To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ten pierwszy ledwie spojrzał na mnie, zaraz zapytał: — Źle się czujesz, Janie? — Nie najlepiej. Mam problem, lecz na ten temat porozmawiamy po śniadaniu. Żeby ci nie psuć apetytu. — Ho, ho! Co tam kryjesz w zanadrzu? Karol był w świetnym humorze, co jeszcze bardziej mój pesymizm. — Gdzie Robert i Tom? — Robert jeszcze śpi, a Tom pewnie rozmyśla nad tym, co mi w nocy opowiedział. W tym miejscu ugryzłem się w język. Przed rozmową z Karolem nie powinienem był napomykać o swej tajemnicy. Na szczęście Carr jakoś nie zwrócił uwagi na moje słowa i pognał na górę ściągnąć Roberta. Wykorzystałem ten moment, by szepnąć: — Muszę z tobą pomówić w cztery oczy, Karolu. — O Tomie? — Tak. Diabeł w naszej sprawie zdaje się mocno pokręcił ogonem. Sposępniał, lecz na krótko, bowiem na stopniach schodni ukazała się trójka naszych towarzyszy. Po posiłku wróciliśmy na pokład. Ująłem Karola pod ramię i poprowadziłem na rufę statku. Było tu przestrzennie i pusto. Robert i Piotr zapragnęli nam towarzyszyć, lecz Karol poprosił uprzejmie, lecz stanowczo, aby zechcieli popilnować bagaży. Dostrzegłem zdumienie na ich obliczach, przecież spełnili polecenie bez słowa protestu. Tom również nie udał się za nami, na pewno wiedział, o czym pragnę porozmawiać z przyjacielem. Siedliśmy na zwiniętym kłębie lin. Zniżając głos, bardzo dokładnie powtórzyłem nocną opowieść Toma. — Wszystko wskazuje na to, że Tom posiada podobną jak my mapę, a wyruszył w drogę dokładnie w tym samym celu — podsumowałem. — Przyznaję, Karolu, że pomyliłem się gruntownie w ocenie tego człowieka. Lecz co teraz? Walnął dłonią o kolano. — Któż mógł przewidzieć takie pogmatwanie? Masz rację twierdząc, że chyba diabeł wdał się w tę sprawę. Co teraz? Nie znamy propozycji Toma, nie wiemy, jak on sobie wyobraża podział. Zapewne zechce odstąpić jedynie jakąś drobną część za pomoc. Przecież jest przekonany, że tylko on jeden zna miejsce. Musimy go wyprowadzić z błędu. Jak z tego wytłumaczymy się Fremontowi? Doprawdy, jeszcze nie wiem. Ale skoro już tak głęboko zabrnęliśmy, brnijmy dalej. Bądź łaskaw poprosić tu Toma. Na żądanie Karola powtórzył on słowo w słowo to, co już mnie opowiedzieć zdążył. Mój przyjaciel wysłuchał go w milczeniu, później sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurty, wydobył mocno podniszczony portfel, a z jego portfela ćwiartkę papieru. Rozwinął ją i podał Tomowi. — Zobacz. Wiedziałem, co znajduje się na tej kartce — odpis notatki uwidocznionej na mapie antykwariusza. Obserwowałem twarz czytającego. Wyraźnie pobladła. Oderwał oczy od papieru. — Co to jest? — zagadnął ochrypłym głosem. — Informacja przepisana z pewnej mapy — spokojnie poinformował Karol. — Ta mapa jest naszą własnością i wydaje się, Tomie, że posiadamy takie same prawa do rzekomego skarbu jak i ty. — Gdzieście to znaleźli? — Tajemnica. Możesz ją poznać pod warunkiem, że najpierw wyjawisz wszystko, co ci jest znane w tej sprawie. — No tak, oczywiście... nie... nie... Zabrzmiało to bezsensownie. — Przepraszam, czuję się, jakbym dostał pałką w głowę. Co za traf, co za traf! — wykrzyknął. — Ciszej — zmitygowałem go. — Nie dziwcie się memu zdumieniu. Nazywam się Tomasz Fast, a ten Fast, który w listopadzie I888 roku sporządził