To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Zapomniał pan nazwy swojego klubu? - Tak. Czemu nie? - Myślę, że trzeba iść jeszcze coś wypić. Ile kosztuje to urynowanie? - Co pan uważa. - Ja to załatwię - rzekł Thomas Hudson. - Lubię za to płacić. To tak jak kwiaty. - Czy to nie mógł być Automobilklub Królewski? - zapytał Murzyn podając ręcznik. - Nie, nie mógł być. - Bardzo przepraszam - powiedział uczeń Różokrzyżowców. - Wiem, że to jeden z największych klubów w Londynie. - Tak jest - rzekł Thomas Hudson. Jeden z największych. A teraz proszę kupić sobie za to coś bardzo ładnego. - Wręczył mu dolara. - Dlaczego pan mu to dał? - zapytał Alcalde Peor, kiedy znaleźli się za drzwiami, z powrotem w hałasie baru, restauracji i ruchu ulicznego. - Właściwie nie mam co z tym zrobić. - Hombre - powiedział Alcalde Peor. - Czy z panem wszystko w porządku? Czuje się pan okej? - Całkowicie - odparł Thomas Hudson. - Jestem zupełnie okej, dziękuję bardzo. - Jak się odbyła podróż? - spytała Uczciwa Lil ze swego stołka przy barze. Thomas Hudson spojrzał na nią i jakby znowu zobaczył ją po raz pierwszy. Wydało mu się, że ma znacznie ciemniejsze włosy i że jest dużo tęższa. - Podróż była przyjemna - odpowiedział. - Kiedy się podróżuje, zawsze poznaje się ciekawych ludzi. Uczciwa Lil położyła mu dłoń na udzie i ścisnęła je, a on, odwrócony od niej, spoglądając poza bar, za kapelusze panama, kubańskie twarze i potrząsane przez pijących kubki do gry w kości, i przez otwarte drzwi w jaskrawe światło placu, zobaczył zajeżdżający samochód i portiera otwierającego z czapką w ręku tylne drzwiczki, z których wysiadła ona. To była ona. Nikt inny nie wysiadał z samochodu w ten sposób, sprawnie, swobodnie i pięknie, a zarazem tak jakby robiła ulicy wielką łaskę stając na niej. Od wielu lat wszystkie kobiety starały się wyglądać tak jak ona i niektóre były tego całkiem bliskie. Ale kiedy się ją widziało, te wszystkie, co wyglądały podobnie do niej, stawały się tylko imitacjami. Była teraz w mundurze i uśmiechnęła się do portiera, zadała mu jakieś pytanie, na które odpowiedział z zadowoleniem i kiwnął głową, a ona ruszyła przez chodnik do baru. Za nią szła druga kobieta w mundurze. Thomas Hudson wstał i poczuł, że coś jakby ścisnęło mu pierś, tak że nie mógł odetchnąć. Dojrzała go i szła ku niemu przejściem między siedzącymi przy barze, a stolikami. Druga kobieta postępowała za nią. - Przepraszam - powiedział do Uczciwej Lil i Alcalde Peor. - Muszę pomówić z moją znajomą. Spotkali się w połowie wolnego przejścia pomiędzy barem a stolikami i wziął ją w ramiona. Obejmowali się tak mocno i czule, jak tylko można, i całował ją chciwie i gorąco, a ona całowała jego i dotykała dłońmi jego ramion. - Och, ty. Ty - powiedziała. - Diablico - odrzekł. - Skąd się tu wzięłaś? - Z Camag~uey, oczywiście. Ludzie patrzyli na nich, on zaś podniósł ją w górę, przycisnął do siebie i pocałował raz jeszcze, a potem postawił na powrót, wziął ją za rękę i ruszył do stolika w kącie. - Nie możemy tu tego robić - powiedział. - Zaaresztują nas. - Niech aresztują - odrzekła. - To jest Ginny. Moja sekretarka. - Cześć, Ginny - powiedział Thomas Hudson. - Posadźmy tę szaloną kobietę przy tym stoliku. Ginny była miłą, brzydką dziewczyną. Obie miały na sobie ten sam mundur: bluzy oficerskie bez insygniów, koszule i krawaty, spódnice, pończochy i półbuty. Miały czapki polowe oraz odznaki na lewym ramieniu, których przedtem nie zauważył. - Zdejmij czapkę, diablico. - Nie wolno mi. - Zdejmij. - Dobrze