To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Trwało to dosyć długo, wreszcie zaczęto szurać krzesłami, słyszał wykrę- canie papieru z maszyny. Wszedł strażnik w mundurze i wymawiając jego imię uwolnił go. Kazał mu iść za sobą, lecz nie udzielił żadnych wyjaśnień. By zaniechać pytań, wystarczyło spojrzeć na jego tępą twarz. Za szerokimi ple- cami strażnika w mundurze zstępował wciąż w dół. Korytarze stawały się co- raz węższe, ściany z betonu spływały wilgocią, wklęsłe ceglane stopnie dowo- dziły, jak wiele osób je wygładziło tysiącami beznadziejnych kroków w dół, skąd nie słychać krzyków. Przeszli przez jakieś drzwi, popchnięto go i stanął przed reflektorem mrużąc oczy. Niczego nie widział i nie domyślał się, w ja- kie to miejsce go zaprowadzono. Czuł tylko zapach, nie odgadł, czyżby krwi? — Statek kosmiczny lecący z planety Dolor jest w niebezpieczeństwie — zaczął niepewnie. — Nie ma takiej planety — odwarknął głos spoza kurtyny światła. — Nazwa rakiety? — Nie wiem. — Jak wyglądają kosmonauci, rozpoznasz na zdjęciu? — Oni nie mają ciał. — Dziennikarz czuł niestosowność tego wyjaśnienia w takim miejscu. — Ilu jest ich? — Sześciu. Ich ciała leżą w podziemiach Ministerstwa Lotów Kosmicz- nych Dalekiego Zasięgu. Skontaktujcie mnie z Szefem. — Szef ma ważniejszą robotę niż badanie podejrzanego dziennikarza. — Podejrzanego! O co? — O spisek antyrządowy, oczywiście. Kto ci powiedział o tych sześciu w podziemiach? — Kosmonauci z planety Do... — poczuł uderzenie i aż się zatchnął. — Nie ma takiej planety. Kto ci powiedział? — Kosmonau... — uderzenie. — Ilu należy do spisku? — Sześciu z planety Do... — zaczął z wysiłkiem. — Zapisz, sześciu — głos zwrócił się do niewidzialnego protokolanta. — Cel spisku? — Widzieć się z Szefem — uderzenie wtłoczyło z powrotem słowa i prze- kręciło sens. — Zapisz, zamach na Szefa to cel spisku, którego organizatorem jest... — głos podyktował personalia dziennikarza. — Przestępcza grupa używa krypto- nimu „Sześciu z planety Dolor". Badany pod szybkimi i celnymi ciosami już tego nie słyszał. Kiedy od- zyskał przytomność, czuł pod obolałymi plecami twarde deski pryczy. Prze- sunął ręką po jej krawędzi, palce natrafiły na betonową podłogę, aż wreszcie natknęły się na blaszany dzbanek z wodą. Nie miał siły go podnieść ani dźwig- nąć głowy. Po wielu godzinach obrócił się z wysiłkiem na brzuch i opadł po- liczkiem na szorstkie deski. Nie zdołał podłożyć pod twarz zgiętego ramienia. Wyrzucał sobie własną głupotę. Jakże mógł uwierzyć w sen. A jeszcze ten pomysł dostania się do Szefa! Bał się, nie wierzył w możliwość odzyskania wolności i wyjaśnienia sprawy, przecież pozostając bez pracy był podwójnie podejrzany. Spróbował spojrzeć na całą sprawę z boku, tak jak mógłby patrzeć śledczy. A historia wyglądała niepoważnie. Młody i nerwowy dziennikarz przeżywa senne koszmary o rakiecie lecącej ku planecie Dolor. Temu łatwo gorączkują- cemu się dziennikarzowi wydawało się, że odczuwa wrażenia kosmonauty, który w wyniku tajemniczego eksperymentu zostawił swe ciało na Ziemi. Co w takim razie wysłano w rakiecie? — myśl dziennikarza skupiła się na tym pytaniu porzucając próby spojrzenia bezstronnego. Załóżmy, że zasa- da eksperymentu jest prosta, ale w rozumieniu śledczego niemożliwa i absur- dalna, dlatego potraktował ją jako wybieg dziennikarza. Mijały godziny nocy, co chwila zapadał w krótkie drzemki, nie