To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Psy trzymano w prymitywnym kojcu z niską budą, w której mogły chronić się przed niepogodą. Harald Bezbrody pochylił się i z krzykiem zabębnił pięściami w dach budy. Usłyszałam grzechot łańcuchów. Oddech uwiązł mi w gardle. Joscelin wyglądał strasznie. Założona na szyję obroża otarła mu skórę do żywego ciała, złachmaniony popielaty strój był zupełnie nieodpowiedni na skaldyjską zimę. Kasjelita przysiadł na zbitym śniegu, nie zwracając uwagi na psy, które trącały go nosami jak członka własnego stada. Patrzył na mnie wściekle przez splątane włosy, które opadały mu na oczy. Mimo wszystko był D’Angelinem i nic nie mogło zniszczyć jego piękna. – Pozwól mi z nim porozmawiać – powiedziałam do Knuda. Popatrzył na mnie z powątpiewaniem, ale otworzył furtkę. Weszłam i kucnęłam naprzeciwko kasjelity. – Joscelinie, muszę z tobą pomówić – szepnęłam w naszym ojczystym języku. – Zdrajczyni! – wysyczał i rzucił w moją stronę garść brudnego śniegu. – Mówiąca po skaldyjsku zdradziecka córka dziwki! Daj mi spokój! Zrobiłam unik, ale trochę śniegu trafiło mnie w twarz. Wytarłam policzki. – Chcesz poznać oblicze zdrady, kasjelito? – odpowiedziałam ze złością. – Izydor d’Aiglemort płaci Skaldom za najeżdżanie karmelickich wiosek. Jak ci się to podoba? Joscelin, który już sięgał po następną garść, odwrócił się w moją stronę z pytającym – i na szczęście ludzkim – spojrzeniem. – Dlaczego miałby to robić? – Nie wiem – odparłam cicho. – Wiem tylko, że wolno mu zebrać Sprzymierzeńców z Kamlachu pod swoim sztandarem i stworzyć własne wojsko. Poprosił nawet o przekazanie mu dowództwa nad Poszukiwaczami Chwały księcia Baudoina. Sama słyszałam. Joscelin siedział bez ruchu i wbijał we mnie wzrok. – Naprawdę uważasz, że próbuje sięgnąć po koronę? – Tak. – Pochyliłam się i złapałam go za ręce. – Joscelinie, nie dałabym rady przejść przez te ziemie. Ty zdołasz to zrobić, a ja mogę cię uwolnić. Gunter nie przydzielił mi straży, nie zakuł w łańcuchy. Dziś w nocy mogę wymknąć się z wielkiej sali. Mogę przynieść ci broń, ubranie i krzesiwo z hubką. Musisz zaryzykować. Musisz dotrzeć do Miasta i przekazać delfinie wiadomość od Roussego. Musisz powiedzieć, do czego zmierza d’Aiglemort. – A co będzie z tobą? – Wciąż patrzył na mnie ze zdumieniem w oczach. – To nie ma znaczenia! Gunter ma zabrać mnie na Althing i sprezentować Waldemarowi Seligowi. Dowiem się, ile zdołam, i zrobię, co będę mogła. Ale ty masz okazję uciec! – Nie. – Ze zbolałą miną pokręcił głową. – Nie. Jeśli nie jesteś zdrajczynią... Fedro, nie mogę. Złożyłem przysięgę Kasjelowi, nie Koronie. Nie mogę cię zostawić. – Kasjel każe ci chronić Koronę! – zawołałam. Harald i Knud popatrzyli na nas, więc ściszyłam głos. – Jeśli chcesz mi służyć, zrób to, Joscelinie. – Ty nie wiesz... – Spuścił głowę i z rozpaczą zakrył oczy rękami. – Nie rozumiesz. To nie ma nic wspólnego z tronami i koronami. Kasjel zdradził Boga, ponieważ Bóg zapomniał o obowiązku miłości i porzucił Eluę ben Jeszuę na łaskę losu. Do granic wiecznego potępienia i poza, Kasjel jest Idealnym Towarzyszem. I jeśli mówisz prawdę... nie mogę cię porzucić, Fedro nó Delaunay! – Joscelinie... – zaczęłam, opuszczając jego ręce. Popatrzyłam na Haralda i Knuda, każąc im zostać na miejscach. – Joscelinie, z całego serca błagam cię, żebyś to zrobił. Dlaczego nie chcesz posłuchać? Żałośnie