To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

I dlatego może ja też powinnam się przygotować, żeby wyjść stąd i przeżyć, co ma być, ratunek albo zguba. Potrzeba mi odpowiedniego ubrania. I papierów." Ranek był mroczny. Jakby słońce odeszło już na zawsze. O dziesiątej było tak ciemno, jakby dopiero przecierał się świt. Romulo poprosił Lopeza. żeby mu pomógł przy naprawie zniszczeń spowodowanych przez bomby, ale zawsze jak o tym mówił, wszyscy się wykręcali. „Boją się łopaty i kilofa — pomyślał —jakby ich miały gryźć." Poszedł do kotłowni i sprawdził, że ciało się całkowicie spaliło. Popiół zachował kształt ludzki i Romulo chciał go poruszyć żelaznym hakiem, ale się nie odważył. Wracając natknął się na milkliwe-go miUclano, który go szukał. Był w dzielnicowym laboratorium i właśnie wracał. Pokazał mu znowu spinkę kapitana: — Zrobili analizę tej plamy i to jest krew. 113 — ??, ?? mówiłem — powiedział Romulo, opanowując zmieszanie, a po pewnej chwili dodał z ogromnym wysiłkiem: — Jak pan myśli, co się mogło stać? Mlltclano spojrzał mu w twarz: — Prędzej czy później się okaże. Obracał spinkę na dłoni. Nagle spytał: — Gdzie pan mieszka? — W suterynie. Miliciano przejechał spojrzeniem po parterze pałacu: — Ma pan piecyk na drewno? — Nie. — To jak pan sobie coś podgrzewa? — Mam kuchenkę elektryczną. Ta uwaga — pomyślał Romulo — wskazuje, że miliciano jest na właściwej drodze. „Zabiją mnie jak jakiegoś tchórza, jak zdrajcę, jak jakiegoś nędznika i umrę za tamtego". Na końcu parku ćwiczyli żołnierze, którzy mieli iść na front. Romulo spytał: — Ci chłopcy są już przygotowani na drogę? — Tak. Wychodzą tej nocy. I miliciano dodał: — Zmianę warty robi się zawsze w nocy. Ale wrócił do tematu: — Któregoś dnia pokaże mi pan, jak pan mieszka. Romulo zaproponował: — Chce pan teraz? Miliciano popatrzył na niego jakby z daleka i odmówił. Kiedy Romulo się z nim rozstał w drzwiach garażu, wracał do pałacu bardziej zmartwiony niż kiedykolwiek. Wiedział, że Cartucho nie zostawi tej sprawy i że wcześniej czy później odkryje w końcu wszystko. Posuwał się w swym śledztwie powoli, ale pewnie. Miał nie tylko podejrzenia, ale już pewną gotową koncepcję, w której Romulo się mieścił tak czy inaczej. Podszedł do żołnierzy, którzy się przygotowywali do wyjścia i któryś kapral go spytał: — I co, Romulo, nie pójdzie pan z nami? — Pan tak żartuje — odparł Romulo — ale inni robili to gorzej niż ja. Byłem kapralem w Maroku. 114 Dostrzegł tamtego miliciano, wyglądało, że słucha go z daleka, i zdając sobie sprawę, że jest obserwowany, spytał: — Kiedy wychodzicie? — O zmroku. Romulo wahał się, ale w końcu powiedział: — Dam ostateczną odpowiedź, zanim wyjdziecie. Zabrzmiało to jak obietnica i kilku żołnierzy zaczęło wiwatować, chociaż — pomyślał Romulo — te wiwaty to tylko dalsze żarty. Niedługo potem stał przed księżną i bez większego przekonania mówił: — Dziś wieczorem odchodzę z chłopcami z oddziału przeciwpancernego. Księżna wyglądała na zaskoczoną: — Bezużyteczna dzielność. Romulo, blednąc, odparł: — Jeśli mnie nie zabiją, myślę, że w ciągu kilku tygodni uda mi się dostać zezwolenie. W jego głosie zabrzmiało zadowolenie i księżna wychwyciła ową radość, nie rozumiejąc jej. Powiedziała: — To głupie odchodzić w taki sposób. Romulo obiecał zostać, pod warunkiem, że mu pozwoli zamurować schody tej samej nocy. Zaprzeczyła ruchem głowy. Odchodząc rzekł kierując się do niej i do kochanka: — No to niech Państwo uważają na siebie. Księżna spoglądała w bok: — Myślę, że wszystkie starania będą daremne. Chciał powiedzieć coś jeszcze — praktyczne rady na temat jedzenia, ogrzewania — ale mu przerwała: — Już dobrze. Idź. Romulo patrzył na nią długo, w milczeniu i wyszedł z wielkim wysiłkiem. Udał się do sali z bronią, wyszukał sobie kożuch myśliwski i przez wyjście służbowe wyszedł do parku, do kotłowni. Długim hakiem rozgrzebał ludzki kształt, którego zarysy popiół jeszcze zachowywał. Wywołało to w nim niejasne uczucie wstrętu. Poszedł potem do żołnierzy, poprosił o ekwipunek sapera i kiedy stał już w nałożon}'ch pasach, z regulaminowym ładunkiem bomb i pistole- 115 tern u boku, podszedł ów milkliwy mlliciano i patrzył na niego chwilę, bez słowa. Wkrótce potem wyszli. W bramie Ruiz, który stał na warcie, powiedział na jego widok: — Tak robią mężczyźni, Romulo. Te słowa towarzyszyły mu aż do mostu Toledo, potem się rozwiały. Ale, tak jak poprzednio przy wyjściu z domu, czuł księżnę przy sobie bliżej niż kiedykolwiek i żywsze były dla niego wszystkie sprawy. „Może — pomyślał niechętnie — któregoś z tych dni policja wyciągnie mnie z frontu, żeby mnie rozstrzelać na tyłach. I co ja będę mógł zrobić? Co będę mógł zrobić?" Nieco powyżej Manzanares spadło kilka pocisków z moździerza. Na ich widok sierżanta Uriarte opuściło jego zwykłe znudzenie: — No, to jest przywitanie! Wydawał się komicznie rozczarowany: — Choć ostatnim razem poczęstowali nas bombami piętnaście i pół. V KSIĘŻNA oczekiwała „diabła", ale nie przyszedł przez trzy kolejne noce. Samotność w nocy, a w ciągu dnia świadomość, że nie może liczyć na pomoc Romula, wytrąciły ją z równowagi. Rój nowych uczuć jej towarzyszył i czasami dręczył. Obecność kukiełek, zamiast przynieść jej spokój wewnętrzny, jak w dniu, kiedy je znalazła, tylko ją wzruszała, a tkliwość, którą w niej wzbudzało wspomnienie własnego dzieciństwa, osłabiała ją. Brakowało jej cynicznego śmiechu Estebana i każdy uczuciowy powrót do przeszłości, każde uczuciowe przeżywanie teraźniejszości zostawiały ją bardziej samotną i bezbronną. „Esteban nie przychodzi. Boi się? Jeśli się boi, to cały jego cynizm jest tylko żałosną komedią? Albo cynizm rodzi się ze strachu, i wtedy byłażby to tylko smutna obrona? Ten «diabeł» zabił kapitana, i czterdzieści osiem osób i Balbinę." Kilka dni później zdała sobie sprawę, że podejrzenia zaczynają się rozrastać w nieprzewidzianych kierunkach i same stawać się niebezpieczne