To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ileż strasznych komentarzy na ten temat musiał przez te pięć lat wygłosić. - Jak ty to wytrzymywałeś? Nie wiem, jak mam cię przepraszać. Nadal nie mieści mi się w głowie, że jesteś jednym z nich... Z drugiej strony, Chivianczycy potrafią być chyba równie okrutni. Zbir trącił go przyjaźnie pięścią w ramię. - - Pewnie nie za bardzo w to wierzysz, ale masz rację. Przez trzy dni mógłbym ci opowiadać o ich postępkach. Ale lepiej się zastanów. Naprawdę jesteś zdecydowany przez resztę życia ochraniać Baela? - - Ty nie jesteś typowym Baelem. Ty jesteś inny. - - Nie aż tak, jak ci się wydaje! W Żelaznym Dworze nabyłem trochę chivianskiej ogłady i w mych żyłach płynie chivianska krew, ale w głębi duszy nadal jestem Baelem, Szerszeniu. Wyobraź sobie: być do końca życia połączonym więzią z Baelem! - - Z nikim innym i tak raczej by mnie nie połączono. - Szerszeniowi stanęła przed oczyma otwierająca się przed nim podniecająca, burzliwa przyszłość. - Ale mam do ciebie prośbę, Wasza Piracka Mość. Obiecaj mi coś. Obiecaj, że nie każesz mi dzisiaj czekać. Zrób to szybko! Zadaj pchnięcie w chwili, w której skończę recytować przysięgę! Zbir jęknął. - Nadal uważam, że obaj będziemy tego żałowali. Sam wiesz, że nie będzie już odwrotu. Fakt! - - I o to w tym wszystkim chodzi. - - Chcę przez to powiedzieć, że osobistym fechtmistrzem zostaje się na całe życie. W tej chwili Szerszeń przystałby na wszystko, byle tylko przeżyć. Kuźnia była ogromną kryptą zagłębioną do połowy wysokości w ziemię. Gwiazdę o ośmiu wierzchołkach, którą wprawiono w posadzkę, otaczało osiem palenisk, osiem kowadeł do wykuwania legendarnych mieczy z kocimi oczami oraz osiem kamiennych koryt ze źródlaną wodą do ich hartowania. Dziewiąte kowadło, wielka, usytuowana pośrodku żelazna płyta, było samym sercem Żelaznego Dworu; to na nim łączono fechtmistrzów więzią z ich podopiecznymi. Zazwyczaj, podczas odprawiania rytuału buzował tu ogień, a ponad setka mężczyzn i chłopców otaczająca kręgiem oktogram śpiewała z namaszczeniem chórem podniosłe pieśni. Dzisiaj węgielki na paleniskach ledwie się żarzyły, a mimo to krypta wydawała się jakby jaśniejsza, bo uczestników ceremonii było tylko ośmiu - siedmiu śpiewało w jednej tonacji, król w kilku. Ambrose’owi nie dało się odmówić siły głosu, ale ogólny efekt nie był przekonujący. Szerszeniowi nie było dane brać czynnego udziału w żadnym rytuale, bo jego Dzieciuchostwo trwało bardzo krótko, zaledwie sześć dni, ale biernie uczestniczył już w ponad stu. W normalnych okolicznościach, zanim przyszłaby kolej na niego, byłby Trzecim dla Mallory’ego i Drugim dla Zbira, ale los obsadził go od razu w głównej roli. Nie był szczególnie wrażliwy na duchowość, jednak, zająwszy miejsce w oktogramie, stwierdził, że to nie to samo co stać na zewnątrz. W reakcji na gromadzące się moce dostał gęsiej skórki. Sceptyk powiedziałby pewnie, że to z zimna, bo na początek jemu, Zbirowi i Montpurse’owi kazano wykąpać się po kolei w czterech korytach z wodą, a potem nie pozwolono już zarzucić na siebie kaftana. Trzęsąc się jak osika, stał teraz w samej koszuli i raj tuzach w wierzchołku śmierci, a naprzeciw siebie miał Zbira zajmującego miejsce w wierzchołku miłości. Montpurse śpiewał niezłym tenorem po jego prawej, a Janiver głębokim basem po lewej. Niepokoiło go trochę wrogie spojrzenie, jakim ten ostatni mierzył bez przerwy Zbira. Janiver miał niewielki wpływ na przebieg rytuału, ale podczas odprawiania czarów tak skomplikowanych, jak łączenie więzią, byle co mogło zakłócić równowagę żywiołów. Janiver zawsze był osobnikiem dziwnym; połączenie więzią, które przeszedł przed rokiem, chyba jeszcze tę dziwność pogłębiło. Ale opowieści o “instynkcie”, który pozwala fechtmistrzowi wyczuć zawczasu niebezpieczeństwo zagrażające jego podopiecznemu, można było między bajki włożyć, nie potwierdzał ich żaden rzetelny dowód. W całych ponad trzechsetletnich dziejach Zakonu miało miejsce tylko kilka takich trudnych do wytłumaczenia przypadków. Janiver nie był jedynym potencjalnym zagrożeniem dla prawidłowego przebiegu rytuału. Łączenie więzią należało rozpoczynać o pomocy, a teraz było już bliżej świtu. Niewielka korekta, jaką do przysięgi planował wnieść Szerszeń, nie powinna niczego zakłócić, ale nigdy nic nie wiadomo. Tak czy owak, odstępstw od schematu występowało kilka, a kiedy Wielki Mistrz był jeszcze Mistrzem Rytuałów i wykładał... O, jego miecz! Król Ambrose, wypowiadając basem słowa dedykacji recytowanej normalnie piskliwym dyszkantem Dzieciucha, podszedł do kowadła i położył na nim miecz. Płatnerze wykuli go specjalnie dla Szerszenia i był to oczywiście rapier. Ale jaki rapier! Kocie oko lśniło niczym roztopione złoto; ostrze połyskiwało widmowym błękitem księżycowej poświaty. Mógłby się tak bez końca rozwodzić nad pięknem tej broni, bo to miał być jego miecz,”miecz, który będzie mu towarzyszył aż do śmierci, a potem zawiśnie w niebie mieczy na jego pamiątkę. Z trudem oderwał wzrok od oręża i odwrócił się do naburmuszonego Janivera