pokręcił głową. – Wiesz, jak w służbie Kasjelowi nazywamy Eluę i innych Towarzyszy? Błędnymi. Proś mnie o wszystko, ale nie o to. Kasjel nie dbał o ziemie i królów. Nie mogę cię zostawić. Tak oto mój plan, dobry plan, legł w gruzach. – Dobrze – powiedziałam ostro, a on uniósł głowę tak gwałtownie, że zadzwoniły łańcuchy. – Jeśli chcesz służyć mi jako Towarzysz, to służ! Niczego nie osiągniesz, zamknięty w psiarni jak pies! Z trudem przełknął ślinę. Kasjelicie niełatwo jest znieść upokorzenie. – Jak więc mam ci służyć, moja pani Fedro, skaldyjska niewolnico? Harald i Knud opierali się o ogrodzenie, przyglądając się nam z zaciekawieniem. Nie rozumieli o czym mówiliśmy, ale widzieli, że Joscelin okazuje nieznaną im dotąd uległość. – Po pierwsze, nauczysz się być dobrym niewolnikiem – powiedziałam. – Gunter Arnlaugson zastanawia się, czy cię nie zabić, bo tylko marnujesz jedzenie. Musisz udowodnić, że jesteś przydatny. Będziesz rąbać drewno, nosić wodę, cokolwiek zechcą. Po drugie, nauczysz się skaldyjskiego. – Chciał zaprotestować, ale uniosłam rękę, nie dopuszczając go do głosu.– Jeśli chcesz być moim Towarzyszem... – podjęłam bezlitośnie – masz służyć swojemu panu, zdobyć jego zaufanie i stać się darem godnym księcia! Jeśli tego nie zrobisz, Gunter i tak da mnie Waldemarowi Seligowi, a ciebie zabije dla zabawy. Przysięgam ci, Joscelinie, jeśli posłuchasz mnie i przeżyjesz, ucieknę z tobą i przejdę przez śniegi bez jednego słowa skargi! Czy będziesz posłuszny? Skłonił głowę, splątane jasne włosy skryły jego dumne d’Angelińskie rysy. – Tak – szepnął. – Dobrze. – Odwróciłam się do swojej eskorty. – Zrozumiał swoje położenie – powiedziałam po skaldyjsku. – Zgadza się przyjąć dar języków. Nauczę go waszej mowy,żeby mógł być posłuszny rozkazom mojego pana Guntera Arnlaugsona. Czy to uczciwe postawienie sprawy? Popatrzyli jeden na drugiego i wzruszyli ramionami. – Zostanie z psami, dopóki nie dowiedzie swojej wartości – oznajmił Knud. Pokiwałam głową. – Słuchaj uważnie – powiedziałam do Joscelina, który patrzył na mnie z iskierką nadziei w oczach. – To słowo oznacza „ja”... Tak oto zaczęłam odgrywać swoją trzecią rolę wśród Skaldów, choć oni sami mogli doliczyć się tylko dwóch. Nałożnica, bard... i nauczycielka. Trzeba przyznać, że Joscelin uczył się szybko. Dorosłemu nauka przychodzi trudniej niż dziecku, ale jeśli nawet utracił łatwość uczenia się, jaką zapewnia dzieciństwo, nadrabiał ją uporem. Harald i Knud, którzy towarzyszyli mi w czasie pierwszej rozmowy w psiarni, mianowali się moją stałą eskortą i z rozbawieniem przyglądali się naszym lekcjom. Jak się dowiedziałam, Joscelina uważali za prawdziwego barbarzyńcę, dzikiego i nieokrzesanego, dotąd nie znającego nawet ludzkiej mowy. Szczerze mówiąc, nie mogłam mieć im tego za złe; gdyby nie fakt, że znałam kasjelitę dłużej niż oni, być może sama uznałabym go za dzikusa. Cienka linia dzieli cywilizację od barbarzyństwa, i prawda ta odnosi się do nas wszystkich. Tym, którzy sądzą, że nigdy jej nie przekroczą, mogę powiedzieć tylko tyle: jeśli nie wiecie, co to znaczy zostać zdradzonym i sprzedanym w niewolę, nie wydawajcie sądów, bo mogą okazać się pochopne. Gunter patrzył pobłażliwym okiem na nasze poczynania. Zapłacił niemało za d’Angelińskiego księcia-wojownika, a skoro oznajmiłam, że zdołam przemienić warczącego jeńca w sługę godnego skaldyjskiego pana, pozwolił na próbę