To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Pierwszym filmem, który obejrzeli razem moi rodzice, było Przeminęło z wiatrem — oznajmiła. — Kiedy mój tato umarł, mama obejrzała go sama szesnaście razy. Robiłaby to nawet częściej, ale próbowała go sobie racjonować. Cyd była najmłodszą z czterech sióstr. Jej matka pracowała jako pielęgniarka w Texas Medical Center — „gdzie grube szychy przychodziły, żeby naprawić im serce” — a ojciec jeździł ciężarówką na polach naftowych. — Houston to miasto nafciarzy — wyjaśniła. — Kiedy ceny ropy idą w górę, życie jest słodkie. Kiedy spadają, zaciskamy pasa. Ale zarówno w dobrych, jak i w złych czasach, dla biednych i bogatych, Houston jest zawsze miastem nafciarzy. Sądząc z tego, co opowiadała, dla jej rodziców nigdy nie skończył się miodowy miesiąc. Nawet mając cztery dorosłe córki, trzymali się za ręce w miejscach publicznych, dawali sobie po kwiatku i zostawiali miłosne liściki w pudełkach na lunch. — Kiedy miałam dwanaście lat, wprawiało mnie to w zakłopotanie — przyznała. — Teraz strasznie mi się podoba. Podoba mi się, że tak bardzo się kochali. Wiem, co sobie myślisz: że może wcale tacy naprawdę nie byli, że może tylko takimi ich zapamiętałam. Może grali sobie na nerwach i na siebie warczeli. Ale ja wiem swoje. Szaleli na swoim punkcie. Dokonali właściwego wyboru. A potem pewnej niedzieli, kiedy Cyd siedziała z koleżankami w koktajlbarze w centrum handlowym, przyszła tam jej starsza siostra i powiedziała, że ojciec zmarł na atak serca. — Moja mama nie postarzała się z dnia na dzień - mówiła Cyd. — To nie było tak. Po prostu wycofała się jakby w przeszłość. Może uznała, że wszystko, co najlepsze, ma już za sobą. Nadal chodziła do pracy. Nadal gotowała nam posiłki. Ale teraz oglądała mnóstwo starych filmów. I niektóre pozycje z jej kolekcji wideo wywarły na mnie duży wpływ. Kiedy spotkałam tego faceta, z którym przyjechałam do Anglii, sądziłam, że to wykapany Rhett Butler. Zawsze czuję się nieswojo, kiedy rozmowa schodzi na czyjegoś dawnego partnera. Wszystkie te nadzieje, które spełzły na niczym, wszystkie rany, które się nie zagoiły, cała gorycz i rozczarowanie, kiedy widzisz, jak twoja miłość ląduje na śmietniku — to może odebrać urok całemu wieczorowi. Ona też to chyba wyczuła i zmieniła temat, przybierając ton rozszczebiotanej przewodniczki. — Czy wiesz, że „Houston” było pierwszym słowem, które wypowiedziano na Księżycu? — zapytała. — To fakt. Neil Armstrong powiedział do centrum kontroli lotu: „Houston, tu baza na Morzu Spokoju. Orzeł wylądował”. — Dopóki cię nie poznałem, nigdy tak naprawdę nie myślałem o Houston — stwierdziłem. — Nie należy do tych amerykańskich miast, których obraz ma się przed oczyma. — Tam jest zupełnie inaczej niż tutaj — powiedziała. — Jeśli coś ma dwie warstwy farby, to już antyk. Przy drogach stoją bary, które nazywają lodziarniami, i wszystkie kobiety wyglądają tam, jakby właśnie wyszły z piosenki Hanka Williamsa. Ale jeśli jesteś młody, w sobotni wieczór idziesz do Yucatan Liquor Storę, gdzie dziewczęta starają się wyglądać jak Pamela Anderson, a chłopcy nie mogą nic poradzić na to, że wyglądają jak Meatloaf. — Przypomina mi to trochę Essex — mruknąłem. — Więc gdzie spotkałaś tego Anglika? — W Yucatan Liquor Storę. W sobotni wieczór. Zapytał mnie, czy chcę się czegoś napić, a ja odpowiedziałam, że nie. Wobec tego zapytał, czy chcę zatańczyć, i odpowiedziałam, że tak. Pracował w Houston jako kurier. Taki ma zawód. Dostarcza różne rzeczy, jeżdżąc motocyklem. Coś w rodzaju listonosza z klasą. Naturalnie bardzo mi to zaimponowało. — Ale nie okazał się raczej Rhettem Butlerem? — No wiesz... nawet Clark Gable nie okazał się Rhettem Butlerem. — Mimo to przyjechałaś z nim do Londynu? — Zgadza się. — Dlaczego tam nie zostaliście? Wywalili go? — Och, nie. Wzięliśmy ślub. Dostał zieloną kartę. Wiesz, że zielona karta jest w rzeczywistości różowa? Pokręciłem głową. — Nas też to zdziwiło. Musieliśmy odpowiadać na pytania w urzędzie imigracyjnym, który sprawdza, czy ludzie naprawdę się kochają. Pokazywaliśmy im nasze zdjęcia ślubne i nie było z tym problemu. Mogliśmy tam zostać na zawsze. — Cyd zamyśliła się. — Moim zdaniem poczuł, że powinien coś zrobić ze swoim życiem. W Ameryce jest coś, co sprawia, że człowiek czuje się nieudacznikiem. Więc przyjechaliśmy tutaj. — I co poszło źle? — Wszystko. On lubił bambus. Wiesz, co to znaczy? Potrząsnąłem głową. — To jakiś narkotyk? — Nie. A właściwie na swój sposób tak. To znaczy, że lubił Azjatki. I wciąż lubi. Zawsze je będzie lubił. — Azjatki? — No wiesz... Koreanki, Chinki, Japonki, Filipinki. W gruncie rzeczy nie był zbyt wybredny, co jest może nawet trochę obraźliwe dla Azjatek, które między sobą mogą się różnić tak jak Szwedka od Turczynki. Ale jemu było autentycznie wszystko jedno, byle były Azjatkami. Tej nocy, kiedy się spotkaliśmy, był w Yucatan z małą Wietnamką. W Houston mamy dużo Wietnamczyków. — Azjatki? Masz na myśli skośnookie? — Nie mówi się już skośnookie. To obraźliwe... jak Murzyn albo stewardesa. Musisz mówić Afro-Amerykanin albo personel lotniczy. Azjaci zamiast skośnookich. — Azjaci kojarzy mi się raczej z Indiami. — Przykro mi, proszę pana. Tak właśnie należy mówić. — Co w nich takiego lubił? — Może fakt, że się od niego różnią. Że wyglądają zupełnie inaczej. Potrafię to zrozumieć. Cały heteroseksualizm polega przecież na tym, że ciągnie cię do kogoś, kto różni się od ciebie wyglądem. — No więc jeśli lubił Azjatki... jeśli ten facet, który nie był Rhettem Butlerem, lubił bambus... dlaczego polubił ciebie? — Zabij mnie