To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Gdyby mógł rozpoznać choć jeden dźwięk, wyłowić z tego szumu choć jedno słowo... może to byłoby właśnie to najważniejsze słowo... początek? Klucz? Usiłował jakoś zbliżyć się do wyspy, nachylić nad nią, ale nie mógł – unosił się wciąż na tej samej, zawrotnej wysokości, wsłuchany w coś, co brzmiało z bardzo daleka, spoza granicy ciszy – aż w końcu usłyszał swoje imię. Och... i ten zapach... co to jest? Smażone mięso. – Jacek, na litość boską!Otworzył oczy. – Śniła mi się wyspa. Jeszcze nie obudzony, jeszcze na wpół zawieszony wysoko w powietrzu wypowiedział słowa, które będąc zupełnie przytomnym zachowałby dla siebie. – Coś takiego – odrzekła ironicznie Teresa. – A tu kotlety stygną. No, zbieraj się. Panie, o co chodzi? – wybuchnął i natychmiast zreflektował się widząc na twarzy mło-dzieńca wyraz zagubienia, czy nawet strachu. Właściwie nie miał nic przeciw tym młodym ludziom, a nawet szanował ich za to, że za-miast leżeć w betach i stękać, że nie prosili się na świat – próbują pracować. Na jakichś przy-śpieszonych kursach wbito im do głowy, że tak właśnie mają się zachowywać: strugać pew-niaków i wytrajkotać wszystko, co mają do powiedzenia, zanim klient się opamięta. Metoda skuteczna może za oceanem – tu ludzie sami są tak zagubieni i niepewni, że takie zachowanie budzi tylko niechęć i złość. – No – zaśmiał się, żeby złagodzić nieco swój wybuch – krótko, co pan chce mi sprzedać? – Tacę – wybąkał zbity z tropu młodzieniec. – To znaczy dwie tace, w cenie jednej... – Dobra, dawaj pan te tace. Po chwili przyglądał się żałosnej plastikowej imitacji chińskiej lakowej tacy. Jezu, nie po-winien był dać za to grosza... to obraza boska, taka taca. Właściwie dwie obrazy boskie, w cenie jednej. Kupując to nakręca interes jakiemuś aroganckiemu troglodycie, komuś, kto jest pewny, że ludzie kupią każde gówno. I niestety nie myli się. Stał na środku pokoju z tacą w każdej ręce i tak nakryła go Patrynia, która dojeżdżała z Pruszcza i dlatego przychodziła do firmy najwcześniej. – Mamy jesień, hura – poinformowała go swoim matowym głosem. Mówiła płasko, bez śladu intonacji, jakby czytała tekst w nieznanym sobie języku. Ale Ja-cek wiedział dobrze, że była to poza, podobnie jak noszenie okularów w grubej czarnej opra-wie, rozdeptanych glanów, strzyżenie się na jeża – obrona brzydkiej, dodatkowo obdarzonej pretensjonalnym imieniem dziewczyny przed szyderstwem świata. – Ale piękne tace – dodała równie beznamiętnie ściągając nieprzemakalny płaszcz w for-mie namiotu. – Naprawdę ci się podobają? – spytał podejrzliwie. – No... tak sobie. Skąd to masz? – Właśnie kupiłem, od obnośnego. Może chcesz?Powiesiła płaszcz, wytarła ręce o spódnicę i wzięła od Jacka jedną z tac. – Mogę jedną wziąć do domu, przyda się. Drugą zostawimy w firmie, też się przyda. – Wolałbym, żebyś zabrała obie. – Nie martw się, wyłożę ją słomianką i nikt się nie tropnie, co to za cudo. Patrynia zajmowała się w firmie parzeniem kawy, korespondencją, w wolnych chwilach prowadziła księgowość. Miała ukończoną ekonomię, biegle władała niemieckim i zupełnie przyzwoicie angielskim. Kiedy dwa lata temu przyszła do niego na wstępną rozmowę wyglą-dała i zachowywała się dokładnie tak samo jak teraz – wyzywająco bezpretensjonalnie, co mocno go zmieszało – nie miał dotąd do czynienia z tego pokroju kobietą. Wielokrotnie póź-niej gratulował sobie ówczesnego wyboru – Patrynia była warta każdej złotówki, jaką jej pła-cił. Po chwili weszła do jego gabinetu, wraz z nią wpłynął wspaniały aromat świeżo parzonej kawy. Obok filiżanki położyła mu na biurku niezbyt grubą teczkę z nadrukiem Ministerstwa Transportu. Podziękował jej wzrokiem i zabrał się do wertowania specyfikacji. Czytał ze wzrastającym podnieceniem – temat, który wyprowadziłby firmę na szerokie wody, ustawił ją finansowo i prestiżowo na lata... Nie ma w kraju wielu firm, które byłyby w stanie ugryźć taki temat. Tu, na Wybrzeżu, najwyżej trzy – w tym jego firma. Z oczywistych względów Polska południowa odpada, zostaje Warszawa. Stolica ze swoimi koneksjami, wej-ściami, układami... przewodniczącym komisji będzie wojewoda gdański, referentem rektor Szkoły Morskiej... a niech to – to są kolosalne szanse dla firm z Wybrzeża! Dla j e g o firmy. Wiedział, że żaden z konkurentów nie dorobił się tak mocnych referencji, jak on. Nakazał sobie spokój i zabrał się do pracy: ponownie przeczytał specyfikację wynotowując niejasno-ści. Sporo z nich wynikało z braku znajomości przedmiotu u osób układających zamówienie, wiele mogło być skutkiem niezręcznych sformułowań, po prostu kiepskiej polszczyzny