To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Umieszczono trzy grupy szczurów w trzech oddzielnych klatkach, wyposażonych w rygle. Pierwsza grupa szczurów dostawała kulki chlebowe za każdym razem, gdy napierała na rygiel. Grupa druga nie dostawała nigdy kulek, bez względu na to, jak silnie forsowała rygiel. A grupa trzecia dostawała kulki od czasu do czasu. Grupa pierwsza, mówił profesor, nudzi się w końcu otrzymywaną nagrodą, a szczury, które nigdy nie otrzymywały nagrody, również się poddają. Ale te szczury, które dostawały kulki w sposób losowy, będą zawsze napierały na rygiel, łudząc się, że tym razem cud się wydarzy, że tym razem będą miały szczęście. To właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że stałam się szczurem taty. Kiedyś mnie kochał. Pamiętam to. Miałam w głowie garść fotografii, pocztówek, których ro- gi już się wystrzępiły od częstego oglądania. Scena pierwsza: Cannie, lat trzy, wtulona na kola- nach tatusia, jej głowa oparta o jego piersi, czuje, jak jego głos grzmi w niej, gdy jej czyta Tam, gdzie są dzikie rzeczy. Scena druga: Cannie, lat sześć, trzymająca się oboma rękami taty, gdy ten pewnej ciepłej, letniej soboty prowadził ją przez drzwi szkoły podstawowej na test sprawdzający z zakresu pierwszej klasy. — Nie bądź nieśmiała — mówi do niej, całując w oba policzki. — Zdasz to wspaniale. Pamiętam, że gdy miałam dziesięć lat, spędzałam z nim cale dnie, załatwiając sprawunki, spotykając się z jego sekretarką czy Panią Yee w pralni chemicznej, która czyściła jego koszule, czy też ze sprzedawcą (w sklepie z ubraniami), który spoglądał na mojego ojca z szacunkiem, gdy płacił za swoje garnitury. Kupowaliśmy ser brie w tym luksusowym sklepie z serami, który cudownie pachniał prażonymi ziarnami kawy, a płyty jazzowe w Starym Winylu. Wszyscy znali nazwisko mojego taty. — Doktor Shapiro — witali go, uśmiechając się do niego, do nas, ustawionych w rzędzie, od najstarszego do najmłodszego, ze mną na czele. Kładł wtedy swą ciepłą dłoń na mojej głowie, głaszcząc mnie po kucyku. — To jest Cannie, moje najstarsze dziecko — mówił. I wszyscy oni, począwszy od ekspe- dientów w sklepie z serami, a skończywszy na ochroniarzach w jego budynku, zdawali się wie- dzieć nie tylko, kim on był, ale także, kim ja byłam. — Twój tata mówi, że jesteś bardzo mądra — mówili, a ja stałam tam, uśmiechając się, starając się wyglądać na rozgarniętą. Ale dni jak te stawały się coraz rzadsze, w miarę jak podrastałam. Prawdą było, że ojciec za- czął mnie ignorować. Ignorował nas wszystkich — Lucy, Josha, a nawet moją mamę. Przycho- dził późno do domu, wychodził z domu bardzo wcześnie, spędzał weekendy w biurze ałbo na długich przejażdżkach „by odświeżyć umysł”. Jakiekolwiek uczucie otrzymywaliśmy, jakąkol- wiek uwagę na nas zwracał, było podawane w małych dawkach, nieczęsto udzielane. Ale, och, kiedy mnie kochał, kiedy kładł dłoń na mojej głowie, kiedy przykładałam do niego moją głowę... nie było na świecie innego uczucia, które mogłoby to przebić. Czułam się ważna. Czułam się pieszczona. I zrobiłabym, cokolwiek by było trzeba, napierałabym na rygiel, aż ręce by krwawi- ły, by doznać znowu tego uczucia. Zostawił nas po raz pierwszy, gdy skończyłam dwanaście lat. Wróciłam ze szkoły do domu i zastałam go, niespodziewanie, w sypialni, wkładającego stosy koszul i zwitki skarpet do walizki. — Tato? — zwróciłam się do niego, przestraszona jego widokiem w dziennym świetle. — Czy ty... czy my... — chciałam go spytać, czy gdzieś wyjeżdżamy, może na wycieczkę? Jego oczy były ciężkie, z na wpół przymkniętymi powiekami. — Zapytaj swoją matkę — powie- dział. — Ona ci wytłumaczy. I mama rzeczywiście wytłumaczyła — że zarówno ona, jak i ojciec kochali nas bardzo, ale nie potrafili rozwiązać problemów istniejących między nimi. Byłam wciąż odrętwiała z szoku powstałego po tej sytuacji, kiedy odkryłam prawdę o tym, co się dzieje naprawdę, od Hallie Cin- ti, jednej ze znanych i lubianych dziewczyn. Hallie była w mojej drużynie piłkarskiej, ale spo- łecznie w zupełnie innej lidze. Na boisku często robiła wrażenie, jakby wolała, bym ją omijała, tak jakby moja stopa na piłce mogła przenieść moje osobiste wady i wysłać zarodki mej okropno- ści, by przeczołgały się przez jej buty. Trzy lata później zasłynęła niechlubnie z zaordynowania krzepiących „lodów” trzem z pięciu grających zawodników drużyny koszykarskiej podczas prze- rwy w połowie meczu w czasie stanowych rozgrywek, i odtąd nazywaliśmy ją Hallie Cunti , ale wtedy o tym nie wiedziałam. — Słyszałam o twoim ojcu — powiedziała opadając ciężko na mój stół, który stał w rogu ja- dalni, miejscu, do którego rzadko zachodziła Hallie Cinti i jej podobni