To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Byłaś fantastyczna - odpowiedział Oko Nocy. Och, kocham was wszystkich, myślała Berengaria, je steście takimi cudownymi przyjaciółmi i wytrzymujecie ze mną tyle czasu. Tym razem jednak chyba naprawdę zrobiłam coś ważnego. Życie jest cudowne. Kocham cię, rozkoszowała się tymi słowami tak, jak to czyniła co najmniej sto razy przedtem. Nigdy nie wyma wiała ich, myśląc o kimś szczególnym. Chciała tylko sprawdzać, jaką te słowa mają władzę, lubiła, gdy wpra wiały ją w oszołomienie. Kocham cię, kocham cię, kocham... Szła teraz rozdarta pomiędzy chęcią pojechania gondolą razem z Jorim a obowiązkiem zostania z Siską, wiedziała, że inni mocują się z tym samym problemem, czytała to w ich twarzach, ale Siska bardziej potrzebowała wsparcia niż JorŁ - Mam nadzieję, że Jori go odnajdzie - westchnęła. - Tak, chociaż może mieć niejakie problemy - odparł Oko Nocy. - On był taki sympatyczny - uśmiechnęła się Berenga ria szeroko. Oko Nocy zachichotał. - Sympatyczny? To jest mała bestia, ale zasłużył sobie na naszą przyjaźń. - Absolutnie. Oko Nocy, czy ja naprawdę dzisiaj by łam dzielna? 20 JORI Jori gnał ponad krajem w swojej nowej gondoli. Wszy stkie napomnienia taty Uriela uleciały z wiatrem, czy ra czej, ściślej biorąc, z tym strumieniem powietrza, który wzbudzał pojazd Joriego. Rzeczywiście była dobra oka zja, by przekonać się, co ta gondola potrafi osiągnąć. Potrafiła sporo. Jori pędził, urzeczony szybkością, lecz także gnany strasznymi wyrzutami sumienia. Ale co tam, nikogo nie było na dworze, mógł szaleć jak tylko chciał w kryształowo czystym powietrzu nocy. W pobliżu wielkiego miasta zwolnił nieco i wykonał kilka okrążeń nad wielką budowlą, w której przechowy wano cudowne skarby kraju. Nad wielką świątynią. Rze czywiście, Armas mówił prawdę. Wysoko ponad ulicami znajdowało się coś w rodzaju powietrznych kanałów. O ile mógł się przekonać, żaden człowiek nie byłby w sta nie się tamtędy przedostać. Wyglądało na to, że owe wentyle wiodą wprost do naj świętszych sal. Jori zwiedzał je kiedyś ze szkolną wyciecz ką i nauczyciel, pewien uczony Lemur, opowiedział im co nieco o cudownych klejnotach. Uczniom nie pozwolono fir i farangil, Jori jednak widział kamienie poprzez szkla ną ścianę. Gdyby ktoś znajdował się w tamtym pomie szczeniu, z łatwością mógłby je wziąć. Owego dnia kamienie leżały spokojnie, lecz Jori, który 211 w ejść do pomieszczenia, w którym przechowywano sza słyszał o nich znacznie więcej niż nauczyciel, wiedział, ij kiedy je stosować, ożywają. Niebezpieczny farangil, obrońca, atakuje wszystko co złe, może płonąć intensywnym czerwonym blaskiem oraz wysyłać rozżarzone promienie śmierci i unicestwiać każdego, kto nosi w duszy zło. Szafir, ów piękny niebieski klejnot, leczy rany, ratuje ży cia i dokonuje prawdziwych cudów. Na Ziemi po tamtej stronie Wrót potrafił również przedłużać ludziom życie. Oba kamienie były wielkie jak dłonie Joriego i przezroczy ste. Gdyby jednak znalazły się w posiadaniu kogoś niegod nego, zmętnieją i staną się bezużyteczne, w przeciwień stwie do Świętego Słońca, którym może się posługiwać również zło i które w takim wypadku staje się śmiertelnie niebezpieczne, bowiem Słońce wzmacnia to, co ochrania. A gdyby tak teraz kamienie były zmętniałe? I gdyby nie można by ich użyć do wykonania zadania? Jori, pogrążony w rozmyślaniach, opuścił już okolice sto licy. Gnał przed siebie w tempie, którego mama i ojciec z pew nością by nie pochwalali... no, zresztą mama to może jeszcze, ona zawsze chętnie popierała jego szaleństwa. Z pewnością jednak martwiłaby ją samotna wyprawa nieposłusznego syna. Jori chichotał pod nosem. Od czasu do czasu jednak mimo wszystko doznawał wy rzutów sumienia. Wiedział, że czeka ich rozwiązanie co naj mniej dwóch mało zabawnych problemów. Po pierwsze, jak zdołają naprawić mur, kiedy będzie już po wszystkim? A poza tym, jakim sposobem odłożą szafir na miejsce w szczelnie zamkniętej sali? Ale co tam, przyjdzie czas, znajdzie się i rada. Było to ulubione powiedzenie Joriego, które zresztą przejął od matki. W dole ukazała się stara twierdza duchów, twierdza Si" linów, którzy wymarli dawno temu. Teraz przejęli ją- Ja* to Armas ich nazwał? Jakiś rodzaj istot natury czy też o-' 212 fów. Odpowiedniejsza byłaby chyba nazwa ,,istoty zie mi". Cokolwiek się tam kiedyś stało, to te właśnie istoty najpierw zagarnęły twierdzę, potem ją opuściły i wróciły do swoich ziemianek. Z wyjątkiem może jednej. Co stwór, którego spotkali, robił wtedy, przed czterema laty, sam w twierdzy? Dlaczego pomógł im, swoim arcywrogom? Ojciec Armasa mówił, że oni wszyscy są niezwy kle wrogo usposobieni do innych mieszkańców Królestwa Światła, które niegdyś stanowiło część ich pogrążonego w mroku świata. Otrzymali Światło, to prawda, ale obsza ry ich władztwa skurczyły się do jednej doliny. Nic dziwnego, że złościli się na intruzów. Gondola zatoczyła krąg nad twierdzą. Jori nie miał odwagi polecieć nad jej zapleczem, jeszcze nie teraz, naj pierw chciał zbadać ruiny. Cicho zawołał w ich stronę: - Tsi-Tsungga? Gdy nie doczekał się reakcji, powtórzył imię, tym ra zem głośniej: - Tsi-Tsungga! Masz jeszcze nasz aparat? Do diabła, włóż go! Czy będę musiał wylądować poza twierdzą? myślał za niepokojony. Pamiętał, jak szybko poruszają się istoty ziemi, spotkanie z nimi w tym ich gnieździe os, czy ra czej mrowisku, mogłoby być bardzo nieprzyjemne