To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Smoki z natury odznaczały się potężnymi głosami, a połączenie kilku ich tysięcy robiło niesamowite wrażenie. Co więcej, złączywszy się w tak nietypowym chórze, smoki poczuły swą siłę jedności. Jim obserwował, jak zniżają lot, wróżąc śmierć znajdującym się pod nimi zielonym stworom. Sam Smoczy Rycerz poczuł ogarniający go bitewny zapał, a jednocześnie zdumiewającą pewność siebie. Na moment ludzie i węże zamarli w bezruchu, wpatrując się w niebo. Widocznie dopiero teraz morskie potwory zdały sobie sprawę z półmroku wywołanego przez ich odwiecznych wrogów. Wreszcie jeden wąż poruszył się i zawrócił. W jego ślad poszedł drugi, a za nimi następne i następne. Pełzły, by jak najszybciej oddalić się od zamku. Po chwili cała zielona horda podążała w panice w kierunku linii drzew. Tak się spieszyły, że wkrótce pierwsze z nich zaczęły znikać w lesie. Smoki stopniowo cichły, aż wreszcie wszys- tkie zamilkły. Ucichły też okrzyki radości wtórujące im z zamku. Zapadło milczenie. Wciąż jednak panował ten niesamowity półmrok. W tym dziwnym świetle widać było pojedynczą zieloną sylwetkę, tkwiącą w połowie drogi miedzy zamkiem a lasem. Wąż uniósł przednią część ciała i krzyczał coś w stronę towarzyszy. Kiedy zapadła cisza, jego pisk dotarł do zamkowych murów. Mimo że był dość blisko, Jim nie potrafił zro- zumieć, co krzyczy, nie tylko z powodu brzmienia głosu, ale w ogóle nie znał tych słów. Obejrzał się w poszukiwaniu Secoha, by wyjaśnił mu on, o co chodzi, lecz przypomniał sobie, że Secoh poleciał wraz z młodym smokiem, by przekazać rozkazy pobratymcom. - To Essessili - zauważył Rrrnlf. - Ależ im wymyśla! - Zupełnie nie mogę go zrozumieć - rzekł Smoczy Rycerz. - Używa mnóstwa określeń z dna morza - wyjaśnił Diabeł. - Gdybym miał go teraz w rękach, pozwoliłbym mu jeszcze pożyć, dopóki mówiłby w ten sposób! - Ale może wreszcie wyjaśnisz mi, co on mówi? - Co mówi? - powtórzył olbrzym, spoglądając na niego ze zdziwieniem. - Stara się ich zawstydzić i skłonić do powrotu i walki. Jak jednak widzisz, nic mu z tego nie wychodzi. Rrrnlf mylił się jednak. Słowa przywódcy węży stopniowo zaczynały skutkować. Węże przestały na ślepo pędzić przed siebie i zaczęły zawracać, formując wokół niego pierścień. Wkrótce ponownie znalazł się na grzbietach trzech towa- rzyszy i zaczął przemowę. Nagle Rrrnlf zaniósł się śmiechem. Jim popatrzył na niego zaskoczony. - Essessili pyta je właśnie, czy są wężami, czy też rozgwiazdami. - Rozgwiazdami? - powtórzył Smoczy Rycerz. - Otóż to! Czy chciałbyś, żeby nazwano cię rozgwiazdą? - No cóż... - Jimowi zabrakło słów, by wyjaśnić, że nie widzi nic obraźliwego w takim określeniu. - Oczywiście nic to nie da - orzekł Diabeł. - Nie można zawstydzić węży, bo żaden z nich nie ma poczucia wstydu. - Poczucia wstydu? Żadnego? - zdziwił się Brian, porzuciwszy już widocznie myśl o szybkim wypadzie. - Oczywiście, że nie - stwierdził olbrzym. - Interesuje je tylko to, co zrobić, żeby zapewnić sobie jak najlepsze życie. Nie istnieje dla nich żadna idea, dla której gotowe byłyby zginąć. Mistrz kopii wyglądał na bardzo zdziwionego. Jego oblicze spoważniało. Spojrzał na pozostałych rycerzy. - Podziękujmy Bogu, że mamy Jego, Anglię i naszą broń, za które każdy z nas wolałby zginąć, niż ściągnąć na siebie wstyd i hańbę! Jim nie wątpił w żadne ze słów przyjaciela. Broń była jedną z największych świętości, symbolem przynależności do rycerstwa, przedmiotem osobistej i rodzinnej dumy. Jim nie był szczerze przekonany, czy gotów jest za to oddać własne życie. Czy w ogóle istnieje coś aż tak cennego? Jego poglądy na temat Boga nie były w pełni skrystalizowane. Nie był także prawdziwym Anglikiem, ani rycerzem. Zdawał sobie jednak sprawę, że istnieją wartości, dla których gotów był się poświęcić. Przede wszystkim pomyślał o Angie. Ale co jeszcze? Nic innego nie przychodziło mu już do głowy, lecz czuł, że drzemie w nim jakaś wiara. Wiara w co? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Wiedział, że jest idealistą, a gdy tylko było to możliwe - również optymistą