To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Razem z nimi pędzili naszego doktora. Ręce miał kajdankami zakute, szaty potargane doszczętnie, a nogi butów pozbawione po śniegu zlodowaciałym stąpali. Ledwi Stanisław rozpoznał doktora, taki zmieniony i taki zmasakrowany on był. Podtrzymywało go pod ręce dwóch innych więźniów, w których pewni sił więcej nachodziło się albo też znali doktora i dobroć jego szanowali. Wnet strażnicy otworzyli na oścież drzwi jednego z eszelonów i na siłę wepchnęli do niego więźniów przyprowadzonych. Chwilę wtłaczali ich do wnętrza wagonu, a potem drzwi z trzaskiem zaryglowane zostali i niedługo potem parowóz gwizdnął przeciągle i pociąg pełen ludzi ruszył pomału. A na parowozie, co wagony ciągnął, na tendrze jego, ogromna gwiazda czerwona wymalowana była i ona to pociągowi wschodni kierunek jazdy pokazywała. *** Tak to w strachu i oczekiwaniu przeleciał nam miesiąc luty i marzec wnet rozpoczął się, a obiecany cywil po Panteluka Antoniego jakoś nie zgłaszał się wcale. Kto wie, może zamiast do Rumunii razem z naszym doktorem na Syberię wywieziony został? Dni upływali, na świeci zima ciągle panoszyła się, raz mroźna, raz słotna na zmianę. Na ulicach śnieg leżał zlodowaciały i gruby niczym kasza raz przemielona. Tylko w ogrodzi, gdzie spacerować nam przypadło, śnieg biały ciągle leżał jakby niedawno dopiero z nieba zleciał. W tym ogrodzi co wieczór spacery odbywać ja musiał, płuca do oddychania prawidłowego przyzwyczajając. Tak nakazał doktor jeszcze przed aresztowaniem swoim. W tamtą sobotę, na dzień przed wyborami do Wierchownego Sowieta przypadającą, spacerował ja w sadzie po raz ostatni. Nawet na jotę nie przypuszczał wtedy ani myślą jedną nie przeczuwał, że ten jutrzejszy dzień całe nasze życie zmieni do imentu. Tylko Maria niespokojna była. Kobiety, panie, zawsze mają serca wyczulone bardziej. Szli my wtedy pod mokrymi gałęziami sadu w milczeniu przed siebie patrzący. Tego wieczora mróz nagle zapodział się gdzieś i w wodę prze- 95 miemony kapał z gałęzi leniwie i w powietrzu wilgotnym wisiał. Wysoko na niebie wiatr przeganiał strzępy chmur i raz po raz zasłaniał nimi księżyc świecący. Szedł ja wolno obok Marii, myślami o Rumunii zajęty ciągle wierzący uparcie, że uda mnie się w końcu przedostać do niej. Musi, że doktor, co organizacją podziemną w mieście naszym kierował, zostawił polecenia jakieś Panteluka Antoniego dotyczące. Teraz trzeba tylko odczekać, aż bolszewicy uspokoją się trochę, a organizacja robotę swoją od nowa rozpocznie. — Wiesz, Mario, co ja myślę w ta pora w niebo nad nami patrzący? Że to dzięki tobie i dzięki Stanisławowi na gwiazdy te dzisiaj spoglądać mogę. To wam podziękowania i wdzięczność moja należy się, że zdrów ja znowu i silny, jak wtedy zanim został przez Sowietów raniony. Dlatego prośba u mnie nachodzi się taka. Popędź tych ludzi, którzy do Rumunii zabrać mnie mają. Pora już na mnie. Nie trzeba mnie dłużej na nieszczę ście was narażać. I tak daliście mnie więcej, niż człowiek człowiekowi ofia rować potrafi. Życie wam zawdzięczam i zdrowie zawdzięczam odzyskane Dłużej już ukrywać mnie nie możeci. Czas taki nastał teraz, że wnet znajdzie się życzliwy ktoś, który enkawudzistom doniesie, że w domu kolejarza Malika ukrywa się człowiek podejrzany jakiś. A wtedy nieszczęście gotowe niechybnie. Dlatego proszę cię, Mario, popędź tych ludzi, co mnie ze sobą do Rumunii zabrać mają. Wiesz przecież, gdzie ich szukać należy. Nic mi, panie, nie odpowiedziała wtedy. Szła w milczeniu i ciągle zamyślona była. Dopiero po kilku chwilach usłyszał ja głos jej mówiący. — To nie nasza zasługa, Antosiu, Bóg tak zrządził. Ja cię po prostu wymodliłam. Dlatego żyjesz. A ja teraz dopiero boję się o ciebie najbardziej. Więcej nawet niż wtedy, gdy nieprzytomny na strychu leżałeś. Nagle zatrzymała się w miejscu i twarz odwróciła w moją stronę. — Przecież ty tam nie dojdziesz, Antosiu. Popatrz tylko, doktor silny i zdrowy człowiek, a złapali go i uwięzili, więc jakże ty, tuż po chorobie, słaby i wycieńczony trafić do tej Rumunii zdołasz. Toć tam przecież świat drogi nachodzić się musi. A jeśli choroba powróci? Jeśli zasłabniesz w drodze, gdzie wtenczas znajdziesz pomoc i ratunek. Posłuchaj mnie, proszę, i zostań tutaj z nami. Co Bóg da, takoj i będzi, ale będziem razem. Tam w świeci wszystko może się zdarzyć, a ja przez ten czas będę umierała ze zmartwienia. Czy nie złapali cię Moskali, czy nie umierasz w jakimś więzieniu sowieckim, w głodzie i męczarniach. 96 Nagle ujęła mnie za łokieć i pomału wsunęła dłoń do kieszeni mojego płaszcza. Poczuł ja wnet jej ciepłą, drobną rękę i schował ją w garści swojej mocno, jakbym trzymał skarb jaki nagle mi ofiarowany. I wtedy przyszła mi do głowy myśl nagła, która po paru chwilach najważniejszym postanowieniem się stała. Nie pójdę nigdzie. Tutaj mnie zostać potrzeba. Może Maria pomocy potrzebować będzi. Nigdy nie wiadomo, co pod panowaniem bolszewickim wydarzyć się może