To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Czy Ballard coś podejrzewa? A jeżeli tak, to w jakim stopniu? I czy przekupił maronów, aby zaatakowali plantację? To drugie pytanie było szczególnie istotne ze względu na obecność byłego współwinowajcy, Hofwoka, który został powieszony 1II — Wyspa rumu 273 po dwóch dniach w Beckford's Town. Sierżant zachował tajemnicę w sprawie pierścienia i moich podejrzeń, przekonałem się też, że Koromandel nie zdradził niczego, co posunęłoby sprawę dalej. W wojnie z maranami obowiązywało prawo wojskowe, które było zbliżone do postępowania w trybie doraźnym. Dlaczego nie posłano Hafwoka do Kingston, aby wisiał na Paradę Ground, w klatce, z żelaznym kołnierzem? Jedni mówili to, inni co innego, sądzę jednak, że przyczynił się do tego pan Lestock, którego humanitaryzm nie ograniczał się do zakładania szkół. Wywierał on też chyba spory wpływ na Guthrie'ego, może z powodu bliskich stosunków z lady Jane. Żałowałem, że nie mogłem złożyć wizyty Guthrie'ernu i Julinesowi, ale z dwóch powodów nie chciałem opuszczać plantacji. Nie zapomniałem jeszcze nocnej rozmowy Ballarda z jego matką. Byłem przekonany, że najchętniej usunąłby mnie z drogi, zwłaszcza teraz gdy został ukarany w obecności ludzi, którzy nie zawahają się rozgłosić wszem i wobec, jak został pokonany. Nie mogłem natomiast wiedzieć, że absolutnie nic nie zagraża mi ze strony Ballarda, ale zostanie to wyjaśnione w późniejszym czasie. W końcu zaczęło mnie nudzić to ciągłe wypatrywanie wyborowych strzelców i rzezimieszków i napisałem do Ballarda oficjalny list przepraszając go i wyrażając nadzieję, że była to już naprawdę ostatnia nasza utarczka. Ten list był wspaniałym dokumentem, a zawarte w nim życzenie brzmiało szczerze. Nie odpowiedział mi. W trzy dni po napadzie zbudziło mnie z popołudniowej drzemki przeraźliwe ujadanie psów. Otworzywszy okiennice ujrzałem teriery podskakujące i kłapiące zębami przy tylnych kopytach dwóch wielkich brązowych koni, na których siedzieli uzbrojeni Murzyni. W poprzednim rozdziale zapomniałem wyjaśnić, że teriery nie są przyzwyczajone do widoku Murzynów na koniach. Jeżeli któryś z naszych Murzynów chciał wyjechać z plantacji Beckfordów, musiał czekać, póki teriery nie będą zajęte łapaniem szczurów albo szczury łapaniem terierów. Dzieci Shettlewooda usiłowały odpędzić psy swoją zwykłą metodą ciskania w nie 274 kamieniami. Po chwili przy frontowych drzwiach zrobiło się zamieszanie, zgromadził się tłum usłużnych Murzynów; filar werandy ograniczał moje pole widzenia z tej strony, dojrzałem jednak zad małego czarnego konia, stojącego .sobie spokojnie. Wyskoczyłem z łóżka jednym susem, ubrałem się szybko i pomknąłem do frontowych drzwi. — Nie drażnijcie psów! — usłyszałem, jak woła, niewątpliwie do dzieci, ledwie panując nad sobą. Ukazałem się na górze schodów pośród pełnego szacunku pomruku Murzynów, ogłuszającego szczekania psów i parskania koni. Zdążyła już zejść z konia. Dzieci Shettlewooda z oddalenia przyglądały się wrogo przybyszom. — Widzę, że jestem w Westmoreland! — zawołała do mnie. — Zbyt wielu tu Murzynów, którzy chcą być lokaja- J mi, a nie nauczyli się jeszcze być parobkami. Zszedłem na dół niepewnym krokiem. Stała z ręką na I biodrze, dumna, głowę odrzuciła do tyłu, a rudoblond włosy lśniły w słońcu w pełnym blasku. Uścisnąłem jej dłoń, która wydała mi się wilgotna, i zostaliśmy tylko we dwoje. — Witam — wykrztusiłem z trudem. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. — Opalił się pan, życie plantatora służy panu. Po południu jadę do Savannah la Mar, po czym wracam statkiem do Kingston. Wydaje mi się jednak, że uzgodniliśmy, iż wpadnę tutaj i zobaczę pańską plantację, największą w Westmoreland, a więc wartą obejrzenia. — Rzeczywiście — powiedziałem ze ściśniętym gardłem i gestem ręki zaprosiłem ją do środka. Zachowywała się tak, jakby mnie nie dostrzegała. — Mogę więc zatrzymać się tylko na chwilę! — wykrzyknęła patrząc prosto przed siebie nieporuszona, jakbym był żołnierzem, a ona generałem kawalerii. — Nie dałam rady przyjechać wczoraj. Przez cały czas towarzyszył mi Lestock, a on nie pozwala jeździć w niedzielę, przedwczoraj zaś byłam zbyt zmęczona podróżą z Montego Bay... Nie ma pan czegoś do picia? — A nie ma pani zamiaru wejść do środka? — spytałem. Uczucie dławienia w gardle zelżało nieco, gdy zorien- 18* 275 jnngh towałem się, że traktując mnie w ten sposób nie spuszcza z oka tamaryndowców, spoza których zerkają Murzyni stojący w licznych grupkach i mający wyraźne trudności w odzyskaniu zapału do pracy. — Czy pańska plantacja jest w środku? Uznałem, że najlepiej potraktować tego rodzaju zachowanie jako rzecz najzwyklejszą w świecie i odparłem żartobliwym tonem: — Częściowo, lady Jane. — Uff! — wykrzyknęła idąc za mną i poprawiając na sobie strój amazonki, po czym usłyszałem jej szept: — No cóż, muszę więc wejść... — Było to zupełnie niepotrzebne, spojrzałem więc na mią zmieszany przepuszczając ją przed sobą w drzwiach wejściowych. Podwójny podbródek zdradzał zły humor i nie wróżył nic dobrego. Obecny jej nastrój w niczym nie przypominał nastroju, jaki miała w drodze z Salt Pond do Port Henderson. Stała się całkiem inną kobietą. Szła korytarzem pobrzękując ostrogami, a ja podążałem za nią niczym chłopiec w niełasce. Może będzie spokojniejsza w salonie, a może chce, abym się na nią rozgniewał? Czyżby to była taka sama gra jak przedtem? Trudne to zadanie popaść w prawdziwą złość i krasomów-czo ją wyrazić, bo przecież w każdej chwili mogą się wyzwolić zupełnie inne uczucia; byłem boleśnie dotknięty, że jest tak nieprzystępna, tak jakby nic nas nigdy nie łączyło. Robiła wszystko, abym czuł się złym gospodarzem, chwilami była grzecznie ironiczna, ale przeważnie świadomie szorstka. W salonie, w którym nie mogliśmy się poruszać z powodu natłoku mebli, podniosła kilka krzeseł, ustawiła je równo obok siebie, jakby miała rozpocząć jakąś rozprawę sądową, po czym w drugim końcu pokoju znalazła sobie krzesło porządnie rozklekotane, co sprowokowało ją do następnej uwagi. Takie krzesło można podsunąć babce, żeby z niej zakpić. Następnie ponowiła prośbę o coś do picia. Ponieważ nie mogłem jej ofiarować zimnej wody ani rumu, musiałem porozumieć się z panią Shettlewood