To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ahmet widział to dobrze, ale sądził że to pastuchy zapalili sobie ogień; teraz jednak gdy rozmyślał nad tem w samotności, coraz silniej utwierdzał się w przekonaniu że był to jakiś znak umówiony. Nie było to już przeczucie tylko, ale ważna poszlaka. O tak, mówił sobie, ten przewodnik nas zdradza. Ale w jakim celu? Na to nie umiał odpowiedzieć. Całą noc oka nie zmrużył, rozmyślając co ma przedsięwziąć? Czy zdemaskować niegodziwego przewodnika, odkrywając zamierzoną przez niego zdradę, czy powstrzymać zasłużoną karę do chwili gdy zacznie przystępować do jej wykonania. O prawdziwości swoich domysłów już teraz nie wątpił. Dzień zaświtał; Ahmet uspokoił się i postanowił nic nie mówić i starać się lepiej zbadać zamiary przewodnika. Nie spuści z niego oka, nie dozwoli mu oddalać się na krok ani podczas pochodu ani na przystankach. Gdyby mu nie szło o bezpieczeństwo Amazyi, nie niepokoiłby się tem wcale; bo i on i towarzysze jego dobrze byli uzbrojeni, ale narzeczona bronić się przed napaścią nie mogła. Ahmet umiał zapanować nad sobą, i dlatego ani twarz ani zachowanie jego nie zdradzały miotającego nim nie pokoju. Nie dostrzegła tego nawet Amazya tak umiejąca czytać w jego oczach co się w duszy jego dzieło, ani przewodnik nader baczną na niego zwracający uwagę. Nazajutrz bardzo rano opuszczono nędzną wiosczynę; dzień ten miał być ostatnim dniem podróży, przedsięwziętej dla fantazyi najupartszego z Osmanlisów. Pod względem kierunku nie było obawy; widocznie przewodnik był pewny siebie i przez cały dzień już nie oddalał się już ani na chwilę, przodując ciągle karawanie. Ale droga teraz była bardzo ciężka, konie ostatnich sił dobywały; nie ustawały jednak jakby przeczuwały niedługi spoczynek, nawet mały osiołek wesoło ciągnął wózek, za co wielkie miał łaski u Kerabana. O dziewiątej wieczórem Karawana się zatrzymała, i przewodnik oznajmił że trzeba zająć rozłożeniem obozowiska. – Jak daleko jesteśmy od Skutari? zapytał Ahmet. O pięć lub sześć mil, odrzekł przewodnik. – Więc nie zatrzymujmy się, za kilka godzin możemy stanąć na miejscu. – Panie Ahmecie, odrzekł przewodnik, nie chcę się po nocy zapuszczać w te kręte drogi, gdyż łatwo byłoby zabłądzić wśród wąwozów. W dzień nie obawiam się tego; wyjechawszy jutro rano, przed południem staniemy na miejscu. – Ma słuszność, rzekł Keraban: nie narażajmy się na spóźnienie skutkiem niestosownego pośpiechu. Przenocujmy więc tu, mój synowcze; spożyjmy razem ostatni podróżny posiłek, a jutro rano powitamy wody Bosforu radosnym okrzykiem. Wszyscy, prócz Ahmeta, podzielali zdanie Kerabana, i zajęto się niezwłocznie aby w jak najlepszych warunkach przebyć ostatnią noc tej długiej podróży. Trudno było nie poznać że przewodnik wybrał bardzo odpowiednie miejsce. Był to jakby wąwóz wydrążony między górami a raczej wzgórzami, gdyż rzeczywistych gór nie ma w tej części Anatolii zachodniej. Wąwóz ten nosił nazwę Nerisa. Z prawej strony, znajdowała się pieczara, w której wszyscy podróżni mogli znaleźć schronienie. Ale nietylko ludzie lecz i zmęczone konie miały tu pastwisko i wypoczynek. O paręset kroków od pieczary, po za krętym wąwozem roztaczała się łąka, na której nie brakło trawy ani wody. Tam Nizib poprowadził konie na pastwisko, i jak zwykle podczas noclegów miał czuwać nad niemi. Gdy Nizib zwrócił się ku łące, Ahmet udał się za nim i chociaż dookoła rozglądał się uważnie, nie dostrzegł jednak nigdzie nic podejrzanego. Łąka, zamknięta od zachodu kilku wzgórzami, była zupełnie pusta. Zapadła tu noc cicha i spokojna, a z nastaniem księżyca, mającego wzejść około jedenastej, dostatecznie zostanie oświetlona. W obłokach błyszczały gdzieniegdzie gwiazdy, nieruchome i jakby snem zaskoczone, najlżejszy wietrzyk nie przesuwał się w powietrzu, najlżejszy szelest nierozlegał się w przestrzeni. Jak okiem sięgnąć można, Ahmet bacznie rozglądał się dokoła. Może znów ogień zapłonie na którem ze wzgórz okolicznych? Może pojawi się jakiś znak którego przewodnik oczekuje?… Ale ogień nie zabłysnął nigdzie; nigdzie żadnego znaku. [ROZDZIAŁ XII] dy Ahmet powrócił do towarzyszy podróży, został już ukończone przygotowania do wieczerzy i noclegu. Sypialnię stanowiła rozległa i wysoka pieczara, z licznemi załomami służącemi za oddzielne alkowy: pokój jadalny stanowiła środkowa, dość równa przestrzeń groty, wielki odłam skały zastąpił stół, a mniejsze poodrywane odłamy i kamienie, posłużyły za krzesła. Z wózka przyciągnionego przez osła wydobyto zapasy żywności, a Keraban kazał i potulnemu zwierzęciu dać jeść w pieczarze. Zabrano dla niego dostateczną ilość pokarmu, mógł więc najeść się do syta, a zadowolony aż ryczał z radości