To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Rewizji domagała się przede wszystkim militarna strategia amerykańska. „Strategia nieograniczonego ataku nuklearnego jest strategią samobójcy” - pisał na łamach New York Times komentator wojskowy tego pisma, podważając tym samym istotę doktryny Trumana. Rok 1949 przyniósł jeszcze jedno wydarzenie, które praktycznie sprawdziło nieskuteczność tej doktryny. Proklamowanie Chińskiej Republiki Ludowej, wieńczące zwycięstwo socjalistycznej rewolucji w największym państwie azjatyckiego kontynentu, udowodniło, iż polityka amerykańska nie tylko nie potrafi zmienić powojennego status quo, ale w dodatku traci jeszcze dotychczasowe swoje pozycje. Prezydent Truman i jego partia demokratyczna znaleźli się pod obstrzałem krytyki republikanów. Zaistniała potrzeba wypracowania nowej koncepcji politycznej. Tak więc w okresie zbliżających się wyborów prezydenckich panował niezgorszy zamęt, który także odbił się na świadomości zachodnioeuropejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych. Zaczęły budzić się poważne wątpliwości, czy aby nie zacząć i myśleć nieco innymi kategoriami niż politycy zza oceanu. Jedna rzecz nie ulega wątpliwości: w swoich kalkulacjach Józef Retinger zdecydowanie stawiał na Eisenhowera. Po prostu dlatego, że generał Ike miał doskonałe rozeznanie w sprawach europejskich, a co więcej - podobnie jak jego najbliżsi współpracownicy wykazywał dla nich wiele zrozumienia. Jak się później okaże, Retinger postawił na właściwego konia i nie pomylił się w swoich przewidywaniach. Po tych może nieco przydługich, ale koniecznych dygresjach wróćmy do wspomnianego już spotkania. Znając sposób myślenia Retingera, z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy zrekonstruować główną tezę, jaką przedstawił Paulowi von Zeelandowi i Paulowi Rylkensowi. - Wolny świat jest zagrożony, a jego jedność zachwiana; Trzeba, aby ci, co decydują o jego losach, zebrali się i podjęli wspólne działania. Co do tego trzej panowie zgodzili się bez dyskusji. Wszyscy trzej byli zresztą przekonani o tym, że polityka jest rzeczą zbyt poważną, aby pozostawiać ją w rękach zawodowych polityków. Według ich koncepcji w rozwoju wydarzeń światowych decydującą rolę odgrywają pieniądze. Otwarta pozostawała jedynie kwestia, kto ma zorganizować tych ludzi, „którzy decydują o losach świata tego”. I temu właśnie głównie poświęcone było to spotkanie. Dodajmy od razu: zakończone pełnym sukcesem. Nietrudno się też domyślić, kto wysunął kandydaturę, która uzyskała akceptację Retingera. Paul Rykens znalazł wśród swych przyjaciół człowieka, który idealnie nadawał się do tej roli. Od najmłodszych lat pasją jego życia były zwierzęta. Najpierw te zwykłe, domowe, jak psy i konie, później - w miarę jak stawał się dorosły i do głosu zaczęły dochodzić silniejsze emocje – uwagę swą skoncentrował na dzikich drapieżnikach. Najbardziej jednak kochał słonie. Nic dziwnego, że jego kolekcja statuetek tych zwierząt: ze złota, srebra, brązu czy kości słoniowej zadziwiała zbieraczy całego świata. Tym bardziej że poza pasją zbieracza książę zawsze dysponował wystarczającymi środkami materialnymi, by - jeśli ty1ko spodobał mu się jakiś eksponat -włączyć go do swych zbiorów. Niejako na marginesie tych zainteresowań, aczkolwiek równolegle, rodziła się druga pasja. Zaczęło się od latawców, które jako mały chłopiec puszczał w zamkowym parku. Potem naturalną rzeczy koleją przyszły samoloty. Sam, wysoko nad ziemią, zdany wyłącznie na własne umiejętności, szukał sytuacji trudnych, kiedy od opanowania i zimnej krwi zależało życie. Czy może być bardziej męska przygoda? W dawnych, dobrych czasach silników tłokowych i romantycznego śmigła sam pilotował samolot królewski, kiedy towarzyszył swej żonie w jej oficjalnych międzynarodowych podróżach. Na ziemi także szukał mocnych wrażeń. Kiedy był zmęczony i chciał się naprawdę odprężyć, wsiadał za kierownicę sportowego samochodu, by rozładować się w szybkiej, ryzykanckiej wręcz jeździe. Tak przedstawiała go prasa specjalizująca się w prezentowaniu szerokiej publiczności życia wyższych sfer. Jego zdjęcia często pojawiały się na okładkach licznych ilustrowanych magazynów zajmujących się tą branżą. Zawsze sympatycznie uśmiechnięty, nienagannie ubrany. I zawsze z białą chryzantemą w klapie marynarki, co w niektórych drobnomieszczańskich kręgach snobujących się na arystokratyczny styl stało się, za jego przyczyną, wręcz obowiązującą modą