notatkę, to mój stryj. — O którym opowiadałeś mi w nocy, tak? — Ten sam. W poszukiwaniu drogi wiodącej do odnalezienia skarbu co krok natrafialiśmy na nieprzewidziane, zaskakujące zagadki. Lecz ta najnowsza przerastała swą wagą i swymi skutkami wszystkie poprzednie. Cały plan Fremonta, a i plan Karola, waliły się w gruzy. Czyżby mapa antykwariusza była przedtem własnością Toma? W jaki sposób dostała się do rąk Lucasa Gobby'ego, który sprzedał ją Williamowi Crastowi, zanim — poprzez zbiory Allana Riddle'a — trafiła do antykwariatu Fremonta? Chyba Karol musiał sobie zadać podobne pytanie, bo przerywając milczenie zwrócił się do Toma: — Odkryliśmy nasze karty, teraz kolej na ciebie. Skinął głową. — Oczywiście, w takiej sytuacji byłoby głupotą milczeć. Jak już wspomniałem, mój stryj brał udział w rebelii Saskatchewanu. Kiedy rebelia ta chyliła się ku upadkowi, majątek zgromadzony przez Riela został przewieziony na daleką północ. Riel sądził wówczas, że zdoła uniknąć ostatecznej klęski, a ukryte pieniądze pozwolą mu na kupno broni i na spróbowanie szczęścia raz jeszcze. Tak mi opowiadał stryj Mateusz. Czy wszystko w tej opowieści było prawdą, nie wiem. Stryj i siedmiu jeszcze ludzi, w tym dwu czerwonoskórych, wyruszyło w bardzo daleką drogę. Łodziami, kryjąc się przed patrolami Konnej Policji i omijając agencje handlowe, dotarli nad brzegi Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego. Tam, płynąc wzdłuż brzegów, dotarli do miejsca, które wydało się im najodpowiedniejsze, do ujścia małej rzeczki (chyba bez nazwy) wlewającej swe wody poprzez Zatokę Russela. Tam wysiedli i rozdzielili się na dwie grupy. Tak opowiadał stryj. Podzielono również worki skórzane, w których umieszczono skarb. Było ich sześć. Trzy zabrała jedna grupa, trzy druga. Pierwsza ruszyła lewym brzegiem strumienia, druga — prawym. Maszerowali tak długo, aż stracili się z oczu. Każda z obu grup zakopała swe worki i sporządziła na mapach notatki i oznaczenia miejsc. Tych map wzajemnie sobie nie pokazywano. Pytałem stryja o powód takiej tajemnicy. Odparł, że zgodnie z poleceniem Riela tak właśnie miano postąpić. Riel bowiem uważał, że gdyby nawet któraś z map dostała się w niepowołane ręce, istniała jeszcze szansa ocalenia drugiej połowy skarbu. Sześciu białych z sześcioma mapami wróciło na południe Kanady. Pozostało na straży dwu Indian, nie zaopatrzonych w mapy. Teraz okazało się, że rebelia Metysów została krwawo stłumiona. Zginął Riel, wyrokiem sądu skazany na śmierć. Na wiadomość o tym szóstka wędrowców rozproszyła się. Wtedy to właśnie stryj, goniąc resztkami sił, zawitał w progi domu moich rodziców. O rebelii opowiedział, o zakopanym skarbie... ani słówka. Znacznie później, wiosną, stryj zabrał mnie na daleką wyprawę nad brzegi Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego. Prawdopodobnie już wówczas nosił się z zamiarem odkopania znanej mu części skarbu. Pewnie pragnął, abym i ja wziął udział w tym przedsięwzięciu, ale to tylko mój domysł. Wszystko bowiem w tej historii ginie w mroku. Faktem jest, że aby wykopać skarb, wyruszył beze armie. Dlaczego? Ba, żebym to ja wiedział! Sądzę, że podczas swej traperki napotkał uczestników dawnej ekspedycji i razem doszli do wniosku, że nie ma sensu dłużej czekać. I natychmiast ruszyli na północ