To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Naprawdę dojrzał najpierw mnie, a potem Godfreya przy skalnym basenie; doszedł do określonych wniosków i znalazł sobie pierwszy lepszy pretekst, żeby zejść i sprawdzić, co się zdarzyło. Najpierw zapytał ostro: "Kto to jest?", po czym natychmiast nastąpiła reakcja... chęć przebadania zwłok na tyle, żeby znaleźć dowody użycia przemocy. Na pewno gdyby odkrył takie ślady, wyznałby prawdę albo przynajmniej jej część. Skoro jednak niczego takiego nie stwierdzono, wolał trzymać język za zębami, dzieląc ulgę Godfreya, iż nie musi całej sprawy wywlekać na światło dzienne. Tak... teraz wszystko się zgadzało, nawet jego ukradkowy powrót do skalnej sadzawki prawdopodobnie po to, aby przebadać zwłoki dokładniej, niż odważył się to uczynić w obecności Godfreya, i ewentualnie, aby usunąć wszelkie poszlaki mogące łączyć Yanniego z "kontaktem". W dodatku Gale miał wyjątkowe szczęście, gdyż łódź też okazała się "czysta"; albo biedny Yanni wracał już do domu, kiedy spotkało go nieszczęście, albo też rzeczywiście wypłynął tylko na łowisko. W świetle tych faktów stawał się zrozumiały nawet atak na delfina. Byłam teraz pewna, że to Gale strzelał do stworzenia, ponieważ obawiał się, że delfin ściągnie mu na głowę turystów i zakłóci tak potrzebny spokój. Jednak gniew, jaki wywołał we mnie jego czyn, nie dawał mi prawa, by wątpliwej wartości rewelacjami nadać nowy bieg śledztwu, w wyniku którego prawdopodobnie doznałaby krzywdy rodzina Spira, a już na pewno dotknęłoby ono boleśnie rodzinę Yanniego. Osieroconym rodzinom i tak było ciężko. O nie, będę siedzieć cicho wdzięczna za to, że pozwolono mi trwać dalej z czystym sumieniem w mej zaczarowanej mydlanej bańce. A jeżeli chodzi o Maxa Gale'a... Koncert klarnetowy dobiegł końca, przepysznie i triumfalnie wznosząc się ku wieńczącym go cudownym akordom. Gramofon wyłączył się automatycznie. W ciszy, jaka nastała, dosłyszałam jakieś dźwięki dochodzące z sypialni Phyllidy. Bardzo czymś przejęta miotała się po pokoju. Zerknęłam na zegarek. Dwadzieścia po dwunastej. Powinna dawno spać. Przecięłam hall i podeszłam do drzwi jej pokoju. - Phyllida? - Och, wejdź proszę! Sprawiała wrażenie wyjątkowo przygnębionej i zdenerwowanej. Weszłam do środka. Przewracała właśnie wszystko do góry nogami w szufladzie, rozrzucając przy tym jej zawartość po całym pokoju. Wyglądała nad wyraz uroczo w jakiejś fałdzistej szacie z żółtego nylonu, z rozpuszczonymi włosami i szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. Wydawało mi się, że za chwilę zaleje się łzami. - Co się stało? Czegoś szukasz? - O Boże! - Gwałtownym ruchem szarpnęła uchwyt następnej szuflady, przekopała ją, po czym zatrzasnęła. - Niby jakim cudem miałoby się tutaj znaleźć... To właśnie do mnie podobne, zrobić coś tak cholernie głupiego... Spojrzałam na nią zaskoczona. Phyllida nigdy nie klęła. - Jaką głupotę? Zgubiłaś coś? - Mój pierścionek. Ten z brylantem. Tym przeklętym, cholernym brylantem rodziny Forli. Kiedy byłyśmy razem na plaży. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałam, no bo przez te wszystkie historie... Miałam go na palcu, pamiętasz? Miałam czy nie? - O wszyscy święci, miałaś z całą pewnością! Ale chyba pamiętasz, że zdjęłaś go, zanim poszłyśmy się kąpać? Posłuchaj, przestań histeryzować, przecież nie zginął. Włożyłaś go do tej małej kosmetyczki w różyczki, zapinanej na zamek. Widziałam na własne oczy. Już grzebała w szafie, sprawdzając kieszenie płaszcza kąpielowego. - Ale czy włożyłam go z powrotem na palec, gdy wyszłam z wody? - Chyba nie. Nie przypominam sobie... Nie, jestem pewna, że nie. Zauważyłabym go na twojej ręce. Nie miałaś go na palcu, kiedy piłyśmy kawę u Godfreya. Ale, kochanie, przecież musi być w tej małej kosmetyczce. Sama widziałam, że go tam wkładałaś. Upchnęła płaszcz i zatrzasnęła drzwi szafy. - I na tym polega cały przeklęty kłopot! Ta cholerna kosmetyczka została na plaży! - O nie! - Musi tam być! Mówię ci, że nie ma jej tutaj. Przeszukałam już wszystko. Łazienka stała otworem, a na posadzce spoczywała plażowa torba, sandały i ręcznik. Najwyraźniej po raz nie wiadomo który, wzięła torbę do ręki, odwróciła ją do góry nogami, potrząsnęła i rzuciła zniechęcona. Kopnęła ręcznik, po czym zwróciła na mnie tragiczny wzrok z gestem rąk nagrobnego anioła błagającego o błogosławieństwo