieniu. Po raz pierwszy potrafił naprawdę zrozumieć, co czuła Charlie, po raz pierwszy bowiem przestraszyła go własna zdolność psi. Po raz pierwszy naprawdę, zrozumiał, jak mało pojmuje z tego, czym ten talent jest i czego może dokonać. Dlaczego znikł? Nie wiedział. Dlaczego wrócił? Także nie wiedział. Czy miało to coś wspólnego z silnym strachem przed ciemnością? Z nagłym uczuciem, że Charlie jest w niebezpieczeństwie (w mózgu pojawił się zamazany obraz jednookiego pirata i znikł zapomniany) i przygnębiającą nienawiścią do samego siebie za to, że o niej zapo- 281 mniał? A może nawet z uderzeniem w głowę, którego doznał gdy się przewrócił? Nie wiedział. Wiedział tylko, że pchnął samego siebie. Mózg to mięsień mogący ruszyć świat. Nagle przyszło mu do głowy, że zamiast popychać lekko biznesmenów i grube kobiety, mógł się stać jednoosobowym oddziałem odwykowym. Zasnął, myśląc, że talent, który pomógł biednej, grubej pani Gurney, nie może być całkowicie zły. A co z talentem mogącym wyleczyć wszystkich nieszczęsnych narkomanów w Nowym Jorku? Co z tym, wy nieszczęsne ćpuny? - Jezu - szepnął Andy. - Czyżbym naprawdę był czysty? Nie czuł głodu. Torazyna, obraz niebieskiej pigułki na białym spodku; ta myśl była niewątpliwie neutralna. - Jestem czysty - odpowiedział sobie