przynosiły mu jednak pokrzepienia ani dalszego ciągu tamtego snu. Kiedy się budził, wyrzucał sobie naiwność. • Uwierzyć w sen! I z tego powodu ryzykować życiem, marnować karie- rę! Sen, mara! Było chyba nad ranem, kiedy znowu zobaczył planetę Dolor i uwięzioną na orbicie rakietę. Ale w jej wnętrzu nie dostrzegł nikogo. Mimo to usłyszał nagle, że mściciele z Dolor zaczęli nadawać komunikat. Był przeznaczony dla załogi. A więc żyli, dlaczego są niewidzialni? „To my was pochwyciliśmy, my, bogowie z Dolor, by ukarać za naruszenie naszej macierzystej planety. Wyrastamy bowiem tam, w glebie, by po stu- leciach zamienić się w trzecią formę — boską, nie znaną wam, dualistycznym tworom z Ziemi. Wasza świadomość, wszak ciała pozostawiliście na Ziemi, zostanie uwięziona w naszych zarodkach na Dolor i pozostanie tam tak długo, aż się dokona przemiana. Utracicie człowieczeństwo, ale się staniecie jako bogowie. Taka jest cena i kara". W lekko uchylonych drzwiach ukazała się barczysta sylwetka strażnika. — Te, dziennikarzy na! Masz, poczytaj — i rzucił wprost na twarz leżącego plik gazet, które szeleszcząc zsunęły się na podłogę. Drzwi się zamknęły, nie zapalono światła, lecz więzień widział, że rozpada- ły się wiązania statku i tego, co było w nim. Kosmonauta resztką swej mocy wywoływał szybkie obrazy i przekazał ostatnie wrażenie: szedł sawanną pod modrym niebem. Teraz zrozumiał, dlaczego pień drzewa na wzgórzu przy- pominał mu poskręcane ramiona — drzewo męki. Lecz lwy pomykały silne i niepokonane, lwy były nim. Myśl zdołała na sekundę przenieść się do sali z sześcioma sarkofagami. Jego ciało leżące w pierwszym było małe, drobniej- sze niż wtedy, kiedy je zamieszkiwał. Nic dziwnego, ubyło z niego materii zużytej na falę nośną tego, czym się stał, by polecieć ku gwiazdom. Ale po- wróci, przecież nie na darmo widział lwy, ostatni obraz jego ludzkiej wciąż świadomości. Tylko ciało musi istnieć, czekać. Moc, która pochwyciła rakietę swoją ręką, zacisnęła ich jak w pięści, ciem- ność objęła ich ze wszystkich stron. Z tej ciemności wyłonił się obraz pękatej i białej głowy drżącego stwora przyczepionego do gałązki, przyczajonego pod płaszczem ziemi na planecie Dolor. Olbrzymie i wypukłe oczy poprzerzynane siecią niebieskich żyłek spojrzały. Leżący na koi, pogrążony w ciemności musiał zajrzeć w te oczy, choć nie chciał i zaciskał powieki. Spojrzał, były ludzkie, pełne bólu i oczekiwania. — Nie wyłączajcie systemu — jęknął dziennikarz. Wtedy któryś z techników obsługujących system w podziemiach Minister- stwa Lotów Kosmicznych Dalekiego Zasięgu powiedział, że na twarzach le- żących w sarkofagach pojawiły się łzy. Ktoś inny przypomniał, że podczas samotnego nocnego dyżuru słyszał szloch z sarkofagu maleńkiej kobiety, stoją- cego samotnie pod ścianą. Ludzie z obsługi mówili, że ciała trzeba pogrzebać, jak się należy, bo nigdy nie powróci do nich świadomość uwięziona w energii, dla której potrzeba było trochę komórek z ich ciał. Powinno się przerwać ten bezbożny eksperyment, choćby z powodu kosztów. Leżał w ciemności twarzą na szorstkich deskach koi. Był świt, szarzało, a on wyczerpany zasnął. W mdłym świetle nowego dnia nie przeczytał tytułów drukowanych dużymi literami: „KONIEC EKSPERYMENTU". Nie zoba- czył, że sensacyjne piśmidła nęciły wątpliwością: „NAUKA CZY ZBROD- NIA, CZYLI TAJEMNICE SARKOFAGÓW". Jego sen był szczelny i ziemski