To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nigdy przedtem nie pozwolił sobie powiedzieć tak wiele. Czy to skutek powrotu do domu? W sobie dostrzegłem duże zmiany, może więc i Finn się zmienił. Puściłem jego cugle i chwyciłem swoje, choć nie ruszałem dalej. - Jeśli służba u mnie jest niewygodna, poszukaj sobie innej - rzuciłem ostro. Roześmiał się krótko i szczekliwie. - Jak? Bogowie związali mnie z tobą. Więcej, zamknęli twą szyję w żelazną obręcz, moją takoż, i sprzęgli nas, jak parę wołów. Patrzyłem w oślepiające złote światło popołudniowego słońca i milczałem. Kiedy wreszcie przemówiłem, zadałem pytanie, które nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy: - Czego oczekujesz od życia? Był zaskoczony. Poznać to mogłem po oczach. Znakomicie rozumiał, o co pytam i dlaczego, lecz odpowiedź dał wymijającą. - Chcę, byś zasiadł na tronie Homany. - A oprócz tego? - drążyłem. - Co jeszcze? - Żeby Cheysuli byli wolni, by znów mogli żyć po swojemu. - I co jeszcze? - Jeśli będę musiał, będę go o to pytać aż do wschodu księżyca. Mrużąc oczy, popatrzył w tarczę słońca, jakby światło miało skryć przede mną jego uczucia bądź złagodzić ból odpowiedzi. Zdawało się, że nie ma zamiaru nic mi odrzec, lecz tym razem mu nie przepuszczę. - Finnie - ciągnąłem cierpliwie, z największą powagą, na jaką mogłem się zdobyć. - Gdyby bogowie chcieli dać ci wszystko, czego zechcesz, o co byś poprosił? Wreszcie spojrzał na mnie. Promienie słońca, przedzierające się przez korony drzew jak jaskrawe włócznie, były mymi niczego nieświadomymi sprzymierzeńcami. W pełnym świetle dusza Finna nie mogła mieć przede mną żadnych tajemnic. Tylko raz, w tej chwili, lecz to mi wystarczy. - Nie widziałeś Donala, prawda? Pomyślałem, że to pytanie ma odwrócić mą uwagę od poprzedniego, tak jak sprytny lis zwodzi psa. - Syna Alix? Nie, dopiero co przyjechałem. Finnie... Lecz on mnie nie zwodził. - Gdybym mógł, prosiłbym o syna. Słowa te wyrzucił z siebie gwałtownie, jakby już samo przyznanie się do tego marzenia było dlań zagrożeniem i ruszył naprzód stwierdziwszy, że zbyt wiele wyznał. Nic nie świadczyło o tym, że przebywać tu może wojsko. Nie było śladu dymu ponad linią drzew; nic, czym Bellam mógłby się posłużyć, próbując mnie odnaleźć. Finn zaprowadził mnie głęboko w las, z dala od doliny, gdzie się schowali wojownicy. Rowan usłuchał mej prośby i zwiększył środki ostrożności. Nawet ja bym nie odgadł, że gdzieś blisko obozuje wojsko, moje własne wojsko. Drzewa w lesie porośnięte były winoroślą, pnączami, otoczone dzikimi jeżynami i innymi krzakami. Powój zwisał z pni, oplatał koniom pęciny, czepiał się mych butów. Jemioła rozrastała się w rozwidleniach gałęzi, nogi grzęzły nam wśród plątaniny łodyg. Homana! Nareszcie! Znów jestem w domu, po tylu latach spędzonych na wygnaniu! Promienie słońca przeciekały przez liście, znaczyły leśną ściółkę złotem, zielenią, brązem. Finn, który jechał pierwszy, wypłoszył z krzaków bażanta. Ptak zatrzepotał w locie skrzydłami, bijąc w liście, wzbijając świetlny pył w drodze ku niebiosom. Nagle przypomniałem sobie, jak jadłem pieczeń z bażanta w Homana-Mujhar, na przyjęciu wydanym na cześć gościa, z którym mój wuj zawarł przymierze. Minęło zbyt wiele czasu. Za długo jestem najemnikiem, a nie księciem. Usłyszałem dźwięk harfy i z wrażenia ściągnąłem cugle. Nie było słychać nic, prócz stąpania końskich kopyt po ściółce, powojach i pnączach. A jednak muzyka harfy przerwała absolutną ciszę, ja zaś rozpoznałem dłoń trącającą struny. - Lachlan - rzekłem na głos. Finn, który ściągnął cugle i jechał teraz u mego boku, skinął głową. - Przychodzi co dnia, by dzielić się z nami swą muzyką. Kiedyś mogłem być na nią nieczuły, uznawać ją za bezmyślny kaprys, dziś myślę inaczej. W tej harfie kryje się czar, większy od wszystkich, które widziałeś, Carillonie. Lachlan zdołał ofiarować Cheysuli to, czego było nam brak od wielu lat: spokój ducha. - Uśmiechnął się nieco krzywo. - Już dawno zapomnieliśmy muzykę naszych przodków, myśli swe kierując ku wojnie. Ellazjańczyk przypomniał nam ją, oddał nam jej część. W Obozie chyba znów zapanuje muzyka. Przedarliśmy się przez ostatnią zasłonę liści i powojów i dotarliśmy do Obozu. Nie był to jednak prawdziwy Obóz, gdyż brakło tu wysokiego kamiennego muru, który zwykle otaczał namioty